Czy aby nie za wcześnie przyzwyczailiśmy się do muzycznych serwisów streamingowych?
Thom Yorke, wcześniej wokalista zespołu Radiohead, a aktualnie artysta solowy, wycofał swoje utwory z serwisu Spotify. Dlaczego? – Ten układ po prostu nie działa – napisał na Twitterze producent muzyczny, Nigel Godrich. Czy rzeczywiście twórcy nie zarabiają na tego typu serwisach?
Na początek należałoby się przyjrzeć temu, ile artyści rzeczywiście zarabiają na swoich utworach, odtwarzanych w serwisach streamingowych. W końcu wspominany na wstępie Thom Yorke twierdzi, że dla przykładu zespół Galaxy 500 dostał zaledwie dolara (tak, jednego dolara) za to, że ich piosenki został odtworzone 6 tysięcy razy. Liczba naprawdę szokująca. W zeszłym roku portal Digital Music News przygotował zestawienie, w którym określono, ile zespół lub artysta dostawał pieniędzy za każde włączenie piosenki zarówno w Spotify, jak i Deezerze.
I tak w 2010 roku Deezer płacił 0,0071 dolara za każdą piosenkę. W kolejnym roku suma ta wzrosła do 0,0154 dolara. Daje to mniej więcej 0,13 dolara za cały album. Jeśli dziesięć razy posłuchamy jakiejś płyty, to jej twórca otrzyma astronomiczne 1,38 dolara. W przypadku Spotify wygląda to jeszcze gorzej. W 2010 roku ten serwis płacił 0,0036 dolara za odtworzenie, a w 2011 roku 0,0057 dolara. Tutaj dziesięciokrotne przesłuchanie całego albumu daje artyście zysk rzędu 0,51 dolara.
Oczywiście są to stawki uśrednione. Prawda jest taka, że Lady Gaga lub Daft Punk dostają zdecydowanie więcej niż przywoływane już Galaxy 500. To jest jasne. W końcu tego typu artyści są nie tylko dużo bardziej wpływowi i mogą stawiać warunki, ale też są dużo częściej słuchani i na przykład w przypadku bezpłatnego Spotify z reklamami, generują większe zyski dla serwisu.
Ale to jeszcze nie koniec. Ten sam portal Digital Music News przygotował porównanie tego, ile artysta może zarobić ze sprzedaży płyty w tradycyjnym sklepie, iTunes, Amazonie oraz oczywiście Spotify i Deezerze. Wystarczy spojrzeć na wykres, aby zdać sobie sprawę z tego, jak wielkie są to różnice.
Sytuacja ta jest niebezpieczna i nie wróży nic dobrego. Nie tak dawno Przemek pisał o tym, że coraz więcej utworów znika z serwisów streamingowych. Artyści coraz częściej traktują je jako swoistą reklamę i po czasie usuwają całe albumy. Jeśli komuś spodobały się piosenki, to jest zmuszony do ich zakupienia w sposób, który jest zdecydowanie bardziej dochodowy dla muzyków.
Jasne jest to, że Deezer, Spotify czy też Rdio chcą na siebie zarabiać. Dlatego też stawki są tak niskie. Problem polega na tym, że bez artystów nic nie zrobią. A ci coraz częściej się buntują i ja się im kompletnie nie dziwię. Nie tylko na tym nie zarabiają, ale też prawdopodobnie tracą. Bo kto o zdrowych zmysłach kupi płytę skoro może słuchać jej i tysiąca innych za 20 złotych miesięcznie?
To już nie pierwsze doniesienia o muzykach, którzy głośno sprzeciwiają się nowemu trendowi muzycznemu. Przyznam szczerze, że coraz częściej zaczynam wątpić w przyszłość takiego modelu biznesowego. W obecnej formie to po prostu nie ma sensu. Skoro zarabia tylko jedna strona, to nie ma co się dziwić, że druga (czyt. artyści) się buntuje. Zresztą Spotify jeszcze cały czas dokłada do swojego biznesu, więc trudno też mówić o tym, że firma ta wykorzystuje swoją pozycję oraz zarabia, a jedynie nie chce się dzielić zyskami.
Czarno to widzę.