Co musi się stać, aby "najbardziej polska" drużyna LoL-a zagrała w finałach IEM 2017?
Wyjaśniliśmy sobie jakiś czas temu, dlaczego polscy zawodnicy nie zagrali na Intel Extreme Masters w Katowicach. Warto zastanowić się, co musiałoby się zmienić w grze Polaków, żeby w 2017 wystąpili przed publicznością w Katowicach podczas finałów IEM 2017.
H2k-Gaming to ekipa, którą aktualnie możemy uznawać za „najbardziej polską” drużynę europejskich LCS-ów (League of Legends Championship Series, najwyższy poziom rozgrywek). Wszystko dzięki dwóm zawodnikom. Jungler Marcin ‘Jankos’ Jankowski oraz suport Oskar ‘VandeR’ Bogdan uchodzą za jednych z najlepszych zawodników w Europie na swoich pozycjach, godnie reprezentując naszą scenę wspólnie z graczem G2 – Mateuszem ‘Kikisem’ Szkudlarkiem. Pamiętacie, jak pisałem, że H2k jest najlepszą europejską drużyną? Trochę się pozmieniało…
Kiedy robiłem krótki wywiad z Marcinem oraz Oskarem, ich wyniki w europejskich LCS-ach robiły naprawdę ogromne wrażenie.
Razem z G2 dominowali na naszym kontynencie, nie pozostawiając suchej nitki na rywalach, z którym przychodziło im się mierzyć. Letni sezon zakończył się dla obu drużyn bardzo pozytywnie. Ostatnie mecze przyniosły wiele emocji, do końca nie było wiadomo jak ułoży się tabela, jednak H2k udało się uplasować na drugiej pozycji. Oznaczało to dla nich automatyczny awans do półfinału playoffów i kilka długich tygodni odpoczynku.
Ostateczny rezultat mógł więc pozwolić Neilowi ‘Prolly’emu’ Hammadowi, trenerowi H2k, na kilka słów pochwały w kierunku jego zawodników. Patrząc na problemy w postaci wizy dla Ryu czy wezwania do wojska Forg1vena, mogło skończyć się to zdecydowanie gorzej. Panowie potrafili w wielkim stylu wybrnąć z sytuacji, kiedy los rzucał im kłody pod nogi.
Niestety, jak mówi klasyk, „Nieważne jak się zaczyna, ważne jak się kończy”. Zakończenie sezonu w wykonaniu polskiej drużyny pozostawia bowiem wiele do życzenia. Wystarczy powiedzieć, że na aktualnie trwający turniej MSI 2016, jako najlepsza europejska drużyna, pojechali gracze z G2. Może nie przegraliśmy z kretesem, ale na pewno nie spełniliśmy pokładanych w teamie oczekiwań.
Mecz o trzecie miejsce dostarczył sporo emocji, Origen też nie ograło H2k w jednostronnym pojedynku. Gdybyśmy jednak spytali kogokolwiek obeznanego chociaż trochę w europejskiej scenie League of Legends o przewidywania odnośnie finału, pojedynek H2k-G2 był tym najbardziej oczywistym strzałem. Zamiast przewidywanego starcia z aktualną najlepszą drużyną Europy, zakończyliśmy playoffy dwiema przegranymi 3:2 – w półfinale z Origen oraz meczu o trzecie miejsce z Fnatic.
Pamiętam, że wyłączyłem wtedy stream z ostatniego meczu H2k i przypomniałem sobie o następnym artykule na Spider’s Web.
Pomyślałem o przeprowadzonym wywiadzie, o wnioskach dotyczących polskiej sceny League of Legends i tym, jak nazywałem skład Polaków najlepszą drużyną europejską.
W playoffach dostaliśmy zupełnie inne H2k. H2k, które zupełnie zapomniało o tym, jak grało podczas letniego sezonu. Osiągnęli naprawdę wielki sukces i na pewno nie zapomną, żeby przypomnieć o tym fanom w nadchodzącym splicie, jednak ich porażka przypomniała mi o aspekcie, którego w swoich przewidywaniach nie brałem pod uwagę. Nikt nie miał prawa wiedzieć, jak panowie poradzą sobie z grą pod presją.
Nie przepadam za gdybaniem. Wychodzę z założenia, że na co dzień jesteśmy karmieni strzępkami informacji. Prorokowanie nad losem drużyn czy zawodników wydaje się wręcz głupie, kiedy zdamy sobie sprawę, jak mało wiemy o zapleczu wydarzeń (e)sportowych, o tym co dzieje się za kulisami, o chorobach, dramatach rodzinnych czy burzliwie zakończonych związkach. Biorąc pod uwagę, jak duży wpływ na formę gracza danego dnia mają takie, wydawałoby się, drobnostki, niektóre spekulacje zahaczają wręcz o wróżenie z fusów.
Na potrzeby dzisiejszego artykułu postanowiłem jednak trochę się zabawić i zastanowić się, co mogło być główną przyczyną porażki H2k.
Gdyby ktoś kazał mi podać jeden powód, powiedziałbym o presji.
Wyjaśnijmy sobie najpierw główny argument, który przytaczała, zaraz po zakończonych playoffach, większość społeczności: „H2k przegrało, bo podczas sezonu grali same formaty BO1 (Best of 1), a przegrali finały na BO5”. Nie wierzę w to.
Przede wszystkim, byłoby to widać po samej fazie pick&ban. Playoffy były okresem, kiedy drużyny biły się o duet Sivir z Alistarem na dolnej alei. Grało zaledwie kilka kompozycji, które nie były dla studia Riot Games większym zaskoczeniem.
Jedyna wątpliwa decyzja miała miejsce w meczu z Fnatic, kiedy H2k zdecydowało się na przeprowadzenie dokładnie tych samych banów oraz na wybranie identycznych postaci. Biorąc pod uwagę ich przegraną w poprzedniej grze tą kompozycją, decyzji o powtórce zupełnie nie rozumiem.
Format rozgrywanych spotkań powinien wręcz faworyzować H2k, jeżeli zastanowimy się nad charakterem ich drużyny.
Panowie są w pełni świadomi gry, w jakiej przyszło im rywalizować. Znają ją na wylot, wiedzą, jak wygrywa się mecze i potrafią odpowiednio reagować na poczynania na mapie rywala. Zdają sobie sprawę, że Ligą Legend rządzą złoto oraz objective’y, a nie największe cyferki na samej górze ekranu, które reprezentują liczbę zabitych w meczu graczy. Im większa świadomość oraz inteligencja, tym teoretycznie łatwiej powinno być danej drużynie przeczytać swoich rywali i przygotować na nich odpowiednie strategie. Ciężko jest mi sobie wyobrazić, żeby panowie nie wiedzieli, jak poradzić sobie z dłuższymi pojedynkami.
W swoim żartobliwym, emocjonalnie nacechowanym komentarzu po skończonej grze z Fnatic VandeR uświadamia widzom jedną, ważną rzecz. Połączenie aktualnego stanu League of Legends ze stylem gry H2k to istna mieszanka wybuchowa. Tytuł Riot Games faworyzuje grę pasywną. Zdanie pasowałoby na temat kolejnego artykułu. Na razie powiem wam jedynie, że momentami wystarczy po prostu czekać, patrzeć co robi przeciwnik i nie przegrywać zbyt mocno, żeby wygrać grę jednym skutecznym teamfightem. Jeżeli ktoś mi nie wierzy, polecam spojrzeć na powtórki pojedynków H2k vs Vitality.
Kluczem do aktualnego stanu rzeczy są wspomniane w tweedzie VandeR’a death timery, czyli czas jaki trzeba odczekać po śmierci, żeby znów wrócić na Summoner’s Rift. Aktualnie trzeba czekać na tyle długo, że zabicie co najmniej trzech osób z drużyny przeciwnej po 30 minucie zazwyczaj oznacza koniec gry. Zawodnicy mają tyle czasu, żeby przebić się przez niezniszczone do tej pory objective’y wrogów, że najczęściej zachodzą już do samego Nexusa.
Taki stan rzeczy kłóci się mocno ze stylem gry H2k. Panowie regularnie bowiem przejmują kontrolę nad grą od pierwszych minut, dzięki wczesnej presji Jankosa na przeciwniku, jednak rzadko kiedy udaje im się wcześnie mecz zakończyć. Nawet jeżeli przewaga jest naprawdę duża, H2k walczy o kolejne punkty sporne na mapie, żeby uczynić zniszczenie bazy wroga jeszcze prostszym.
Patrząc na tę tendencję z perspektywy aktualnych założeń League of Legends, im dalej w grę, tym łatwiej przeciwnikowi jest podnieść się z przegranej. Prosty błąd w okolicach 30 minuty może nie będzie oznaczał w tym przypadku całkowitego odwrócenia wydarzeń, ale może kosztować prowadzącą drużynę znacznie więcej, niż zakładała. W ten właśnie sposób gry przegrywa H2k…
Zdarzało im się popełniać błędy w BO1 podczas pierwszej części sezonu. Większość z was pewnie pamięta słynne podejście do Barona bez smite’a. W tym przypadku skończyło się to porażką, jednak większość pozostałych potknięć udawało się odwrócić na własną korzyść. Tak jak w europejskich playoffach cud mógłby spowodować odpuszczenie mniejszych błędów, tak drużyny tegorocznego katowickiego Spodka nie zmarnowałyby takiej okazji. Przegrany teamfight czy oddany objective wygrywającego teamu oznacza nie tylko początek do odrabiania strat, ale również ogromną przewagę mentalną.
Jeżeli spojrzymy na League of Legends z perspektywy psychologicznej, gra wymaga od profesjonalistów nie tylko bezbłędnej mechaniki i świadomości, ale również żelaznej psychiki.
Wróćmy do sytuacji H2k i zastanówmy się, jak wygląda ich sytuacja, kiedy zaczynają się playoffy. Zajęli drugie miejsce w sezonie, czekają w półfinale na lepszą drużynę z poprzedniego meczu, słuchają o swoich notorycznie chwalonych przez studio występach. Nie byłem jedynym, który uważał ich za najmocniejszą drużynę europejską. Podchodzili do meczu z Origen, będąc świadomym, że wszyscy spodziewają się 3:0, szybkiego awansu do finału i zaciętej walki z G2 o miejsce w MSI 2016. To nie mogło być łatwe…
H2k w swoich najlepszych momentach nie dawało nawet cienia szansy swoim najlepszym rywalom. Wiedzieli wszystko. Mieli wizję głęboko w lesie przeciwnika, znali każdy jego ruch. Za śmierć partnera z drużyny potrafili brać jedną lub dwie wieże. Widać było ich świadomość tego, jak daleko mogą się posunąć. Prolly ma pod swoją opieką skład z naprawdę wielkim potencjałem.
Pozostaje nam teraz zacisnąć mocno kciuki i obserwować letni split, bo oprócz silniejszej psychiki, H2k potrzebuje również zmierzyć się z najlepszymi drużynami międzynarodowej areny.