Nie rozumiem tak wielu decyzji Google'a. I to się chyba nigdy nie zmieni
Google potrafi tworzyć genialne usługi i rozwiązania, które zwiększają komfort pracy i sposób w jaki tworzymy oraz konsumujemy cyfrowe treści, ale niestety nieustannie podejmuje również wiele dziwnych i niezrozumiałych decyzji.
O śmierci Google Readera już wiecie. To pewne, bo piszemy o tym często wskazując alternatywne rozwiązania, z którymi warto się zapoznać.
Pamiętam jednak doskonale ten moment, gdy Google ogłosiło swoją decyzję. Szok, niedowierzanie, rozczarowanie, smutek i złość. Internautami targały wtedy skrajne emocje. Przeciwnicy rozwiązań i filozofii Google żartowali i naśmiewali się z osób, które przywiązały się do rozwiązań z Mountain View. One zaś cierpiały katusze, na samą myśl, że będą musiały przeprowadzić się ze swoimi RSSami w inne, jeszcze nieznane i niezidentyfikowane miejsce.
Największym błędem Google’a było nieudostępnienie swoim klientom alternatywy. Osoby, które pracują na usługach Google, często opłacając ich dodatkową funkcjonalność zostały porzucone i znalazły się w nie lada tarapatach.
A pamiętajmy, że Google mogło łatwo sprawić iż czytnik RSSów stałby się zarówno funkcjonalną jak i przydatną dla giganta usługą. Wystarczyło zintegrować Readera z Google+. Google mogłoby czerpać z takiego ruchu same korzyści. Liczba aktywnych użytkowników tejże praktycznie martwej społecznościówki znacząco by wzrosła. Dodatkowo w mieście duchów spędzalibyśmy nieco więcej czasu.
Wielu użytkowników Readera ma go otwartego przez kilkadziesiąt minut lub też wiele godzin dziennie. To znowu wpłynęłoby korzystnie na Google+ i jego statystyki, które może w końcu miałyby szansę bez wstydu być zestawione z innymi liczbami dotyczącymi używanych kont i popularności ich wykorzystania na Twitterze czy też Facebooku. Niestety tak się nie stało. Google postanowiło wyłączyć Readera i nie dało nam nic w zamian.
Zupełnie odmienną sytuację możemy zaobserwować w przypadku Grup Google. To usługa usentowa będąca wzorem internetowych forów tematycznych. Z jednej strony wygląda ona na zapomnianą, gdyż nie ma dedykowanej aplikacji mobilnej, ani też znaczących usprawnień i aktualizacji.
Aż do dzisiaj. Google ogłosiło na swoim blogu, że Grupy dostaną świeże funkcje. Nowe Grupy Google pozwalają użytkownikom na łatwe zarządzanie swoim kontem i śledzenie wybranych kategorii.
Znaczącym usprawnieniem jest możliwość utworzenia skrzynki odbiorczej - "inboksa" - który pozwala na gromadzenie, udostępnianie i dystrybuowanie pomiędzy innymi użytkownikami cyfrowych treści. Google opisując nową usługę podaje przykład z tworzeniem spotkania dla osób z danej szkoły. W takiej sytuacji będziemy mogli za pomocą jednego adresu email porozumiewać się z innymi organizatorami, rodzicami i wolontariuszami.
Grupy mogą być zarządzane w pojedynkę lub też przez większą społeczność członków. Nowe funkcje pozwolą na pracę bez potrzeby udostępniania między organizatorami haseł do konta czy też innej utraty kontroli nad tym co się dzieje w grupie.
Mam tylko jedno pytanie: po co?
Czy to nie dubluje funkcji znanych z Google+? Dubluje i to praktycznie na całej linii. Przecież społecznościowy serwis jakim jest lub próbuje być Plus, powinien służyć do organizowania wszelkich spotkań i zarządzania wszelkimi działaniami studentów czy też innych społeczności.
Jakiś czas temu na Google+ pojawia się funkcja Społeczności. Czyli takie stare poczciwe fora tematyczne lub też grupy właśnie. Jaki jest zatem cel dublowania tych funkcjonalności i rozbijanie ich na te zintegrowane z Google+ i niezależnie działające Grupy? Nie mam pojęcia.
Drogi Goolge’u, nawet nie pytam cię jaki jest w tym sens, gdyż idę o zakład, że ty sam tego nie wiesz.