REKLAMA

Late Night w Polsce? Wolne żarty

Ostatnio rozmawiałam z kimś o programach late night ze Stanów Zjednoczonych - o tym jak ważną rolę odegrały w tamtejszym krajobrazie mediów, o tym że kolejni prowadzący przesuwali granice tego, co można i o tym, dlaczego w Polsce nigdy nie powstał taki program. Mój rozmówca twierdził, że to dziwne, iż żadna telewizja nie skopiowała formatu. Tymczasem wiralowy hit sieci Studio Yayo doskonale unaocznia, dlaczego w Polsce w TV nie możemy mieć zbyt wielu fajnych rzeczy.

Studio Yayo: dowód na to, że w Polsce nie możemy mieć Late Night
REKLAMA
REKLAMA

Chociaż telewizja jako taka to umierające powoli medium, lubię amerykańskie programy późnonocne. Lubię Colberta, O’Brien’a, lubię Olivera, kiedyś lubiłam The Daily Show. Te różne w formacie - od bardziej talk-show, po bardziej informacyjne czy w końcu satyryczne, komediowe i pomieszane gatunki - programy, od polskich produkcji odróżnia kilka rzeczy. Oczywiście budżet i zasięg, ale też jakość i odwaga w humorze.

Niby czysta rozrywka niesie ze sobą komentarze społeczne, satyrę na wysokim poziomie a tabun writerów dba o jakość żartów. Żartów, które nie dość, że nigdy nie pojawiłyby się w polskiej TV, to na dodatek gdyby się pojawiły to i tak nie przeszłyby na antenę.

My, Polacy, jesteśmy sztywni. Lubimy czasem obejrzeć jakiś kabareton w którym królują proste żarty niesięgające głębiej niż pod naskórek, nie mamy jednak ani ochoty ani siły na coś bardziej wyzywającego.

Nie pomaga to, że u nas z pewnych rzeczy po prostu nie można żartować, bo można zostać pozwanym o obrazę uczuć religijnych czy za znieważnienie głowy lub przedstawicieli obcego państwa. Te z pozoru nieaktywne i rzadko używane przepisy odzwierciedlają jednak to, w jakim miejscu komedii jesteśmy - nie wzięły się znikąd i funkcjonują w naszej zbiorowej podświadomości. Z tyłu głowy wiemy, że nasza wolność słowa nie jest taka całkiem wolna, że z pewnych rzeczy się nie żartuje.

Pamietacie momenty z Last Week Tonight Johna Olivera, gdy ten nazywał prezydentów czy premierów obcych krajów przeróżnymi wymyślnymi wyzwiskami? U nas żaden komik, jeśli w ogóle takich mamy, nie odważyłby się wypuścić takiego materiału, bo mógłby zostać u nas pozwany (turecki prezydent Erdogan na przykład lubi korzystać z takich praw i pozywać zagranicznych komików).

Jeśli oglądaliście kiedyś standupy amerykańskich komików wiecie pewnie, że żartują ze wszystkiego - z seksu, religii, polityki, głów własnego państwa, z ludzi, ras, niepełnosprawności i wszystkiego, czego chcą. Zwykle ma to wartość szokową - wywołuje śmiech, ale trafia głębiej, w uczucia, w przekonania i zmusza do zastanowienia, czasem przewartościowania światopoglądu.

Czasem nie. Tak też bywa.

Ta całkowicie inna kultura komedii i śmiania się ze wszystkiego ma właśnie odbicie w programach late night. Letterman nieraz szokował obcesowością i odwagą, O’Brien rolą obleśnego człowieka w którego się wciela, Jon Stewart mimo tego że prowadził program komediowy co roku uznawany był przez widzów za najbardziej godnego zaufania dziennikarza, i tak dalej i dalej.

Tymczasem ja, która wychowałam się już po 89 roku, pamiętam talk-show Mariusza Szczygła, kilka programów komediowych, w których tandetne scenografie i kiepskie kostiumy stanowiły tło nie odważnej, a sytuacyjnej komedii powielającej stereotypy i uciekającej od głębszego komentarza; pamiętam kabarety sięgające po najniżej wiszące owoce, pioseneczki kabaretu OT.TO i tym podobne stwory. Nawet Kuba Wojewódzki, chyba najbardziej podobny formatem do late night, nie sięga do pięt tuzom amerykańskiej telewizji bo opiera się na prostych kontrowersjach, gościach i chyba nawet braków writerów.

Stąd takie potworki jak Studio Yayo.

Polacy nie potrafią traktować komedii jak komedii, nie potrafią śmiać się sami z siebie, nie potrafią oddzielić komedii od swoich poglądów i nawet żartów używają jako broni w podzielonym na dwie albo trzy części społeczeństwie. Dlatego w 2016 roku w lokalnym warszawskim oddziale telewizji publicznej dostajemy potworka w postaci Studia Yayo. Tandetnego, kiepskiego w produkcji, sztywnego, upolitycznionego potworka który wskrzesza “satyryków”, którzy powinni dawno schować się gdzieś i spalić ze wstydu.

Możemy się śmiać, ale Yayo (ach, co za nazwa!) z dwoma pełnymi żółci panami, którzy nagle dostali wiatru w skrzydła i zieloną kartę na tworzenie rzeczy, które nie powinny - nie miałyby prawa - powstać gdzie indziej, niż w upolitycznionej, publicznej telewizji.

REKLAMA

To nasza wina, że nie mamy w Polsce late night. Bo godzimy się na ograniczoną wolność słowa, bo zadowalamy się kabaretami wcale nie tak śmiesznych ludzi, bo nie potrafimy śmiać się sami z siebie. Nic dziwnego, że na polskim YouTubie króluje humor, którego nie znajdziemy w telewizji - to miejsce, w którym wolno więcej i w którym można odetchnąć.

Czekając na kolejne komediowe kwiatki w polskich telewizjach, na YouTubie pooglądam sobie zagraniczne programy. Chwała internetowi, na pohybel telewizji!

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA