REKLAMA

Rapsy na telefon, czyli co ma wspólnego hip-hop z nowymi technologiami

Autorem tekstu jest Marcin Świerczek.

19.07.2013 17.37
Rapsy na telefon, czyli co ma wspólnego hip-hop z nowymi technologiami
REKLAMA

Samsung i Jay-Z postanowili rozdać milion egzemplarzy najnowszej płyty rapera pod postacią aplikacji na Androida. Cała akcja zakończyła się porażką koreańskiego producenta, ale można wyciągnąć z niej dość krzepiącą lekcję – wiele ciekawego można jeszcze dopowiedzieć w temacie dystrybucji muzyki w cyfrze. To pierwsza nauka, druga brzmi: hip-hopowe rymy są ścieżką dźwiękową toczącej się rewolucji technologicznej. Czy będzie to zjawisko korzystne dla słuchaczy czy nie, przekonamy się dopiero po latach.

REKLAMA

Shawn Carter, lepiej znany jako Jay-Z już w 2001 roku, na swoim piątym albumie w piosence "I Just Wanna Love U (Give It 2 Me)" rapował o popularnym pagerze Motoroli, siedem lat później wraz z amerykańskim koncernem stworzył własną linię słuchawek. Trzy lata przed nim, cały utwór temu samemu urządzeniu zadedykowała Missy Elliot ("Beep Me 911"). W 2011 roku Rick Ross wraz z Lilem Waynem wychwalali iPhone'a w jednej linijce kawałka "9 Piece". Kilka miesięcy później will.i.am nakręcił reklamówkę HTC, którą fanom sprzedał jako teledysk do podobno-singla "T.H.E. (The Hardest Ever)". Kompozycja na żadnej płycie muzyka się jednak nie znalazła.

Te wyrwane z kontekstu wersy, to przykłady synergii zaistniałej między hip-hopem, a światem technologii. Z początku polegającej na lekkich aluzjach, puszczaniu oka w stronę słuchaczy, bo kiedyś każdy idol żył tak, jak jego fan. W dalszej kolejności będące manifestacją luksusu, rozumianego również jako dostęp do najnowszych technologii.

To właśnie raperzy w kontrze do gwiazd rocka położyli mocny akcent na bogactwo i styl życia pełen przepychu.

Mało kto pamięta, że na swoje pierwsze demo Jay-Z uskładał handlując narkotykami, teraz kojarzony jest bardziej za sprawą świetnie skrojonych garniturów. To przede wszystkim biznesman, a nie artysta. Kiedy na ulicach Nowego Jorku w najlepsze trwał festiwal goryczy pt. "Occupy Wall Street", muzyk zamiast dołączyć do protestujących przyszedł do nich z ofertą handlową – zaproponował koszulki z nadrukiem "Occupy All Streets". 20 lat temu nawet by o tym nie pomyślał. Jego historia tak samo jak całego rapu to nieciągnący się romans muzyki i biznesu. Dawniej o szacunku na dzielnicy decydowały blizny i tatuaże świadczące o zaangażowaniu w sprawę. Potem złoto na szyi, diamenty w szczęce oraz ładne adidasy. Obecnie atrybutem powodzenia w hiphopowym świecie może być drogi telefon komórkowy. No bo czemu nie?

Gdy serwisy streamingowe organizują akcje masowego słuchania jednej piosenki Pink Floydów, w tym samym czasie największe gwiazdy hip-hopu podpisują intratne kontrakty z technologicznymi gigantami. Zarabiają krocie i pośrednio gwarantują sobie, że nigdy nie wyjdą z cyfrowego obiegu. Z wielkimi koncernami łączy je nie tylko związek reklamowy, ale też czysto pragmatyczny. W końcu skoro coraz więcej muzyki konsumujemy za pomocą smartfonów, to logiczną rzeczą jest, że trzeba je popularyzować.

Postęp technologiczny doprowadził do tego, że muzyka, niegdyś dobro traktowane z szacunkiem, stała się produktem ubocznym promocyjnej działalności gwiazdy.

Rzadko kiedy jest dziś ona odbierana jako część sfery kulturowej, powoli staje się elementem stylu życia i użytkowana jest byle jak. Sami artyście wchodzą w coraz to nowsze kampanie reklamowe dóbr jednoznacznie kojarzonych z lifestyle'em. Zdobycze nowych technologii są dziś coraz ważniejszymi nośnikami muzyki, oczywistą rzeczą jest, że artyście są coraz bardziej z nimi związani wizerunkowo. Poza tym, skoro każdą piosenkę można nabyć za grosze, a nawet za nic, to nowoczesny gwiazdor musi znaleźć nowe źródła przychodu.

jay-z

Układ między Samsungiem, a amerykańskim muzykiem był prosty – kupujemy od ciebie milion egzemplarzy płyty "Magna Carta Holy Grail" po 5 dolarów od sztuki, a potem za darmo i przedpremierowo dystrybuujemy na takie urządzenia, jak Galaxy S3, S4 i Note 2. Aplikacja trafi do miliona użytkowników, tych najszybszych. Szczęśliwcy nie tylko będą mogli posłuchać pierwszego od czterech lat albumu rapera 72 godziny przed resztą świata, ale też uzyskają dostęp do bonusowych materiałów promocyjnych: galerii zdjęć oraz historii powstania krążka z perspektywy producentów i muzyków nad nim pracujących. Jay-Z miał być tutaj oczywiście wabikiem na media i konsumentów (muzyki i technologii), wystarczyło, że się zgodził i z miejsca uczynił Samsung seksowniejszym od iPhone'a. Choćby tylko na trzy doby. Tak miało wyjść w teorii, w praktyce poszło znacznie gorzej.

Po pierwsze – wiadomo, że z piratami nie wygrasz.

Już w kilka minut po udostępnieniu aplikacji w Google Play, do sieci wyciekł cały album i z miejsca stał się hitem. Parę godzin później złamano kod samej apki i była ona dostępna dla wszystkich posiadaczy smartfonów z androidem na pokładzie i to nie tylko tych sygnowanych logo Samsunga. Drugą rzeczą jest to, że zdaniem wielu sama aplikacja była niedopracowana, część słuchaczy wyposażona w oryginał zwyczajnie nie mogła z niego skorzystać. Swoje żale ludzie wylewali na Twitterze, na kilkanaście godzin afera wokół "Magna Carta Holy Grail" opanowała media społecznościowe.

Równie duże wątpliwości wzbudziła lista uprawnień, których nadania wymagał program by móc w pełni z niego korzystać. Pojawiły się nawet określenie w stylu "positively PRISM-like". By cieszyć się ze wszystkich dobrodziejstw aplikacji należało m.in. zgodzić się na udostępnianie informacji o lokalizacji, o innych zainstalowanych aplikacjach oraz o wykonywanych za pomocą smartfonu połączeniach głosowych. Programiści, którzy przerobili oryginał i udostępnili go na prywatnej stronie pozwolili sobie nawet na lekki dowcip. Po czwartym lipca w ich wersji apki okładkę albumu zastępowało zdjęcia Baracka Obamy w słuchawkach i z napisem "Yes We Scan". Żart o tyle udany, że prezydent USA zawsze był w bardzo dobrych relacjach z Jayem-Z i jego partnerką Beyonce.

Cała akcja, nawet jeśli była przede wszystkim marketingowym potknięciem Samsunga wiele mówi o tym do jakich niestandardowych form promocji potrafią posunąć się dzisiaj technologiczni giganci.

Sygnalizuje też rosnące znaczenie sponsorów korporacyjnych, którzy inwestują w muzykę. Ale czy to coś nowego? Ot zwykły mecenat, tyle że zakrojony na większą skalę i wykorzystujący artystę przy promocji innego produktu. To może niektórych oburzać, takie głosy w mediach też się pojawiły, Billboard nawet odmówił wliczenie "pierwszego miliona" na konto sprzedaży "Magna Carta Holy Grail".

Tym sposobem branża muzyczna po raz kolejny pokazała swoją krótkowzroczność, nie tylko jeśli chodzi o przyszłe formy sprzedaży muzyki, również w kontekście całego hip-hopu, gatunku, który od kilku lat, jak mało który docenia i potrafi korzystać z dobrodziejstw nowych technologii. Jak sam Jay-Z napisał kiedyś na Twitterze: "I make history for a living". Ważne jednak, żeby w trakcie współtworzenia historii nowych technologii i muzyki nie zapomniał o tej drugiej. By nie była ona dla niego jedynie pretekstem do działalności biznesowej. Gadżetem dodawany w pakiecie do nowego modelu telefonu lub tabletu. Obniży to jej społeczną wartość i najbardziej ucierpią na tym słuchacze. Bez względu na smartfona, którego używają.

marcin swierczek
REKLAMA

Marcin Świerczek - pracuje w mediach i branży muzycznej. Kiedyś jako redaktor jednego z największych polskich serwisów muzycznych, dziś dziennikarz - hobbysta i bloger. Na co dzień pracownik firmy zajmującej się dystrybucją plików audio i wideo w cyfrze.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA