Nie ma wątpliwości - przyszłość zakupów należy do urządzeń mobilnych
1,2 biliarda dolarów - na taką właśnie astronomiczną kwotę szacowano wartość globalnego rynku e-commerce w 2013 roku. W 2014 było to już około 1,5 biliarda, a w 2015 rezultat ten ma przekroczyć 2 biliardy. Wzrost ten jednak nie jest podyktowany jedynie niskim progiem wejścia (sklepy internetowe zamiast fizycznych), ale również sporą zmianą w sposobie dokonywania zakupów przez klientów. Ci coraz chętniej korzystają bowiem przy kupnie z telefonów komórkowych i tabletów.
Trzeba pamiętać, że przejście z zakupów dokonywanych za pośrednictwem komputerów do zakupów dokonywanych z poziomu o wiele mniejszego urządzenia mobilnego, było dla większości sprzedawców ogromnym wyzwaniem. Być może nie tak wielkim, jak przekonanie klientów, żeby zamiast odwiedzać sklep po prostu kliknęli przycisk „Kup”, ale - biorąc pod uwagę specyfikację całego przedsięwzięcia - trudnym i czasochłonnym. Jednocześnie udane lub nieudane wejście na ten rynek mogło szybko zdecydować o tym, czy dany podmiot zostanie w ogóle w branży, czy zostanie pokonany przez konkurencję.
Historia wcale nie tak odległa
Jak wszystko, co zaczęło się w Internecie, tak samo historia rynku sprzedaży dóbr i usług online wcale nie jest zawrotnie długa.
Za jeden z pierwszych sklepów, który oferował swoje produkty za pośrednictwem światowej Sieci, powszechnie uznaje się amerykański Peapod. Założona w 1989 roku i wciąż funkcjonująca firma przyjmowała przez Internet zamówienia na produkty spożywcze, które następnie dostarczane były do domu klienta. Coś, co dzisiaj wydaje się absolutnym standardem, w tamtych czasach było posunięciem niesamowicie innowacyjnym.
Zasięg tego przedsięwzięcia był jednak przez bardzo długi czas lokalny. Obsługiwanych było zaledwie kilka pobliskich miast i dopiero pod koniec lat 90-tych zdecydowano się na dalszą ekspansję.
Kilka lat przed ekspansją Peapod, na rynku pojawiło się jednak dwóch konkurentów, którzy wprawdzie nie mogli pochwalić się do końca tytułem pierwszego w branży, ale dziś mogą powiedzieć o sobie, że ukształtowali cały jej sposób działania i to właśnie ich najmocniej kojarzymy ze sprzedażą przez Internet.
To oczywiście Amazon, który zadebiutował już w 1995 roku oraz eBay (wtedy jeszcze pod nazwą AuctionWeb), którego skromne narodziny przypadały na ten sam rok. Obydwa projekty różniły się niemal pod każdym względem - Amazon Bezosa od początku był nazywany przez swojego twórcę „największą na świecie księgarnią”. Tymczasem sukces Pierre’a Omidyar’a wcale nie był taki pewny - stworzony przez niego serwis aukcyjny został przygotowany raczej jako ciekawostka, a pierwszym sprzedanym produktem był… zepsuty wskaźnik laserowy.
Kto by pomyślał, że za jakiś czas w ten sposób ludzie kupować będą luksusowe jachty o wartości kilkudziesięciu mln dol, domy, czy ekskluzywne samochody. W tej ostatniej kategorii jest nawet polski akcent - jeden z użytkowników Allegro zakupił w ten sposób wartego ponad 1 mln zł Bentleya.
Od narodzin pierwszego sklepu internetowego minęło więc nieco ponad 25 lat, a od pojawienia się dzisiejszych gigantów sprzedaży online - ponad 20. Niewiele, ale przez ten czas zmieniło się praktycznie wszystko.
Mobilna rewolucja
Sprzedaż przez Internet błyskawicznie okazała się być tym, czego potrzebowali klienci. Już w 1997 roku, po niecałych dwóch latach działalności, eBay sprzedał dobra o łącznej wartości ponad 95 mln dol. W ciągu 10 lat kwota ta wzrosła do 52 mld dol., a i na całym świecie rynek ten rósł w gigantycznym tempie.
Nawet w Polsce, gdzie wszystkie nowości docierały ze sporym opóźnieniem, w latach 2001-2006 zaobserwowano 45-krotny wzrost wartości sprzedaży, choć nadal były to wartości niewielkie w porównaniu nawet do wspomnianego wcześniej eBaya. Cały polski rynek sprzedaż internetowej był wtedy wart zaledwie 5 mld zł. Prym, podobnie jak i dziś, wiodło Allegro.
Rok później pojawiło się jednak coś, co na zawsze zmieniło oblicze rynku e-commerce nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. To właśnie wtedy Apple zaprezentował iPhone’a, który - czy tego chcemy czy nie chcemy - zapoczątkował rewolucję w tym, jak korzystamy z Internetu, a wraz tym rewolucję w sposobie, w jakim klienci dokonują zakupów.
Była to jednak dla sprzedawców nie tylko wielka szansa, ale też ogromne ryzyko. Nikt w tamtych czasach nie był pewien, jak urządzenia mobilne wpłyną ostatecznie na kształt rynku. Dostrzegano wprawdzie potencjał, ale obawiano się sporych nakładów i niewiadomej stopy zwrotu. Wygrali ci, którzy zdecydowali się zaryzykować, jak chociażby Amazon, który wersję mobilną swojego sklepu miał już w 2001 roku.
Samo pojęcie „mobilnego e-commerce” powstało oczywiście dużo wcześniej, bo w połowie lat 90-tych. Niedługo później wcielono je zresztą w życie - za pomocą wiadomości tekstowej wysyłanej z telefonu komórkowego możliwe było zapłacenie za… puszkę Coca Coli w automacie w Helsinkach. I choć do dzisiejszych zakupów internetowych temu rozwiązaniu było daleko pod względem technicznym, ogólna idea jest bardzo zbliżona.
Pojawienie się pierwszych telefonów z dostępem do Internetu i możliwością instalacji aplikacji zdecydowanie rozszerzyło wachlarz potencjalnych zastosowań (bilety lotnicze, parkingowe, etc.), ale w dalszym ciągu było to zbyt mało. Smartfony przez długi czas nie mogły stać się dobrem powszechnym, przez co rozwój tego segmentu w czasach przed iPhone’em i innymi smartfonami po nim, a później i tabletami, był względnie powolny.
Debiut współczesnych smartfonów, a następnie ich błyskawiczna popularyzacja, całkowicie jednak zmieniły ten obraz. W 2010 roku udział urządzeń mobilnych we wszystkich transakcjach e-commerce wynosił zaledwie 1,8%. Nieco ponad rok później wynosił już prawie 9%, a w ostatnim kwartale 2012 roku - ponad 11%. Oznacza, to że co dziesiąty wydany na zakupy dolar został wydany właśnie z poziomu urządzenia mobilnego. A to dopiero początek wielkiej transformacji.
Według danych PayPala z 2014, średnio co trzeci mieszkaniec świata w ciągu poprzedzających badanie 12 miesięcy dokonał przynajmniej jednego zakupu z poziomu smartfona. W Europie prym wiodły Włochy i Hiszpania (odpowiednio 36% i 34%), natomiast jeszcze bardziej imponujące wyniki notowały kraje Bliskiego Wschodu (Turcja - 53%), Ameryki Południowej (Meksyk - 46%) czy Azji (Chiny - 68%).
W tym roku rezultaty są nawet jeszcze bardziej imponujące. Według danych Criteo, mobilne zakupy stanowią dziś 34% wszystkich internetowych zakupów, a w niektórych krajach, takich jak Wielka Brytania, Japonia czy Korea Południowa, większość transakcji jest zawierana właśnie z poziomu telefonu i tabletu, a nie komputera! W Japonii zresztą użytkownicy smartfonów przeglądają na nich o wiele więcej produktów i o wiele więcej takich przeglądań kończy się zakupem.
Do końca roku udział zakupów z poziomu tabletów i smartfonów ma w skali globalnej wzrosnąć do 40%. A jeszcze kilka lat temu był praktycznie zupełnie nieistotny i wydawało się, że to komputery są kluczem do sprzedaży przez Sieć. Tak się jednak nie stało.
Nie jest też prawdą stwierdzenie, że przeważnie nie decydujemy się na większe zakupy z poziomu mniejszego ekranu. W niektórych kategoriach, takich jak np. moda, akcesoria sportowe czy kosmetyki, smartfony idą po względem wartości zakupów łeb w łeb z biurkowymi komputerami, podobnie zresztą jak tablety. Oczywiście łatwiej jest kupować z urządzeń mobilnych tańsze rzeczy - często z nudów albo pod wpływem impulsu, ale zdarzają się też zakupy naprawdę duże.
Gwałtowny wzrost tzw. m-commerce nie jest jednak jedynie domeną krajów rozwiniętych. Spory udział w jego globalnym powodzeniu mają chociażby Indie, gdzie często użytkownicy wybierają smartfon nie obok, ale zamiast komputera. Oni nie mają wyboru - dla nich mobilne zakupy są jedyną możliwością dokonania zakupów przez Internet.
Trendy, które trzeba było gonić
Co jednak zaskakujące, w Polsce trendy te były przez długi czas lekceważone. Pomimo tego, że wzrosty m-commerce były w naszym kraju chociażby w 2014 roku rekordowe w skali całej Europy, podejście sporej części sprzedawców było raczej chłodne. Wystarczy tylko powiedzieć, że dedykowane aplikacje czy nawet strony mobilne, miała mniej niż 1/3 sklepów. Sporo z badanych deklarowało wprawdzie chęć wdrożenia takich rozwiązań, ale nie od razu, a w ciągu np. najbliższych lat.
Zupełnie inne pomysł mieli natomiast najwięksi gracze i gracze zagraniczni, którzy doskonale wiedzieli, że ostatecznie wygra ten, kto pierwszy najlepiej obsłuży klientów, którzy zakupów chcą dokonywać z telefonu albo tabletu. Wystarczy spróbować poszukać dużego sklepu z innego kraju, który nie ma odpowiednich narzędzi mobilnych. No właśnie, to prawie niemożliwe.
Za przykład niech posłuży chociażby Allegro. Owszem, gigant rynku e-commerce od dłuższego czasu posiada bardzo dobrą aplikację mobilną, a stroną mobilną mógł chwalić się jeszcze wcześniej, ale dopiero pod koniec 2014 roku jednoznacznie stwierdził, że czas na zmianę strategii. Nowa ma obejmować właśnie mocne wejście w sprzedaż przez smartfony i tablety.
Sama aplikacja mobilna to jednak przeważnie zbyt mało. Klienci oczekują coraz więcej, doceniając to, że produkt rozwijany jest regularnie i albo co jakiś czas dogania obowiązujące trendy, albo sam je w jakiejś formie ustala.
Tutaj z kolei przykładem może być aplikacja Grouponu. Firmy, która niemal od samego początku widziała w rynku mobilnym potencjał, o czym świadczą chociażby spore inwestycje i przejęcia dokonywane jeszcze przed 2010 rokiem.
W przypadku mobilnego Grouponu użytkownicy mogą liczyć na aktualizacje co kilka tygodni i, patrząc na oceny, bardzo im się to podoba. Sam program, ostatnio zaktualizowany na początku tego miesiąca, na całym świecie pobrany został w sumie już 110 milionów razy, notując sporo ponad pół miliona 5-gwiazdkowych komentarzy (średnia 4,5/5). Niektórzy użytkownicy w komentarzach informują nawet, że… korzystanie z aplikacji jest przyjemniejsze, niż używanie serwisu przez komputer. O tym, że nie sa to puste słowa świadczy fakt, że już w 2013 roku w USA ponad połowa transakcji na Groupon była dokonywana przez urządzenia mobilne.
Częściowo jest to prawdopodobnie zasługa praktycznej, łatwo dostępnej wyszukiwarki oraz intuicyjnego interfejsu, a częściowo tego, że telefon zawsze mamy przy sobie - komputer natomiast niekoniecznie. Do tego, trzymając się już przykładu Groupona, pozbywamy się całej zbędnej „papierologii” i dodatkowych kroków. Zamiast drukować kupon, po prostu pokazujemy go sprzedawcy na ekranie naszego telefonu. Zamiast szukać gotówki, wybieramy jeden z trzech sposobów płatności: karta, szybki przelew lub PayPal. Wszystko z poziomu smartfona i wszystko na smartfonie. Na co komu komputer?
Nowe technologie i nowe możliwości
Odchodzenie klientów od komputerów, nawet jeśli w Polsce jeszcze nie tak wyraźne jak w niektórych krajach na świecie, nie pozwala sprzedawcom spocząć na laurach. Strona mobilna, ładny interfejs czy prostota obsługi nadal mogą nie wystarczyć, żeby zapewnić sukces. Tym bardziej, że kolejne technologie doskonale nadają się do zastosowania właśnie w e-handlu.
Coraz lepsze aparaty w smartfonach? Amazon stworzył sprzęt, który w ten sposób jest w stanie zidentyfikować prawie każdy produkt na Ziemi i… zamówić go do klienta. NFC i beacony? Jedno dotknięcie smartfona i już na ekranie mamy dany przedmiot, gotowy do zamówienia online. Coraz większa przepustowość mobilnego Internetu? Dlaczego nie dodać do opisów produktów filmów wideo? Rozszerzona rzeczywistość? Przecież można tak „przymierzyć” sukienkę albo sprawdzić, jak będzie wyglądał nowy lakier do paznokci.
Nawet tak „oczywiste” technologie jak lokalizacja GPS mogą być świetnie wykorzystane. Chociażby Groupon, który biorąc pod uwagę charakter jego działalności, musi odpowiednio dopasować treści do lokalizacji, oferuje w aplikacji sprytną zakładkę „W pobliżu”. Dzięki temu nie trzeba ręcznie wprowadzać miasta czy ulicy, na której się obecnie znajdujemy np. podczas wyjazdu oznacza to możliwość wypróbowania lokalnej restauracji bez uciążliwego porównywania adresów różnych lokali.
A to wszystko to dopiero początek. Nawet łącząc dzisiejsze technologie, które są już dostępne, z niektórymi nowymi rozwiązaniami, otrzymujemy praktycznie nieograniczony wachlarz możliwości. Wyobraźmy sobie chociażby okulary w stylu Google Glass, połączone z technologią rozpoznawania przedmiotów od Amazona. Widzimy u kogoś ładne buty, robimy im zdjęcie, system identyfikuje je, po czym składamy zamówienie. Zanim dotrzemy do domu, dron dostarczy nam zamówioną przesyłkę pod same drzwi. A przecież ani nie weszliśmy do sklepu, ani nie przeglądaliśmy oferty, ani nie sięgnęliśmy po smartfon, nie mówiąc nawet o zasiadaniu do komputera.
Nie zapominajmy też o tym, co dla internetowych zakupów jest w stanie zrobić Wirtualna Rzeczywistość. Dokładne oględziny samochodu przed zakupem, bez jazdy do salonu? Tak, to już się dzieje.
To jednak tylko wybrane z przykładów, prawdopodobnie odległe odległe od nas o kilka lat. A może niekoniecznie? Biorąc pod uwagę to, jak szybko zmienia się obecnie rynek elektroniki użytkowej, ci, którzy przewidzą te zmiany najwcześniej, nie zlekceważą ich i zawczasu się do nich przygotują, będą mieli nad konkurencją gigantyczną przewagę. Być może nawet taką, której już nigdy nie oddadzą.
Bo sklepy to już od dawna nie tylko budynki i lokale. Sklep już od kilku lat każdy z nas nosi w kieszeni.