Historia lubi się powtarzać. Włamanie do Sony ma w sobie dużo ironii, choć to nadal przestępstwo
24 listopada sieć korporacyjna Sony została zaatakowana, na komputerach wyświetlił się szkielet z podpisem “Hacked by #GOP". Do sieci wyciekło pięć filmów, w tym jeden - "Fury" - z Bradem Pittem, który jest jeszcze w kinach, i kilka innych, które nie miały jeszcze nawet premiery. "Fury" pobrany został już ponad 1,2 miliona raza, Sony mówi, że pracuje z władzami nad ściganiem złodziei i włamywaczy, a ja przewiduję, że już niedługo pojawią się obliczenia, ile Sony straciło na wycieku tychże filmów. Pewnie dużo.
Po wycieku danych 77 milionów użytkowników Sony PlayStation Network, Qriocity i Online Entertaiment w 2011 roku wydawało się, że większa tragedia nie może się już zdarzyć. Do sieci trafiły wrażliwe dane, łącznie z danymi kart kredytowych, klientów, którzy płacili za treści, mieli wykupione subskrybcje i korzystali z usług Sony. Sieć PSN była niedostępna przez tygodnie, a eksperci liczą, że afera kosztowała Sony od 20 milionów dolarów nawet po kilka miliardów dolarów, plus utratę zaufania i kryzys wizerunkowy.
Jednak oprócz rekompensat dla klientów i wpadki wizerunkowej, utraty zaufania przez dezinformację i brak natychmiastowej reakcji, Sony nie ucierpiało mocniej.
Pozew grupowy przeciw Sony dotyczący zaniedbań został oddalony, a oskarżenia, że Sony przez nieinformowanie o naturze wycieku, co naraziło miliony klientów na straty nie chronił użytkowników, okazały się niewystarczające dla sądu w Kalifornii.
Wrażliwe dane 77 milionów klientów, w tym 12 milionów rekordów niezaszyfrowanych danych razem z danymi kart płatniczych trafiły w czyjeś ręce, a do dzisiaj nie znaleziono winnych. Sony kręciło, badało sprawę, a większym od danych tematem było niedziałające PSN oraz to, że Sony nie potrafi zabezpieczyć swoich własnych systemów.
Przeciętny użytkownik miał wtedy prawo obwiniania Sony, które powinno dbać o dane lepiej, a poza informować o sytuacji na bieżąco. Użytkownik powierzył dane Sony, zaufał mu, więc miał pretensje do Sony właśnie. Jednak nie miał praktycznie żadnej możliwości prawnej do działania.
Teraz ktoś włamał się do korporacyjnej sieci Sony, co od razu rodzi pytanie jakim cudem ludzie wciąż zakładają konta w usługach Sony?
Jednak tym razem dla Sony stawka jest ogromna! Nie dotyczy tylko wizerunku (bądźmy szczerzy, Sony nie obchodziło za bardzo co stanie się z danymi użytkowników, tylko to jakie przyniesie to finansowe straty), ale przede wszystkim realnych pieniędzy.
Tych, które od lat liczone są tak: liczba pobrań x kosmiczna liczba dolarów (logika wytwórni, nie to żebym była złośliwa). Tym razem chodzi o filmy, które nie zdążyły nawet wejść do kin albo z nich wyjść, więc straty będą większe niż tylko te z niesprzedanych DVD czy kopii cyfrowych!
A ponieważ wykradzione filmy są danymi Sony, a nie użytkowników, spodziewam się, że Sony uderzy z całą siłą, znajdzie sprawców i na dodatek spróbuje odzyskać część zysków.
Mam nadzieję, że się mylę, ale nie zdziwiłabym się, gdyby Sony zaczęło ścigać osoby, które pobrały wykradzione kopie filmów.
Owszem. Piractwo jest złe, bo wszyscy chcemy rozrywki wysokiej jakości. Ta musi się z czegoś utrzymywać. Jeszcze gorsze jest włamywanie, wirtualne czy prawdziwe.
Jest jednak w całej sprawie jakaś niesamowita ironia. Jak to mówią, "Karma's a bitch".
*Zdjęcia pochodzą z serwisu Shutterstock.