Toksyczna kultura diet i odchudzania na TikToku. Na twórców nie ma bata

Niemal wszyscy najpopularniejsi twórcy filmów o żywieniu z TikToka to laicy bez szkoły. Niebezpieczni laicy: za ich pseudoradami idą, niszcząc sobie zdrowie, miliony naśladowców. – Państwo powinno mieć interes, by to uregulować, bo na leczenie chorób, które mają podłoże w złych wyborach żywieniowych, idą ogromne pieniądze – mówi Kamil Paprotny, dietetyk kliniczny i twórca Podcastu DietLog.

Toksyczna kultura diet na TikToku

Uogólniające rady, niedopasowane do konkretnych osób, na dodatek rzucane przez ludzi bez odpowiedniego wykształcenia i wiedzy. Tak rysuje się krajobraz tiktokowych cudotwórców od odchudzania. Udowodnili to naukowcy z Uniwersytetu w Vermont. Z ich badań wynika, że najczęściej oglądane treści na TikToku dotyczące żywności i wagi utrwalają kulturę toksycznego odżywiania wśród nastolatków i młodych dorosłych. Gloryfikują też utratę wagi, a ta stała się już nie tylko synonimem sukcesu, ale i miarą zdrowia człowieka. Może to mieć katastrofalne skutki dla ich odbiorców.

Badacze przyjrzeli się stu najlepszym filmom na dziesięciu najpopularniejszych hasztagach dotyczących tematów odżywiania, żywności, diet, odchudzania i wagi. Każdy z hashtagów miał ponad miliard wyświetleń. Treści materiałów wideo obejmowały porady influencerów dzielących się swoimi ulubionymi przepisami, wskazówki dotyczące codziennych nawyków żywieniowych oraz sugestie twórców odnośnie do tego, jak schudnąć i zredukować tkankę tłuszczową.

Wyniki ich analizy są zatrważające. Treści w 98,6 proc. przypadków tworzą laicy stawiający się w roli ekspertów zajmujących się dietetyką, kiedy faktycznie wśród nich niemal nikt nie ma w tym kierunku ani wykształcenia, ani merytorycznego przygotowania. Twórcy to głównie młodzi, atrakcyjni ludzie, bez uprawnień do udzielania porad dotyczących żywienia. Co więcej, promują oni bardzo nierealistyczne i fałszywe wzorce tego, jak może wyglądać sylwetka zdrowiej osoby, ale jak może wyglądać jej odżywienie.

Badacze pokazują, że korzystanie z mediów społecznościowych takich jak TikTok przez nastolatków i młodych dorosłych może prowadzić do zaburzeń odżywiania, frustracji i nieakceptowania własnego ciała. – Każdego dnia miliony nastolatków i młodych dorosłych są karmione treścią TikToka, która przedstawia bardzo nierealistyczny i niedokładny obraz żywności, odżywiania i zdrowia – mówi współautorka badania prof. Lizzy Pope z University of Vermont, cytowana na stronie swej uczelni. Dodaje, że wiele badanych treści promowało utratę wagi lub potrzebę osiągnięcia określonego rozmiaru ciała. Zawierało też porady sugerujące np., że wykonując kilka prostych ćwiczeń, możemy taki cel osiągnąć. – To było wszechobecne. Jest tam wiele podprogowych przekazów na temat tego, jak powinno wyglądać ciało i dieta, aby wpasowywała się w szczupły ideał – dodała.

O wynikach badań naukowców z University of Vermont, a także o kulturze diet w mediach społecznościowych rozmawiamy z Kamilem Paprotnym, dietetykiem klinicznym, edukatorem w poradni diabetologicznej, twórcą Podcastu DietLog, który na Twitterze, Instagramie i Facebooku opowiada o zdrowym żywieniu.

"Konsekwencje mogą być ogromne. To NIE tylko jedzenie"

Kamil Paprotny na Twitterze, Instagramie i Facebooku opowiada o zdrowym żywieniu. Fot. archiwum prywatne

Marek Szymaniak: Nowy rok, nowy ja – zakłada tysiące Polaków. To dobry moment na rozpoczęcie diety?

Kamil Paprotny: Każdy moment jest dobry. Ludzie często chcą zacząć dietę od Nowego Roku, bo lubią wyznaczać sobie pewną datę. To ma być magicznie przełomowy moment, ale najczęściej nie jest i większość tych noworocznych postanowień kończy się porażką. To wyznaczanie zmiany od jutra, poniedziałku czy właśnie Nowego Roku jest często zgubne. Zakładamy, że coś samo się wydarzy, a nie robimy planu. Nie zastanawiamy się, co faktycznie się zmieni w naszym życiu. Nie przygotowujemy na to, jak będzie wyglądało nasze żywienie. I to nas gubi. Brak planu to najczęściej przepis nie na sukces, ale na porażkę. Dlatego ważna jest praca ze specjalistą, który pomoże stworzyć plan, zindywidualizować i wprowadzić go w życie.

Czasem plan polega właśnie na tym, aby pójść do dietetyka... 

... i że on zrobi cuda.

A pan nie robi cudów? 

Robię cuda głównie pod kątem zdrowotnym. Trzeba pamiętać, że odchudzanie to model oparty mocno na współpracy pacjenta ze specjalistą. Większość ludzi cały ciężar, sprawczość danego zadania zrzuca na kogoś lub na coś, a nie bierze jej na siebie. Dlatego potem porażki, czyli braku spadku wagi winny jest specjalista, który zalecał jedzenie nierealnych do wprowadzenia posiłków albo zła dieta, bo zbyt rygorystyczna. A jednak większość sukcesu spoczywa na barkach pacjenta.

Dlatego ludzie nie słuchają takich osób jak pan, tylko szukają porad w internecie. Wierzą w cudowne diety, oglądają twórców, którym udało się w łatwy sposób schudnąć.

To zamknięte koło, bo ta kultura diety tylko cementuje w nas przekonanie, że ta sprawczość jest gdzie indziej, a nie w nas. Świat odchudzania, diet to świat alternatywnych rzeczywistości. W pierwszym jest świat naukowców, specjalistów, którzy tłumaczą, jak powinien wyglądać zdrowy talerz, ale mało kto o nim słyszał, a jeszcze mniej stosuje. I mamy drugi świat magicznie skutecznych diet, po które sięgamy, bo poleca je influencer nagle będący specjalistą od diet, ponieważ udało mu się zrzucić kilka kilogramów.

Faktycznie, co chwilę nowi internetowi influencerzy stają się dietetycznymi mędrcami, mentorami. Budują wokół odchudzania całe swoje kariery, wydają książki, doradzają w programach telewizyjnych. Ale dzieje się tak, bo chcemy ich słuchać. Dlaczego?

Bo są nam bliżsi, a ich treści łatwiejsze w odbiorze. Faktycznie, wielu po tym, jak schudło czy zaczęło zdrowiej się odżywiać, wydaje e-booki czy książki. I niejako stają się autorytetami, choć de facto merytorycznie nie są przygotowani do tego, aby udzielać dietetycznych czy medycznych porad. Ważną rolę pełnią też ich obserwatorzy, fani, czyli pozornie zwyczajni ludzie, którzy komentują, że dzięki nim udało im się schudnąć. A przecież ci, którzy "ponieśli porażkę", czyli nie zrzucili wagi, nie chwalą się tym w komentarzach. Poza tym bywa, że te krytyczne głosy są usuwane. Widzimy więc tylko historie sukcesów, głosy zachwyconych, a to napędza kolejnych. Kula śnieżna nabiera rozpędu.

Tej dietetycznej kuli śnieżnej przyjrzeli się niedawno naukowcy z University of Vermont, którzy przeanalizowali 100 najlepszych filmów z dziesięciu najpopularniejszych hasztagów dotyczących odżywiania, żywności i wagi. Szokujące jest to badanie.

Kiedy przeczytałem wstęp do niego, to mnie zmroziło. Nie tylko z powodu analizy treści, ale samych zasięgów filmów przedstawianych na tej platformie. Szczególnie że aż 47 proc. wszystkich tych filmów zawierało porady dietetyczne. Druzgocące było też to, kto te porady wygłasza.

Z badania wynika, że byli to głównie "entuzjaści dietetyki", czyli osoby bez wiedzy i wykształcenia. Tylko 1,4 proc. tych treści było stworzonych przez dietetyków. Te dane są przerażające, a jednocześnie o wszystkim tym podskórnie wiedziałem, obserwując media społecznościowe.

Fot. shutterstock.com/ Milan Ilic Photographer
Fot. Milan Ilic Photographer / Shutterstock.com

Smutne, owszem, ale aż przerażające?

Tak, bo, jak pokazali naukowcy, oglądane na TikToku treści dotyczące żywności, odżywiania i wagi utrwalają kulturę toksycznego odżywiania wśród nastolatków i młodych dorosłych. Forsują przesłanie, że waga jest najważniejszą miarą zdrowia człowieka. A bycie szczupłym wcale nie równa się byciu zdrowym. Masa ciała nie jest jedynym wyznacznikiem zdrowia. Jednak taka narracja w dużej mierze dominuje na TikToku. Obecni tam twórcy promują przekaz, że posiadanie szczupłego ciała jest największym sukcesem i najważniejszym celem. A to może być bardzo szkodliwe, szczególnie dla młodych odbiorców.

Z badania wynika też, że jednymi z najbardziej popularnych treści dietetycznych są tak zwane transformacje.

Tak, ciała przed i po odchudzaniu. Wszyscy są zachwyceni, gratulują, ale potem po cichu popłakują, bo zazdroszczą, jest im smutno, że sami nie mogą tego osiągnąć. Pytają siebie: dlaczego ja tak nie mam?

Faktycznie oglądanie takich transformacji tak źle na nas wpływa? Przecież może być mobilizujące...

Jestem im kategorycznie przeciwny, szczególnie że nie wiemy, czy te filmy lub zdjęcia nie są ulepszone filtrami, a często są. Nie wiemy, czy są prawdziwe. Nie wiemy, które zdjęcie jest przed, a które po. Widzimy wycinek rzeczywistości, a nie wiadomo, czy ta osoba pół roku później nadal utrzymała taką wagę i sylwetkę. Widzimy krótki okres jej sukcesu, co wpływa negatywnie na nasz nastrój, psychikę. Szczególnie gdy oglądamy przemianę osoby zupełnie obcej, czyli właśnie twórców albo ich fanów. Z sukcesu bliskiej osoby możemy się ucieszyć. Ale kiedy widzimy kogoś obcego, to czujemy się źle, bo nam nie wychodzi. Mamy kilka kilogramów za dużo. Próbowaliśmy często już wszystkiego: ćwiczeń, chodziliśmy na siłownię, może byliśmy u dietetyka, ale nadal nic.

Czyli tu nie ma efektu motywacji?

To najgorszy rodzaj demotywacji. Blokuje nas do zmian, zabija chęć zmiany. Siłą rzeczy porównujemy się, ale z kimś, kogo trudno będzie doścignąć. Wchodzimy w buty kogoś innego, a przecież każdy jest inny, ma inną pracę – jeden siedzącą, a do tego zmianową, w nocy, drugi przeciwnie, może jest trenerem fitness i jego praca polega na ćwiczeniach i dbaniu o ciało. Mamy inną sytuację życiową, ktoś ma czas na ćwiczenia, bo jest singlem, pracuje zdalnie, więc nie traci czasu na dojazdy, a ktoś inny ma trójkę dzieci i trudno mu po pracy i ogarnięciu tak zwanego życia znaleźć jeszcze siły na sport.

Mamy wreszcie inny stan zdrowia. Może mamy jakieś schorzenia, często niezdiagnozowane, np. niedoczynność tarczycy. To wszystko ma wpływ na naszą wagę, wygląd sylwetki, ale o tym zapominamy, oglądając krótki filmik na TikToku.

Czyli co? Noworoczne odchudzanie najlepiej zacząć od detoksu od TikToka czy innych mediów społecznościowych?

Zdecydowanie tworzą one fałszywy obraz rzeczywistości. Niedawno głośno było o aferze z Liver Kingiem. To internetowy twórca i pasjonat ćwiczeń, który ma 44 lata, a wygląda jak młody Arnold Schwarzenegger. Przez kilka lat przekonywał miliony odbiorców, że jego idealne, muskularne ciało, bez grama tłuszczu to efekt ćwiczeń i diety składającej się tylko z surowego mięsa oraz spożywanych od czasu do czasu suplementów mających w składzie... surowe mięso. Nawet jego ksywka pochodzi od surowej wątróbki, którą podobno zjadał kilka razy dziennie. Jednak kilka tygodni temu okazało się, że to, co opowiada Liver King, robiąc przy tym niemałe pieniądze na sprzedaży suplementów (zawierających np. sproszkowaną wątróbkę), jest – delikatnie mówiąc – nieprawdą.

Dziś Liver King nazywany "największym kłamcą w świecie fitnessu". Został zdemaskowany przez twórców kanału More Plates More Dates na YouTube, którzy ujawnili jego e-maile. Przyznaje w nich, że m.in. na sterydy wydaje 11 tysięcy dolarów miesięcznie. Cztery miliony obserwujących na TikToku i prawie 2 mln na Instagramie poczuło się oszukanych, ale niewielu z się od niego odwróciło.

Tak, przyznał się, że kłamał i wspomagał się sterydami. Jednak najważniejsze jest to, jak tłumaczył, dlaczego posunął się tak daleko.

Dla pieniędzy?

Oczywiście. W końcu był billboardem reklamowym dla swoich suplementów. Jednak oficjalnie tłumaczył, że chciał tylko zmotywować ludzi do zmiany. Szkoda, że wszystkich okłamał, a ile osób wpędził w psychiczny dołek, bo nie mogli mu dorównać, nikt nie zliczy.

Taki fałsz wśród internetowych twórców od diet jest powszechny? 

Nie wiem. Nie badam tego zjawiska. Ale niestety co jakiś czas wypływają podobne afery. Okazuje się, że ktoś nie jest takim "naturalsem", jak od zawsze przekonywał.

Ale zapewne nie wszyscy są oszustami jak Liver King. Może to dobrze, że promują zdrowe nawyki? Może powinniśmy się z tego cieszyć?

Problem w tym, że wiele z tych filmów to pokazywanie "co dziś jem", a to może stanowić szkodliwy wzór diety dla odbiorców. Takie "porady" są przecież niedobrane indywidualnie. Nie biorą pod uwagę stylów życia, pracy, tego, jakie ktoś ma schorzenia. Taki twórca dający "dobre rady", a niemający o tym zielonego pojęcia, może zaszkodzić swoim odbiorcom. W końcu nie przeprowadzi z nimi wywiadu, nie będzie ich diagnozował. On rzuca w eter radę, pokazując, że jego codzienna dieta wygląda tak i tak, a on czuje się po niej świetnie, schudł i, proszę, jaką ma szczupłą sylwetkę. Wiele osób zacznie go naśladować i niestety część z nich mocno sobie zaszkodzi. O tym ci twórcy nie myślą.

Jakie to wszystko rodzi konsekwencje? Szczególnie dla młodych, bo to oni są głównymi odbiorcami treści na TikToku.

Wspomniane badanie pokazuje, że treści na TikToku utrwalają toksyczną dietę u nastolatków i młodych dorosłych. Zaburzają normalne postrzeganie wagi i ciała. Tworzą presję na nadmierne odchudzanie, a więc szczególnie młode osoby mogą czuć się przytłoczone oczekiwaniami, że muszą się odchudzać, bo inaczej nie będą akceptowane. Powszechne jest twierdzenie, że tylko szczupli są atrakcyjni, a odchudzanie dodaje pewności siebie.

Wszystko to sprawia, że młodzi mogą robić dosłownie wszystko, aby schudnąć. Postawić wszystko na jedną kartę, nawet podejmować ryzykowne działania, biorąc np. niesprawdzone suplementy, aby spełnić społeczne oczekiwania. A to może prowadzić do niedoborów żywieniowych, głodówek, które mogą przynieść szybki spadek masy ciała, ale potem jeszcze szybszy efekt jojo wynikający z tego, od czego zaczęliśmy: braku planu na realne zmiany w naszym żywieniu. Brakuje kogoś, kto tym młodym, ale nie tylko, powiedziałby: słuchaj, to zła droga.

Do tego mózgi nastolatków nie są jeszcze dojrzałe i są mniej krytyczne w odbiorze tych treści.

Mózg człowieka, a dokładnie płat czołowy odpowiedzialny za podejmowanie decyzji, ocenianie ryzyka, rozwija się do 25. roku życia. Co więcej, osoby młode nie mają doświadczenia życiowego, łatwiej wierzą w to, co ktoś im mówi. Są bardziej naiwne, łatwowierne. Na tym, że są łatwe do zmanipulowania, żerują twórcy. Niestety tego krytycznego spojrzenia nikt nas nie uczy ani w szkole, ani w domu. 

fot. evrymmnt / Shutterstock.com

Czy można coś zrobić, może właśnie uczyć tego krytycyzmu?

Nie chronić pod kloszem i zakazywać TikToka, tylko przygotować do krytycznego odbioru obecnych tam treści. Uczyć, jak weryfikować informacje, skąd je czerpać. Rodzice muszą zainwestować czas, dowiedzieć się, co ich dziecko ogląda, oglądać razem z nim, tłumaczyć, a jak się samemu nie rozumie, to się dokształcić. Niestety, wielu młodych rodziców to technologiczni analfabeci. Sami nie potrafią korzystać z mediów społecznościowych, weryfikować informacji, więc jak mają pomóc swoim dzieciom odnaleźć się w tym świecie.

Podobnie w żywieniu. Jak dziecko widzi, że rodzic któryś raz w tygodniu przygotowuje ziemniaka z kotletem, to nic dziwnego, że bardziej przekonają go influencerzy pokazujący, jak łatwo i prosto można stworzyć kolorowe, świetnie wyglądające dania, które dodatkowo zapakowano w obietnicę szczupłej sylwetki. 

To może szkoła powinna się tu też odnaleźć?

Powinna uczyć zarówno tego, jak obsługiwać ten cyfrowy świat, ale też uczyć i edukować w zakresie żywienia. Jednak zwykle w szkole nie ma ani tego, ani tego.

Sam pamiętam ze szkoły, że na edukacji seksualnej mówiono nam, że seks nie wygląda jak na filmach porno. Może nauczyciele powinni tłumaczyć, że zdrowa dieta nie wygląda tak jak na TikToku czy Instagramie?

Tak, to bardzo dobre porównanie. Przydałoby się takie wytłumaczenie, że to często rzeczywistość wykreowana, nieprawdziwa, a piękne treści mogą nam szkodzić.

Skoro zdecydowana większość twórców nie jest specjalistami od żywienia, a podejmują się takich rad, to dlaczego nie spoczywa na nich żadna odpowiedzialność? 

Bo mamy podejście, że przecież "to tylko jedzenie". Nie widzimy albo nie chcemy widzieć ewentualnych konsekwencji, a mogą one być ogromne. Zresztą jak tę odpowiedzialność wyegzekwować? Każdy z nich powie: przecież ja nie mówiłem tej konkretnej osobie, co ma jeść. To nie była porada dietetyczna czy lekarska. Pokazywałem tylko, co mi pomogło.

To na influencerów dietetycznych nie ma przysłowiowego bata?

Ktoś mógłby pozwać ich cywilnie, ale prawdopodobnie nie wygra.

To może powinno tu z regulacjami wkroczyć państwo i ścigać za szczególnie niebezpieczne treści?

Przydałoby się, to może z internetu zniknęłoby kilku "szurów", którzy dziś mają ogromne zasięgi, wpływ na odbiorców, a raczej nie myślą o konsekwencjach dla ludzi, tylko o swoim portfelu. Jednak nie mam pomysłu, jak uregulować tę kwestię. Moim zdaniem się nie da.

Może UOKiK powinien zrobić z tym porządek? Tak jak niedawno zaczął zmuszać twórców do oznaczania płatnych reklam. 

Państwo ma w tym ogromny interes, bo na leczenie chorób, które mają często podłoże w złych wyborach żywieniowych, idą ogromne pieniądze. Tylko powtórzę: jak to zrobić? Wyegzekwowanie współprac reklamowych było naprawdę łatwe. To małe piwo przy tym, co tu się dzieje. Bo jak odróżnić poradę dietetyczną od tego, że ktoś mówi, co jadł na śniadanie albo sprzedaje swój produkt? Jakie są tego faktyczne konsekwencje, jak je sprawdzić?

To może weryfikacją powinny zająć się platformy? Może to TikTok powinien sprawdzać takie treści? 

Mógłby to robić i nawet coś tam próbuje oznaczać takie treści, ale znów: jak to robić? Skoro tych treści jest tak dużo. Nie wierzę, że to możliwe do ogarnięcia. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

Ze smutną zostawia nas pan puentą. 

Niestety, taki to jest temat. Mogę jedynie dodać, aby starać się sprawdzać informacje, skonsultować je ze specjalistami, dietetykami, lekarzami i innymi zawodami medycznymi. Sprawdzajmy kompetencje influencerów, część z nich może być specjalistami, ale nie wierzmy w każdą informację, jaką widzimy w mediach społecznościowych.

Zdjęcie tytułowe: Jacob Lund / Shutterstock.com
DATA PUBLIKACJI: 05.01.2023 r.