Piractwo zbiera pozytywne żniwo - wymówek jest coraz mniej
Gdy niemal dwa lata temu zaczęłam przygodę ze Spider’s Web, jednym z pierwszych moich tekstów, który nieźle się “wyklikał się” był ten: “Podziękujmy piratom. Serio.” Przez ten czas nie stracił wiele na aktualności, zwłaszcza część o wyścigu zbrojeń, na którym korzystamy my - odbiorcy. Piractwo było i jest impulsem do szybszych zmian. Dzięki piractwu skorzystaliśmy my i dziś mamy o wiele mniej wymówek dla piracenia treści.
W Wielkiej Brytanii pojawiły się kolejne badania mówiące o tym, że piraci, czyli osoby konsumujące treści pochodzące z nielicencjonowanych źródeł, wydają więcej od niepiratów na treści z legalnej dystrybucji. OFCOM przedstawił wyniki, które mówią, że 12% internautów z Wielkiej Brytanii to tzw. piraci hybrydowi, którzy piracą, ale również kupują treści legalnie. Grupa osób korzystających tylko i wyłącznie z pirackich treści to 4%. Co ciekawe, piraci hybrydowi wydają na treści nawet 3 razy więcej, niż osoby konsumujące tylko i wyłącznie legalne treści.
Wskazówkę, dlaczego tak jest, daje nawet sama RIAA w komentarzu do badań ze Stanów Zjednoczonych, które przyniosły podobne wnioski. Gdy okazało się, że dzielący się plikami (nielegalnie oczywiście) Amerykanie kupują o 30% więcej muzyki, niż Ci w pełni legalni, RIAA skomentowała, że takie osoby są po prostu bardziej zainteresowane muzyką i zauważyła, że przypisywanie tego piractwu jest nie fair. Każdy myślący logicznie człowiek przyzna jednak, że większa konsumpcja treści uzależnia i przyzwyczaja, tak więc nic dziwnego, że piraci ściągają, ale i przy okazji kupują więcej.
Podobnych badań, zarówno zagranicznych jak i polskich, udowadniających, że źli piraci wydają więcej i tym samym napędzają rynek płatnych treści jest mnóstwo i wydaje się, że nie da się z nimi dyskutować.
Skoro erę mówienia, że źli i niedobrzy piraci pozbawiają zysków nieszczęsne wytwórnie mamy za sobą, warto przyjrzeć się całkiem innemu skutkowi piractwa: dostępności treści. Nawet z naszej polskiej perspektywy zmieniło się sporo.
Dwa lata temu nie mieliśmy w Polsce praktycznie żadnego sensownego serwisu, w którym moglibyśmy kupić legalnie muzykę. iTunes wciąż było niedostępne, nie było żadnego dużego, działającego w pełni legalnie, w porozumieniu z wytwórniami, serwisu streamingowego, a najbardziej rozpoznawalnymi sklepami z muzyką były Muzodajnia i Nokia Store - oba, cóż, co najwyżej średnie i ograniczone.
Narzekania, że piractwo jest najwygodniejsze i nie ma dla niego żadnej dobrej, wygodnej alternatywy, ponieważ niedostępne są żadne usługi nawet w połowie mogące prostotą równać się torrentom czy hostingom plików, wydawało się uzasadnione. Bilblioteki Nokia Store czy Muzodajni były wybrakowane, a sam proces kupowania i pobierania niewygodny. Dodatkowo cenowo oferty też nie zachęcały. Jednak potem w Polsce pojawił się iTunes, potem Deezer, Muzo, dziś WiMP. Nie dość, że możemy kupować w największym na świecie sklepie z muzyką, to do wyboru mamy też miesięczny abonament w cenie jednego albumu, w ramach którego dostaniemy dostęp do wielomilionowej biblioteki muzycznej. Jest coraz lepiej, a zapowiada się, że trend ten będzie postępować - prawdopodobnie niedługo zawitają u nas Spotify i Xbox Music.
Z filmami i serialami nie jest jeszcze tak świetnie, jednak jest coraz lepiej. Serwisy VOD namnożyły się w ciągu tych 2 lat tak, że można znaleźć je praktycznie wszędzie - w sieci, w ofertach dostawców kablowych, w aplikacjach na smartfony, tablety czy nawet telewizory i dekodery. Wciąż mamy częściowy problem z dostępnością najnowszych, zagranicznych treści typu seriale, a porównanie oferty amerykańskiego Google Play, w którym pojawiają się premiery filmowe z katalogami filmów polskich VOD pokazuje, że przed Polską jeszcze długa droga, jednak nie jest już tak tragicznie. Dodatkowo wiele stacji, np. HBO, decyduje się na szybkie premiery odcinków czy filmów, które dostępne są na własnych platformach i coraz rzadziej można narzekać na kilkuletnie opóźnienie w kolejnych sezonach serialowych. Jest coraz lepiej!
E-booki też mają się coraz lepiej. Pod groźbą wkroczenia do Polski Amazonu, polskie księgarnie wzięły się do roboty i oferują mnóstwo promocji, a ich katalogi rosną i rosną. Pomijam fakt, że bezproblemowo możemy kupować anglojęzyczne pozycje właśnie w Amazonie, polskie Legimi, Nexto, Virtualo, Merlin czy nawet Empik oferujący e-booka do fizycznej książki spisują się nieźle. A oferta Czytanie bez limitu Legimi czy zapowiadane podobne usługi od innych księgarni potwierdzają tylko, że dla osób czytających e-booki nastaną niedługo wspaniałe czasy. Gdyby tylko ten VAT zmiejszono do poziomu VATu na fizyczne książki.
A dlaczego wiążę to z piratami? Przecież to naturalne, że rynek się rozwija, że pojawiają się nowe oferty i usługi. Jednak warto zastanowić się przez chwilę, co by było, gdyby nie piraci? To właśnie nielegalne sposoby na dostęp do treści pokazały, że te można konsumować za pomocą dosłownie dwóch klików, podczas gdy lata temu legalnych w sieci albo nie było, albo były dostępne w sposób niewygodny i za barykadami rejestracji, paywallami i przy wyświetlaniu bzdurnych monitów o tym, że nie można ich kraść. Wywołało to całkiem zasadną dyskusję o modelach dystrybucji, a kolejne badania mówiły, że jednymi z głównych powodów piracenia jest dostępność i wygoda właśnie. To piraci pokazali masom, że plików nie trzeba ściągać, a można obejrzeć czy posłuchać na przykład na Megavideo.
Właściciele treści nie mieli wyjścia: albo zostają przy fizycznych nośnikach i tracą coraz więcej, albo dostosowują się do coraz szybszego rozwoju internetu i świadomości internautów. Wybrali to drugie rozwiązanie i choć idzie im powoli, to jednak na przestrzeni ostatnich dwóch lat nawet w Polsce sytuacja zmienia się na lepsze. Konsumpcja legalnych treści rośnie, kolejne podmioty prześcigają się w oferowaniu usług dostępu, a my w końcu mamy w czym wybierać.
Tak, dzięki piractwu.