Tysiące CV i nic. Dlaczego młodzi Polacy nie mogą znaleźć pracy?

Młodzi tworzą CV używając sztucznej inteligencji, a potem setkami wysyłają aplikacje na oślep. Zalane nimi firmy używają maszyn, aby dokonać ich selekcji. Niczym w aplikacji randkowej, trudno tutaj o "matcha". 

Fot. Shutterstock / Collagery

SPIS treści:
1. Wysyłał tysiace CV w pustkę
2. Tak wygląda piekło rynku pracy
3. Błędne koło rekrutacji
4. Korekta rynku czy rewolucja technologiczna?
5. Czy będzie jeszcze gorzej? Prognozy rynku 

W pustkę

Wysłał 4 tysiące CV i nic. Nadal nie dostał pracy. To historia tiktokera o ksywie @rzemyslnik nie jest wyjątkiem. Szczególnie wśród osób młodych, którzy mimo oficjalnie panującego od dawna niskiego bezrobocia nie mogą znaleźć pracy. Pierwsze kroki w karierze zawsze były trudne, ale teraz zaczynają przypominać kolejne kręgi piekła późnego kapitalizmu.

W swoim nagraniu @rzemieślnik opowiedział, że mimo wyższego wykształcenia od wielu miesięcy jest bezrobotny. Od stycznia tego roku, przez kolejne 265 dni wysyłał średnio 15 aplikacji dziennie, co daje łącznie cztery tysiące CV. I choć ma status studenta, co wiąże się z podatkowymi benefitami dla niego i pracodawcy, to wciąż nie ma tego, o czym marzy – pracy. Ba, największy sukces w rekrutacji jaki odniósł, to dostanie się do drugiego etapu, gdzie musiał wykonać zlecone mu zadanie. Niestety, nie dało to efektu w postaci zatrudnienia.

Nie jest to historia ani pojedyncza ani anegdotyczna. Platformy społecznościowe od TikToka, X, Instagram aż po Linkedin wypełnione są szczerymi do bólu wpisami i opowieściami o tym, jak trudno dziś młodym znaleźć pracę. A rekrutacje przypominają żenujące castingi. Są jak uderzanie głową w mur: męczące, frustrujące i nie przynoszą specjalnego rezultatu. No może poza bólem głowy.

Kiedy spojrzymy na dane statystyczne, to faktycznie okaże się, że bezrobocie wśród osób do 25. roku życia ostatnio wzrosło. Tak przynajmniej wynika z danych opublikowanych w lipcu przez Eurostat. Europejski urząd statystyczny podał, że bezrobocie w tej grupie wyniosło w maju tego roku 13,5 procent. To nie tylko wzrost o prawie 3 punkty procentowe w ciągu ostatniego roku, kiedy wynosiło ono 10,6 proc. Ale to również wzrost najszybszy wśród młodych w całej Unii Europejskiej. Nawet we Włoszech, gdzie stopa bezrobocia wśród młodych jest najwyższa (21,6 proc.) wzrost rok do roku wyniósł zaledwie 1 punkt procentowy, czyli kilkakrotnie mniej niż w Polsce.

Do pełni obrazu jednak brakuje właściwego porównania. Bezrobocie w tej grupie wiekowej jest o wiele wyższe niż bezrobocie w Polsce ogółem, które miało według GUS wynieść we wrześniu ledwie 5,6 procent. A według Eurostatu jeszcze mniej, bo tylko 2,7 procent. I mimo lekkiego wzrostu w ostatnich miesiącach wciąż pozostaje bardzo niskie. Oznacza to, że sytuacja młodych rzeczywiście staje się nieco trudniejsza niż jeszcze kilka lat temu. Praca niby jest, ale nie ma jej dla rozpoczynających zawodową karierę. 

Oczywiście wciąż bardzo daleko nam do tego, co działo się ponad dwie dekady temu. Dziś niewielu z nas pamięta, że w pierwszym kwartale 2003 roku stopa bezrobocia wśród młodych sięgnęła rekordowych 46,5 procent, co wielu zmusiło do emigracji zarobkowej, a kraj skazało na drenaż talentów, którego konsekwencje odczuwamy do dziś. I choć Polska gospodarka znajduje się dziś w zupełnie innym miejscu niż wówczas, to trudno nie ulec wrażeniu, że coś wyraźnie dzieje się z polskim rynkiem pracy młodych.

Wielkie zamrożenie czy piekło?

To coś być może przypomina to, co dzieje się na Zachodzie. A konkretnie w Stanach Zjednoczonych. Annie Lowrey, dziennikarka "The Atlantic" ledwie kilka tygodni temu opisywała, jak amerykański rynek pracy dla młodych "zamienia się w piekło". I choć oczywiście Stany Zjednoczone to nie Polska, bo nasze gospodarki różni bardzo dużo, między innymi skala i stopień zaawansowania, to zarówno tam, jak i u nas stopa bezrobocia jest niska (wynosi 4,3 proc.), płace rosną, ale młodzi mają problem ze znalezieniem zatrudnienia.

Dlaczego? Być może trafnie opisał to Rogé Karma, również publicysta "The Atlantic", który zauważył, że na tamtejszym rynku pracy jednocześnie dzieją się dwie pozornie niepasujące do siebie rzeczy. Panuje niskie bezrobocie z jednej strony, a z drugiej wyraźnie spadł odsetek pracowników dobrowolnie rezygnujących z pracy w celu znalezienia nowej – co jest sygnałem ich pewności siebie. "Ciche odejścia", o których rozpisywała się prasa stały się przeszłością.

"Rynek pracy stoi w miejscu. Pracownicy pilnują swoich stanowisk, a pracodawcy nie tworzą nowych wakatów" – pisał Rogé Karma nazywając to zjawisko "wielkim zamrożeniem rynku pracy".

Fot. Shutterstock / Roman Samborskyi
Firmy publikują dziś mniej ogłoszeń o pracę Fot. Shutterstock / Roman Samborskyi

Niezależnie, czy rynek pracy zmienia się w piekło, czy też po prostu zamarza, efekt jest jeden. Młodym za oceanem trudniej o pracę. To zupełnie inna sytuacja, niż ta, którą mieliśmy, także w Polsce, tuż po pandemii, kiedy w okresie rozgrzanej do czerwoności gospodarki firmy miały wręcz trudności z obsadzeniem wolnych stanowisk. A kiedy już im się to udało, to pracowników trudno było utrzymać.

I w tym przypadku znaleźć można pewne podobieństwa do Polski. Kiedy pytam o to Andrzeja Kubisiaka, wiceszefa Polskiego Instytutu Ekonomicznego, to bez wahania odpowiada, że w okresie popandemicznym rynek pracy był wręcz przegrzany.

– W firmach brakowało rąk do pracy, aby sprostać zamówieniom. Aby ich przyciągać, rosły wynagrodzenia. Było dużo wolnych wakatów, ale te zostały już po części uzupełnione – mówi Andrzej Kubisiak.

I faktycznie dane pokazują widoczne spowolnienie dynamiki zatrudnienia. Oznacza to, że firmy publikują zwyczajnie mniej ofert pracy.

W ostatnich miesiącach obserwuje to również Maja Gojtowska, specjalistka ds. HR, rekrutacji i employer brandingu, a przy tym autorka książki ”Candidate experience. Jeszcze kandydat czy już klient?".

– Mamy wyraźne spowolnienie. Rynek spowolnił. Widać to w niższej liczbie publikowanych ofert pracy – mówi Maja Gojtowska i przywołuje dane z raportu Grant Thornton, który monitoruje trendy na rynku pracy.

– Jednocześnie znacznie wzrosła aktywność pracowników, którzy szukają pracy. Jeszcze niedawno za nowym zajęciem rozglądało się tylko 20 proc. z nich. Teraz to już bliżej 40 proc. Podobnie z liczbą aplikacji. Z danych firmy Traffit wynika, że w 2022 roku na jedno stanowisko przypadało 26 aplikacji, a w 2025 już 49. To ogromny, blisko 90-procentowy wzrost w zaledwie trzy lata – mówi Gojtowska.

Wynika z niego, że w sierpniu 2025 roku pracodawcy na 50 największych portalach rekrutacyjnych opublikowali blisko 247 tys. nowych ogłoszeń o pracę, czyli o 9 proc. mniej niż w poprzednim miesiącu, czyli w lipcu. Wtedy pojawiło się 296 tys. ofert. Ale też o 13 proc. mniej rok do roku. Co ważne, sierpień był już trzecim spadkowym miesiącem w ujęciu rocznym. A autorzy raportu zaznaczyli, że jest to najgłębszy spadek w całej historii ich badań.

– Znalezienie pracy jest dziś faktycznie nieco trudniejsze niż kilka lat temu, ale wówczas rynek był przegrzany. Niższa liczba nowych ofert pracy wynika raczej z tego, że firmy, w wyniku mniejszej liczby zamówień, rosnących kosztów pracy, niepewności związanej z wojną w Ukrainie, nie tworzą tak wielu nowych etatów jak dawniej. Obecnie nie ma mowy o kryzysie. Mamy raczej stabilizację po okresie bardzo silnego popytu. Polski rynek pracy pozostaje jednym z najmocniejszych w całej Unii Europejskiej. Póki co nie ma powodów, aby bić na alarm – uspokaja Andrzej Kubisiak.

Błędne koło

Oczywiście, gdy ktoś ma za sobą wiele miesięcy bezskutecznego wysyłania CV, to trudno odmówić mu powodów do zmartwień. A taki los spotyka sporą część kandydatów. Statystyki potwierdzają bowiem, że obecnie aż 70 proc. wysłanych aplikacji nie przechodzi nawet pierwszego etapu, czyli preselekcji. A przykrym standardem polskiego rynku pracy jest również brak odpowiedzi, nawet negatywnej. Brak tak zwanego feedbacku napędza błędne koło. Im więcej milczenia, tym więcej frustracji i wysyłania podobnych, lub wręcz identycznych stworzonych za pomocą sztucznej inteligencji aplikacji.


Firmy zalewane niezliczoną ilością niedopasowanych CV sięgają po "maszyny", aby dokonać selekcji. Tak błędne koło się rozpędza, a spirala się pogłębia. W efekcie proces poszukiwania pracy zaczyna przypominać piekło, gdzie kandydaci niemal nigdy nie docierają do etapu rozmowy z żywym człowiekiem. Teoria martwego internetu w kontekście szukania pracy staje się faktem. 

Jak często taki scenariusz odzwierciedla to, co spotyka młodych na rynku pracy? Pytam o to Maję Gojtowską, a ta odpowiada, że narzędzia oparte o AI oczywiście eliminują część kandydatów, ale nasz kraj nie należy do państw, które można byłoby uznać za prymusów w ich wdrożeniu. Na dowód przytacza dane firmy Experis, z których wynika, że na pełną skalę w procesach rekrutacyjnych narzędzia oparte o sztuczną inteligencję wdrożyło 17 procent firm. A to oczywiście niezbyt wiele.

– Najłatwiej powiedzieć, że to ta zła sztuczna inteligencja, ale póki co zawodzi ta ludzka. Kandydaci wysyłający setki podobnych do siebie CV na niepasujące stanowiska de facto marnują swój czas. Wysyłanie aplikacji ”na ślepo” jest bezcelowe. Działając w ten sposób trzeba liczyć się z tym, że odpadniemy na pierwszym etapie i to właśnie coraz częściej się dzieje – mówi Maja Gojtowska.

– Nie o to chodzi, aby kandydaci nie używali narzędzi AI, ale aby robili to z głową - dodaje i zwraca uwagę, że rekruterzy coraz częściej spotykają się z sytuacjami, w których kandydaci próbują korzystać np. z ChataGPT w czasie rozmów rekrutacyjnych online.

Fot. Shutterstock / Roman Samborskyi
Kandydaci popełniają błąd wysyłając to samo CV na różne stanowiska pracy Fot. Shutterstock / Roman Samborskyi

– Kandydat najpierw bardzo teatralnie powtarza pytanie, które zadaje rekruter. Potem prosi o doprecyzowanie, zyskując czas na szukanie odpowiedzi u ChataGPT, a potem dopiero powoli odpowiada cały czas zerkając na monitor obok. Rekruterzy to naprawdę widzą i w ten sposób trudno kogokolwiek przekonać, że warto nas zatrudnić – mówi Gojtowska.

Korekta rynku czy rewolucja technologiczna? 

Rozwój generatywnej sztucznej inteligencji obwinia się również o to, że zastępuje stanowiska juniorskie, czyli które dotąd obejmowały osoby na początku kariery zawodowej. Dawniej proste prace biurowe wykonywali praktykanci, stażyści, którzy z czasem otrzymywali zatrudnienie na stanowisku juniora. W lepszych czasach nie mając doświadczenia można było pominąć drogę wiodącą przez bezpłatne praktyki i staże.

Teraz jednak sytuacja początkujących nieco się zmieniła. Potwierdza to badanie naukowców z Banku Światowego pokazujące, że wdrożenie generatywnej sztucznej inteligencji poskutkowało w zaledwie 3 lata obniżeniem popytu o 19 proc. na "początkujących" kandydatów mających od zera do dwóch lat doświadczenia. Mowa tu oczywiście o USA, ale wyraźną zmianę zaczynamy obserwować też nad Wisłą. Widać to choćby po tym, co dzieje się w branży IT. Z danych No Fluff Jobs, czyli serwisu z ogłoszeniami o pracę, w ciągu dwóch ostatnich lat aż o połowę spadł odsetek ofert pracy dla juniorów.

Na przykład w branży IT, gdzie dawniej wręcz zabijano się o nowych programistów, dziś średnio na jedno stanowisko spływała średnio 84 CV. Jeszcze kilka lat temu trudno było sobie to wyobrazić. Dawniej to rekruterzy polowali na programistów. Teraz jednak narzędzia oparte na sztucznej inteligencji wykonują lwią część podstawowych zadań. Siłą rzeczy pracy dla początkujących jest więc mniej.

– Gros pracy będzie oddawana w ręce sztucznej inteligencji. To się dzieje i będzie działo – mówi Maja Gojtowska i zgadza się, że w branży IT ten proces widać bardzo wyraźnie.

– Jeszcze 2-3 lata temu zawód programisty wydawał się najlepszy na świecie. Jednak naprodukowaliśmy tak wielu młodych deweloperów, że dziś nie ma dla nich zajęcia. Szczególnie że część podstawowych zadań wykonują narzędzia AI. Dawniej panowało przekonanie, że doświadczony programista jest bez pracy góra dwa dni. Dziś potrafią to być miesiące. A młodym jest jeszcze trudniej. Niektórzy z nich będą musieli się przebranżowić lub dostosować umiejętności do aktualnych potrzeb – mówi Maja Gojtowska.

– Jeśli spojrzymy w dane Eurostatu, to mamy przedostatnie miejsce w Unii Europejskiej, jeśli chodzi o wykorzystanie AI w firmach. Zastępowanie ludzkiej pracy sztuczną inteligencją, to póki co rzadkość. Skala penetracji naszego rynku pracy przez tę technologię jest, póki co zbyt niska, aby AI masowo odbierała pracę – mówi Andrzej Kubisiak.

Jego słowa potwierdzają zresztą badania ekonomistów z Yale University. I choć dotyczą amerykańskiego rynku pracy, to przeczą narracji sprzedawanej przez szefów firm technologicznych, że oto już, teraz sztuczna inteligencja rewolucjonizuje rynki pracy. Naukowcy – co opisał Financial Times - stoją wręcz na stanowisku, że od kiedy OpenAI uruchomiło swojego popularnego chatbota w listopadzie 2022 r., generatywna sztuczna inteligencja nie miała tak spektakularnego wpływu na zatrudnienie, jak wcześniejsze przełomy technologiczne. Oczywiście nie wykluczają, że w przyszłości ten wpływ będzie silniejszy. Póki co jednak firmy raczej dopiero zaczynają odkrywać, jak wdrożyć do swoich procesów tę technologię. Ba, październikowy raport Asseco Cloud i PMR Market Expert pokazuje, że tylko 31 proc. firm w Polsce deklaruje jakiekolwiek wykorzystanie AI w swojej działalności. 

Fot. Shutterstock /Anton Vierietin
Firmy w Polsce wciąż rzadko używają sztucznej inteligencji Fot. Shutterstock /Anton Vierietin

– Ten efekt i wpływ na zatrudnienie powinniśmy zobaczyć dopiero za kilka lat, kiedy będziemy mieli 30, 40 czy 50 procent firm, które korzystają z narzędzi AI – mówi Andrzej Kubisiak i dodaje, że niewielkie trudności młodych w poszukiwaniu pracy wynikają raczej z niedopasowania absolwentów szkół wyższych do potrzeb pracodawców.

– Ta kwestia niedopasowania strukturalnego wciąż jest widoczna. Od lat mamy zbyt wielu absolwentów z dyplomem wyższej uczelni niż realne zapotrzebowanie w gospodarce. Ale i tak jest lepiej niż jeszcze dekadę temu – mówi Kubisiak.

Tu znów warto sięgnąć do danych z wrześniowego raportu PIE, z którego wynika, że tylko w czasie ostatniej dekady Polska gospodarka przeszła ogromną transformację. Od tej opartej o pracy fizycznej do tej, która opiera się na wiedzy. W praktyce wygląda to tak, że na przykład w rolnictwie zatrudnienie spadło o ponad połowę. Z kolei najwyższy wzrost odnotowano w sektorze usług specjalistycznych i gospodarce cyfrowej, czyli m.in. w informatyce.

Fot. Shutterstock / Roman Samborskyi class="wp-image-5634946"
Przyszłość młodych pracowników i tak rysuje się w kolorowych barwach Fot. Shutterstock / Roman Samborskyi

– Ukończenie studiów wyższych wciąż daje ogromną premię na rynku pracy, bo osoby z dyplomem zarabiają lepiej i rzadziej są bezrobotne. Ale nie zmienia to faktu, że struktura gospodarki nie wygląda tak, że każdy po studiach z łatwością odnajdzie się na rynku pracy – tłumaczy Andrzej Kubisiak.

Prognozy na przyszłość

Jednocześnie wielu młodych wciąż ma w pamięci sytuację sprzed dwóch-trzech lat, kiedy łatwiej im było stawiać pracodawcom nawet wygórowane wymagania. Wiele naczytaliśmy się wówczas o tym, jak roszczeniowi są przedstawiciele pokolenia Z, bo nie chcą brać nadgodzin czy pracować na darmowych stażach, co ich starsi koledzy i koleżanki musieli przełknąć z udawanym na twarzy uśmiechem.

– Przy braku jawności wynagrodzeń i ogromnym społecznym tabu na temat zarobków z jednej strony, z drugiej przekazie sprzedawanym młodym osobom w mediach społecznościowych, że oto w jeden dzień można zarobić milion, nie dziwię się, że bywają zagubieni na rynku pracy. Nie wiedzą, ile mogą zarobić, ale słyszeli, że mogą stawiać duże żądania, więc to robią. Tyle tylko, że teraz sytuacja nieco się zmieniła – mówi Maja Gojtowska.

Andrzej Kubisiak uspokaja jednak, że młodzi na rynku pracy w przyszłości i tak będą mieli lepszą sytuację niżeli ich rówieśnicy dwie czy trzy dekady temu. Wszystko za sprawą demografii. Wszelkie dotyczące jej prognozy mówią o tym, że pracowników będzie o wiele mniej niż obecnie. Tylko do 2035 roku z polskiego rynku pracy odejdzie 3,8 mln pracowników, a napłynie zaledwie 1,7 mln z młodszych roczników. Ubytek o ponad 2 mln oznacza, że będzie o 12,6 proc. pracowników mniej niż aktualnie. Zaś do 2050 roku populacja osób w wieku produkcyjnym może skurczyć się aż o jedną piątą, czyli o 4,6 mln osób.– Prognozy wiodących organizacji międzynarodowych i krajowych analityków są spójne.

– Nikt nie przewiduje, że stopa bezrobocia w Polsce w dłuższym terminie będzie rosnąć, bo będzie spadać podaż pracy, czyli liczba osób, która może podjąć pracę. To będzie z jednej strony hamowało potencjał rozwojowy naszej gospodarki, ale z drugiej sprawi, że sytuacja pracowników będzie korzystniejsza – mówi Kubisiak. 

A opowieści o tym, że sztuczna inteligencja już za chwilę nam wszystkim zabierze pracę można – przynajmniej póki co – włożyć między bajki, na półkę z halucynacjami, które produkuje ChatGPT.