Inwigilacja na życzenie sposobem na szczęście - "Corpus Delicti", Juli Zeh
“Corpus Delicti” Juli Zeh to średnia książka, która jednak zwróciła moją uwagę wizją świata prowadzoną według METODY. A za METODĄ idzie kompletna inwigilacja, w stylu Wielkiego Brata, jednak ukierunkowana na zdrowie, które jest podstawową wartością wolności i szczęścia. Zeh jednak popełniła błąd: inwigilację zdrowotną oparła na wizji przymusu czy czujników obecnych gdzie tylko się da. A przecież w przyszłości nie będzie to potrzebne, bo sami chętnie poddamy się inwigilacji, wszystko dla naszego dobra. A smartfony, czy nowoczesne okulary tylko w tym pomogą.
Zachwycamy się zdobyczami technologii, patrzymy z utęsknieniem na projekt okularów Google, podśmiewamy się z aplikacji pokazującej, gdzie i jak wędrują nasze ścieki, geolokalizujemy wszystko, co się da, używamy aplikacji do treningów i dbania o zdrowie, i w ogóle coraz chętniej korzystamy ze zdobyczy ułatwiających nasze życie.
Temat wykorzystania zdobyczy technologii do inwigilacji i kształtowania obywateli obecny jest nie od dziś. Choćby “1984” Orwella czy “Nowy Wspaniały Świat” Huxleya były takimi wyrazami niepokoju o przyszłość. Philip K. Dick też nie raz poruszał podobną tematykę, nie wspominając o mniej znanych pisarzach. Jednak autorzy żyjący kilkadziesiąt, czy kilkaset lat temu nie byli nawet w stanie wyobrazić sobie, jak to wszystko się potoczy. Ciężko było przywołać wizję smartfonów, opasek na nadgarstki mierzących tętno czy okularów, które wiedzą, gdzie jesteśmy, rejestrują wszystko i wręcz myślą za nas.
Juli Zeh w “Corpus Delicti’ też niestety pominęła te tematy, skupiając się za to na METODZIE. METODA zakłada, że człowiek szczęśliwy to człowiek uwolniony od ograniczeń ludzkiego ciała i przede wszystkim chorób. Choroba ogranicza i hamuje człowieka, budzi jego strach i wpływa na postrzeganie świata. Choroba jest złem, a jednocześnie środkiem, który można wykorzystać do zastraszania społeczeńśtwa, by utrzymać je w ryzach. Tak jak swojego czasu wykorzystywano terroryzm czy Zimną Wojnę, tak w dwudziestym drugim wieku według Zeh będzie wykorzystywało się chorobę. Człowiek wychowany w higienicznym, zdrowym społeczeństwie; człowiek, który nigdy nie zaznał fizycznych ograniczeń związanych z chorobą; człowiek, który pojęcie choroby zna tylko z propagandowych materiałów, jest człowiekiem ograniczonym i ufnym, bojącym się tajemniczej choroby i oddającym ogromną część swojej wolności i niezależności w imię uwolnienia od złego nieznanego.
I tak człowiek w “Corpus Delicti” codziennie zdaje raporty o śnie czy żywieniu, ćwiczy na przyrządach treningowych przesyłających wyniki do centrali, w toalecie ma zamontowane czujniki badające mocz, w biceps wszczepiony czujnik, który informuje o wysiłku fizycznym, czy o tym, że jednostka wyszła poza bezpieczne strefy higieniczne. A gdy jednostka zaniedbuje treningi, właściwe odżywianie, bądź też robi coś zagrażającego zdrowiu, to organy kontrolujące dowiadują się o tym natychmiastowo i pociągają do odpowiedzialności.
Wizja Zeh jest naciągana, ale świat, który rysuje, jest bardzo niepokojący. Bo przecież to nie technologie oddzielają nas od takiej wizji, a jedynie nasze psychiczne ograniczenia. W ujęciu technologicznym to wszystko byłoby do zrealizowania - mamy już przecież narzędzia do śledzenia praktycznie każdego ruchu człowieka i każdego działania. Ludzie coraz chętniej wykorzystują je na własną rękę, dla swojej wygody i bardzo podnieca ich wizja przykładowych Google Glass, które byłyby niesamowicie wygodnym narzędziem do ograniczenia prywatności i przesyłania każdego ruchu dalej. Zresztą smartfony też nadają się do tego świetnie.
Gdzie leży granica pomiędzy wygodą a inwigilacją i ingerencją w życie? Czy ktoś pokusi się do śledzenia nas i kontrolowania za pomocą codziennych urządzeń? Czy zdajemy sobie sprawę, że nasze codzienne poczynania i kontakt ze sprzętem dają pełen obraz naszego życia, przechowywany gdzieś na odległych serwerach i niewiele trzeba, by złożyć go w całość?
Nie potrzeba służb bezpieczeństwa, nie potrzeba agentów. Wystarczą urządzenia.