Pierwsza wojna tiktokowa. Na hasztagi, memy i rozgryzienie algorytmu

TokWar – taką nazwę zaczęła już zdobywać inwazja Rosji na Ukrainę. Relacje tak z działań militarnych, jak i kolejne filmiki będące elementem wojny informacyjnej rozchodzą się w TikToku w oszałamiającym tempie. A algorytm aplikacji może sprawić, że w ciągu jednej nocy 9 milionów ludzi wyświetli nagranie z bombardowania Kijowa.

Pierwsza wojna tiktokowa. Na hasztagi, memy i algorytm

„Och...
Wybaczanie za to, kim jesteś.
I za to, co chcesz zyskać.
Ale wiedz, że jeśli się schowasz, to i tak to nie odejdzie”
.
Śpiewa w tle indie-popowy zespół MGMT, a na nagraniu widać przerażające, ale i piękne w swojej grozie pociski spadające na domy.

To nagranie z pierwszej nocy ataku na Kijów stało się już jednym z symboli wojny w Ukrainie. Symbolem, który nie powstałby i nie stał się rozpoznawalnym na całym świecie obrazem, gdyby nie TikTok i jedna z ponad miliarda jego użytkowników. Dziewczyna, która nawet nie przebywała w tym czasie na Ukrainie, ale w odpowiednim momencie zmontowała poruszający filmik i go opublikowała.

Facebook od lat ma problem ze starzejącą się demografią swoich użytkowników. Instagram jest poukładany pod pięknych, bogatych i sprawnych w posługiwaniu się aparatem. Natomiast coraz bardziej sprofesjonalizowany YouTube posiada jedną z najwyższych barier wejścia, którymi są zarówno umiejętności edytorskie, jak i profesjonalny sprzęt do nagrywania. TikTok stoi w opozycji. Prosta platforma do nagrywania filmików, do których wystarczy telefon, a warunkiem zdobycia popularności jest przypodobanie się algorytmom.

To okazało się przepisem idealnym na czasy wojny, w której po obu stronach są tłumy młodych użytkowników sociali. „TikTok został zaprojektowany na wojnę” – tymi słowami Chris Stokel-Walker z magazynu „Wired” zaczął kilka dni temu swój tekst. W podobnym tonie wypowiadają się kolejni analitycy. Tylko czy to TikTok jest stworzony na potrzeby wojny? Czy ta wojna w swojej hybrydowości po prostu okazała się być idealna dla TikToka?

CNN jak CIA

Wietnam został ochrzczony jako pierwsza wojna telewizyjna. I to dramatyczne obrazy z tego konfliktu rozbudziły dodatkowo pacyfistyczny ruch w Stanach Zjednoczonych. Pierwsza wojna w Zatoce Perskiej z 1991 roku stała się też pierwszą wojną telewizji kablowej lub wręcz „pierwszą wojną CNN”. Dziennikarze tej stacji towarzyszyli amerykańskim żołnierzom i jako jedyni mieli unikalne zdjęcia z pola walki. Przez pięć tygodni od 16 stycznia 1991 r. Bernard Shaw, John Holliman i Peter Arnett nadawali relacje na żywo z oblężonego i bombardowanego Bagdadu, głównie z hotelu al-Rashid.

Widzowie w Stanach na żywo mogli nie tylko śledzić działania wojskowe niemal w trybie 24/7 – co dawało złudne zresztą wrażenie, że dowódcy wydają rozkazy żołnierzom na oczach telewidzów – podczas Operacji „Pustynna Burza”. Przede wszystkim nagle zaczęli się żywo interesować polityką międzynarodową i obronnością. Podobne zjawisko zadziało się w Polsce w 2001 roku, gdy ledwie po miesiącu od startu TVN24 zaczął transmitować na żywo przez całą dobę atak terrorystyczny z 11 września.

Waga transmisji telewizyjnych wróciła i podczas w wojny w Somalii, i podczas wojny na Bałkanach. W Somalii w latach 1992-1993 amerykańskie media informujące o głodzie podczas wojny domowej na początku lat 90. zdawały się skłaniać prezydenta George'a Busha seniora do rozmieszczenia 28 tys. żołnierzy w celu wsparcia pracowników pomocy humanitarnej. Bombardowanie Jugosławii przez NATO pomiędzy marcem a czerwcem 1999 roku było najszerzej omawianą akcją wojskową od czasu wojny w Zatoce Perskiej.

W obu przypadkach zachodnie telewizyjne kanały informacyjne konsekwentnie odtwarzały narrację własnego rządu i, cóż, kształtowały opinię publiczną, tak by interwencje popierać. Media wręcz znalazły się w centrum właśnie wyłaniającej się doktryny „humanitarnej interwencji”, zgodnie z którą suwerenność nie była już święta. Było to tak silne, że zaczęto wręcz mówić o efekcie CNN jako wpływie mediów na politykę zagraniczną. Jak potężny był wpływ telewizyjnej relacji, niech świadczą słowa prezydenta USA George H.W. Busha, który stwierdził wręcz, że telewizja CNN przekazuje mu więcej wiadomości niż CIA.

W 2003 roku amerykańska inwazja na Irak miała być ponownie wojną CNN, ale zamiast tego stała się wojną Fox News. To ta konserwatywna stacja telewizyjna przejęła narrację i nadawała ton opinii publicznej. Wkrótce nazywano ją również „wojną YouTube”. Stało się tak, gdy żołnierze, wykorzystując pierwsze jeszcze na dzisiejsze warunki słabiutkie telefony, zaczęli nagrywać czasem szokująco brutalne filmy prezentujące ich perspektywę strzelanin, ataków, zamachów samobójczych.

Protesty w Taiz, Jemen, luty 2011, akramalrasny / Shutterstock.com

Pojawienie się mediów społecznościowych dało nadzieję, że dopomogą w demokratyzacji świata. Przecież miały łączyć i pomagać w dzieleniu się wiedzą i informacjami. Kiedy w kwietniu 2009 roku po ogłoszeniu wygranej w wyborach parlamentarnych Partii Komunistycznej Republiki Mołdawii w Kiszeniowie wybuchły zamieszki, protestujący nie tylko zdobyli i splądrowali budynek parlamentu, ale także wyciągnęli telefony i zaczęli za pomocą Twittera organizować dalsze protesty. Po tym, jak podobnie zaczęło się dziać w 2009 roku w Iranie, a potem w latach 2010-2011 w Tunezji i Egipcie, gdzie także Twitter był podstawowym medium do komunikacji podczas walki z rządzącymi, media ukuły termin „twitterowych rewolucji”. Dziś gdy już wiemy, jak potoczyła się Arabska Wiosna, wiemy też, że wielka pomoc Twittera w niesieniu demokracji była ułudą.

Co nie znaczy, że platformy społecznościowe przestały odgrywać kluczową rolę w przedstawianiu kolejnych konfliktów. Wojna domowa w Syrii w 2013 roku trafiła już masowo na YouTube i LiveLeak. W 2016 roku Time ogłosił „pierwszą wojnę na Facebooku”, odnosząc się do transmisji na żywo sił irackich i kurdyjskich walczących o wypędzenie Państwa Islamskiego z Mosulu w północnym Iraku. Co więcej, ISIS tak aktywnie działało i na Instagramie, i na Twitterze, że w ocenie amerykańskich wojskowych stało się „pierwszą grupą terrorystyczną, która utrzymywała zarówno fizyczne, jak i cyfrowe terytorium”.

Biorąc pod uwagę dynamiczny wpływ mediów społecznościowych, naturalną konsekwencją jest to, że agresja rosyjska trafiła dziś na TikToka. Zresztą inwazja Federacji Rosyjskiej nie jest pierwszym wydarzeniem polityczno-społecznym relacjonowanym na żywo na tym najgorętszym dziś medium społecznościowym. W czerwcu 2020 roku TikTok stał się jednym z głównych kanałów komunikacyjnych ruchu Black Lives Matter i to on dał możliwość śledzenia wydarzeń z Minneapolis ludziom z całego świata. Historia powtórzyła się kilka miesięcy później, gdy polski Strajk Kobiet wyprowadził na ulice setki tysięcy ludzi w ramach walki z zaostrzeniem z prawa aborcyjnego. To z live'ów na TikToku pokolenie Zet wiedziało, gdzie idą pochody, a nie z relacji w TVN24.

Strajk kobiet, Kraków 2022, fot. Zuttmann Benoelken/Shutterstock

Tyle że zakres tego, co dzieje się dzisiaj na TikToku, pokazuje, że możemy mieć do czynienia ze znacznie ważniejszym zjawiskiem niż tylko relacje na popularnym portalu społecznościowym. To już nie jest tylko wojna prowadzona za pośrednictwem mediów społecznościowych na oczach miliardów ludzi. To wojna, w której serwis społecznościowy stał się jednym z frontów działań.

- Ukraińcy wydają się widzom mniej odległymi ofiarami a bardziej zwykłymi użytkownikami sieci, którzy znają te same odniesienia, słuchają tej samej muzyki i korzystają z tych samych sieci społecznościowych, co oni – napisał Kyle Chayka w The New Yorker.

Do datkowo właśnie tematy związane z Ukrainą są wyraźnie "najgoretszym trendem". W ciągu ośmiu dni między 20 a 28 lutego liczba wyświetleń filmów z tagiem #Ukraina wzrosła z 6,4 mld do 17,1 mld, dziś zaś wynosi ponad 30,3 mld.

8 lat, 15 sekund, miliard użytkowników

Wbrew pozorom siła TikToka to nie tylko wypadkowa młodej bazy użytkowników i tych miliardowych zasięgów. Orężem TikToka jest jego format.

Aby zrozumieć, dlaczego jest on tak ważny, musimy się przenieść do roku 2014. Niemal dokładnie 8 lat temu, bo w kwietniu 2014 roku na rynku zadebiutowała aplikacja Musical.ly. Główna funkcja: nagrywanie filmików typu „lip-sync”. Bohaterowie ruszają ustami, imitując piosenkę w tle. Czasem dochodził taniec, czasem różne efekty specjalne podsuwane przez aplikację. Ale kluczowa była narzucana przez appkę długość nagrania: od 15 sekund minimum do maksymalnie 1 minuty. Krótko, dynamicznie, od razu trzeba przyciągnąć uwagę.

W 2017 roku Musical.ly zostało przejęte przez firmę ByteDance, by wkrótce wraz z całą bazą użytkowników zostać przekształconym w głośny dziś TikTok. Długość udostępnianych filmików została wydłużona do 10 minut i niemal od razu stały się bardziej różnorodne, bo zniknęło ograniczenie do lip-sync. Te owszem wciąż królowały, ale doszły przepisy kulinarne, wszelakiej maści poradniki, ćwiczenia fitness, zabawne nagrania ze zwierzętami, vlogi i relacje na żywo. Poszerzenie treści i formatów otworzyło drogę nie tylko do bardziej masowego użytkownika, ale też na zupełnie nowe cele.

Oczywiście o wielkości i wpływie TikToka nie tylko na internet, ale i współczesny świat świadczy jego rozmiar. W 2021 roku TikTok przekroczył granicę miliarda aktywnych użytkowników na świecie, a zgodnie z raportem agencji Open Mobi w listopadzie 2021 roku polski TikTok posiadał 7,5 miliona użytkowników. A prawdziwe żniwa zaczęły się wraz z wybuchem pandemii. Ludzie zamknięci na lockdownach panicznie poszukiwali kolejnych pomysłów na zabicie czasu i odsunięcie lęków. Dynamiczny, zabawny i wysoce wciągający TikTok okazał się być jak uszyty na miarę tych czasów.

Tik Tok, fot. DANIEL CONSTANTE/Shutterstock

A szczególnie na miarę Zetek i młodszych Millenialsów urodzonych w latach 90. Wystarczy spojrzeć na rozkład wiekowy polskich użytkowników. Największą grupa, bo aż 60 proc. to osoby w wieku 18-34 lat. Młodsi, czyli nastolatki 13-17 lat, to 34 proc. wszystkich użytkowników. Podobnie jest na całym świecie w tym Rosji i Ukrainie. TikTok ma bardzo młodą twarz. Twarz pokolenia, które ceni sobie indywidualną tożsamość, odrzuca stereotypy i czuje się obywatelami świata.

Z, czyli Putin Gen

W przypadku użytkowników TikToka w Rosji bardziej niż o Gen Z można mówić o Gen Putin. Choć w obliczu tego, jak „Z” urosło do symbolu napaści na Ukrainę, to globalny symbol też zaczyna pasować do pokolenia, które nigdy nie znało Rosji sprzed czasów Władimira Putina. Ale jednocześnie jest to pokolenie, które jako pierwsze w historii kraju „uciekło” wszechobecnej propagandzie medialnej do internetu.

Jill Doughetry, amerykańska dziennikarka i znawczyni Rosji oraz krajów byłego Związku Radzieckiego, opisuje Gen Putin w następujący sposób:

– Przez dziesięciolecia prawie wszyscy Rosjanie otrzymywali wiadomości i rozrywkę poprzez telewizję. Starsi Rosjanie kontynuują ten schemat, ale wielu młodych Rosjan całkowicie ignoruje telewizję, zwracając się w kierunku internetu, mediów społecznościowych, videoblogów, YouTube, Instagrama i innych źródeł cyfrowych. (...) Są oni w znacznie mniejszym stopniu wystawieni na działanie mediów rządowych i propagandy - tłumaczy Doughetry.

Za to – zresztą jak Zetki z całego świata – wystawieni są na silne socialmediowe bodźce. Jak silne, było widać, gdy świat zaczęły obiegać nagrania zrozpaczonych instagramerów, płaczących, gdy Kreml zdecydował się całkiem odciąć dostęp do tego portalu.

TikToka w Rosji nikt nie planuje – na razie – odcinać. Wtedy dopiero byłby płacz, biorąc pod uwagę to, że jest on w top 10 najczęściej pobieranych aplikacji tak w Google Play, jak i AppStore i w samej Rosji ma ponad 38 milionów użytkowników.

Warstwy TokWar

Wielowymiarowość. Jeżeli byśmy szukali jednego słowa na wytłumaczenie, dlaczego to TikTok okazał się być tak idealnym medium dla relacjonowania wojny to była by właśnie wielowymiarowość.

Pierwszym wymiarem jest fotoreportaż – zdjęcia i nagrania na żywo tego, co się dzieje za wschodnią granicą oraz przybliżanie odbiorcom realiów, w jakich obecnie żyje Ukraina. To oczywiście nic nowego. Tak w drugiej połowie XIX wieku Roger Fenton relacjonował wojnę krymską, a we wrześniu 1939 roku amerykański dziennikarz Julien Bryan nakręcił na ulicach Warszawy krótkometrażowy film pokazujący upadek stolicy. Ataki z 11 września były relacjonowane 1- lub 2-megapikselowymi kamerami ówczesnych telefonów. Dzisiaj, na ekranach smartfonów z aparatami o jakości niemalże kinowej, w czasie rzeczywistym widzimy wojnę pokazaną oczami jej ofiar, uczestników, zwykłych ludzi.

Kolejnym wymiarem jest propaganda, w której aktywnie biorą udział siły Kremlna, ale i po drugiej stronie Ukraina. Propaganda sukcesu, przybliżająca widzom sukcesy na wojennym froncie. Propaganda tragedii, opisująca tragedie pojedynczych ludzi. Propaganda katastrofy, ilustrująca zniszczenia na polu walki, którym są przede wszystkim miasta i osiedla mieszkalne. Propaganda siły, pokazująca niezłomność wojsk wobec agresora. Każda z tych form jest wykorzystywana, de facto, przez obie strony konfliktu. Co więcej, można się do niej włączyć szybko i sprawnie, korzystając z mechanizmów do prostego montażu udostępnianych przez aplikację.

Kolejnym wymiarem jest technologia. I to nie tylko ta stojąca za samymi nagraniami. Tu karty rozdaje algorytm.

Aby użytkownicy mogli nie tylko oglądać filmiki, ale i wracać do aplikacji, zgodnie z raportem The New York Times algorytm TikToka bierze pod uwagę cztery główne „cele”, które z chińskiego na polski można przetłumaczyć jako „wartość użytkownika”, „długoterminowa wartość użytkownika”, „wartość twórcy” oraz „wartość platformy”. Brzmi trochę jak masło maślane, ale jest dobrze zaprojektowane i stanowi element „przepisu” na idealnego TikToka. Czyli na to, co zdaniem aplikacji ludzie lubią i co aplikacja powinna im odtwarzać. Treści serwowane na ekranie głównym aplikacji to wypadkowa polubień, komentarzy, czasu oglądania filmu i tego, czy film został już wcześniej przez użytkownika obejrzany.

Jednakże nie są to wszystkie czynniki, którymi kieruje się algorytm TikToka. Dostosowując rekomendacje, algorytmy TikToka biorą pod uwagę również dane użytkownika, takie jak lokalizacja, preferencje językowe czy wiek. W efekcie czego serwis posiada jeden z najdoskonalszych algorytmów dopasowujących treści do użytkownika.

Ukrainka w schronie w kijowskim metrze, marzec 2022 r., Drop of Light / Shutterstock.com

To algorytm, który w jedną noc potrafi sprawić, by 9 milionów ludzi wyświetliło nagranie z bombardowania Kijowa. Tak jak stało się to w przypadku Marty Vasyuty. Vasyuta w dniu inwazji przebywała w Wielkiej Brytanii. Dowiedziawszy się o agresji wojsk rosyjskich, zaczęła przeglądać ukraińskie media i media społecznościowe – w tym popularny w Ukrainie Telegram. Filmiki, co do których autentyczności miała pewność, przetłumaczyła i wrzuciła na swój profil na TikToku. Do tego z bombardowanym Kijowem dołożyła piękną balladę o „Little Dark Age” i w jedną noc zyskała tysiące obserwujących i kilka milionów wyświetleń.

Memem w Putina 

Wyjątkową kategorię stanowią filmiki w sposób pośredni nawiązujące do wojny toczącej się na Ukrainie. Niebiesko-żółte symbole, antyrosyjskie memy, codzienne vlogi z życia w bunkrze przez Valerisssh czy filmik, na którym themagicmat wycina z kartki papieru idealną podobiznę prezydenta Zełenskiego…

Zdaniem Wojciecha Kardysia, specjalisty ds. komunikacji internetowej oraz digital marketingu, mają one niemałe znaczenie w informacyjnej wojnie. – Cała ta memizacja wpływa silnie na kształtowanie postaw i dodatkowo podbija przekonania, że Ukraina jest ofiarą, a Rosja agresorem – tłumaczy Kardyś. I dodaje, że dzieje się tak szczególnie od strony postaw konsumenckich.

– Im bardziej będziemy się solidaryzować z Ukrainą, im więcej pojawi się flag, im więcej celebrytów dołączy do akcji, tym więcej będzie się pojawiać kolejnych nagrań, które obejdą świat. Więcej ludzi w Europie i na świecie usłyszy o tej wojnie, będzie solidaryzowało się z Ukrainą i, cóż, to w pewien sposób nawet wywoła rusofobię - mówi Kardyś.

Rusofobia, o której mówi Kardyś, objawia się w bojkocie i piętnowaniu marek (takich jak np. Leroy Merlin czy Auchan), które zdecydowały się nie wycofywać z Rosji. O czym zresztą oczywiście kręcone są kolejne tiktoki.

#Przyjdźpopokój

Tiktokowy przekaz w dużej mierze zależy od tego, czy algorytmy nie wskazują przypadkiem, że bliżej nam jednak do rosyjskiej narracji. A ta w tym serwisie wcale nie jest słabsza.

Przed rozpoczęciem wojny rosyjska społeczność TikToka nie wyróżniała się niczym od innych społeczności. Influencerzy nagrywali filmiki takie same jak reszta świata. A na platformie swobodnie działały też kremlowskie Sputnik, Russia Today czy agencja TASS. Bieg rosyjskiego TikToka zmienił się drastycznie 28 lutego, kiedy TikTok zablokował prokremlowskie media na terenie Europy, a kilka dni później zdecydował się na nadanie specjalnych oznaczeń profilom reprezentującym rosyjskie media.

Kiedy dzień później Kreml ogłosił uchwalenie tzw. ustawy o „fake-newsach” w wielkim skrócie zakazującej mówienia o wojnie, TikTok zdecydował się na bezprecedensowy krok. Zablokował wszystkim użytkownikom z Federacji Rosyjskiej udostępnianie nowych filmików i prowadzenie transmisji na żywo. Rosjanie mogą więc obecnie wyświetlać jedynie dotychczas udostępnione treści pochodzące jedynie od innych rosyjskich kont.

Zanim tak się stało, Kreml niezwykle cenił sobie wpływ i zasięg, jakie generował ten serwis. Dziennikarskie śledztwo przeprowadzone przez serwis Vice ujawniło, że rosyjscy tiktokowi influencerzy byli rekrutowani do nagrywania filmików z przekazem propagandowym poprzez specjalnie przygotowane kanały na Telegramie. Do udziału w szeroko zakrojonej kampanii zatrudniano jedynie popularnych twórców, a ową popularność definiowano poprzez posiadanie odpowiedniej liczby obserwujących z odpowiednią ilością wyświetleń i reakcji na dotychczas udostępniane treści. W kampanie zaangażowano więc influencerów posiadających grono odbiorców liczone w setkach tysięcy użytkowników. Na specjalnym, tajnym kanale na Telegramie koordynator kampanii wydawał influencerom polecenia: gdzie mają nagrywać, co i w jaki sposób mówić, jakich hashtagów używać oraz kiedy udostępniać nagrane filmiki, a także pytał zaangażowane osoby o oczekiwane wynagrodzenie za udostępnianie treści. Kanał na Telegramie został stworzony w zeszłym roku, gromadząc ponad 500 użytkowników i został zamknięty nagle, w środę 9 marca.

Jednym ze scenariuszy było nagranie krótkiego wideo, w którym twórcy w spokojnym, lecz zasmuconym tonie wypowiadają przygotowaną przez koordynatora wypowiedź.

– Rosja została oskarżona o rozpoczęcie wojny i agresję, pomimo że krew w Donbasie przelewa się od 8 lat. Cywile i dzieci umierają, ale niestety to stało się normą w światowej społeczności. Oni po prostu przymykają na to oko, próbując w każdy możliwy sposób oczernić Federację Rosyjską. Proszę was o zachowanie spokoju. Nie poddawajcie się fałszywym informacjom, lękowi. Walczymy o pokój – brzmiał deklamowany tekst, dodatkowo opatrzony hashtagiem #ДавайЗаМир (#Przyjdźpopokój)

Kolejnym „trendem” wśród opłaconych influencerów jest #ПопробуйЗабери, czyli #Spróbujtozabrać. Filmy oznaczone tym hashtagiem zawierają „lip-sync” w rytm piosenki „Lego” autorstwa Kirkiimad, z których każdy skupia się na fragmencie „Ты никогда не сделаешь больно мне, только себе” („Nigdy mnie nie skrzywdzisz, tylko siebie”). 

Inny propagandowy viral, szerzej opisany przez serwis Tjournal.ru, to „mirror dance” w rytm piosenki „Брат за брата” („Brat za brata”) autorstwa rosyjskiego rapera L’One. W ciągu dwóch dni, odkąd Rosja uznała Ługańską Republikę Ludową i Doniecką Republikę Ludową, na rosyjskim TikToku stworzono ponad tysiąc filmików wykorzystujących ten utwór. W większości przedstawiają taniec z „lustrzanym odbiciem”, w których po jednej stronie jest Rosja, a po drugiej Donbas. Obie postaci znajdujące się na ekranie przytakują sobie z aprobatą, zaciskają pięści, składają ręce w kształcie serca i synchronizują się z piosenką utrzymując „sojusz” stron. Wszystkim filmom towarzyszy opis „своих не бросаем”, czyli „Nie zostawiamy naszych”. Okraszony hashtagami #СвоихНеБросаем, #Донбасс , #МыВместе, #ВремяПомогать znaczących kolejno #Niezostawiamywłasnych, #Donbas, #Jesteśmyrazem , #Czasnapomoc. 

Jednak jak ocenia Wojciech Kardyś, działania Federacji Rosyjskiej w zakresie propagandy tiktokowej opłaconej przez rząd w Moskwie i oligarchów powiązanych z Putinem są nieprzemyślane. Zdaniem eksperta, prostota, z jaką można rozszyfrować „pochodzenie” przekazu, świadczy o gorączkowości działań i przeprowadzeniu ich bez większego zastanowienia. – Może wskazywać na to, że Rosjanie faktycznie spodziewali się, że to będzie szybka, 2-3 dniowa aneksja. Nie spodziewali się takiego oporu, zdecydowanej reakcji Zachodu, ale też ukraińskiej ofensywy w mediach społecznościowych. To, co oni robią, to próba odparcia tych ataków, ale to nie jest dobrze zaplanowane, jest robione na szybko – podkreśla ekspert. 

Amerykańskie 5 centów

Robione jest na szybko, bo też i nie ma co się oszukiwać – to pierwsza wojna tiktokowa, mechanizmy dopiero się wykluwają. I to wszędzie, także poza bezpośrednimi uczestnikami konfliktu.

Nie wszyscy tiktokerzy biorący udział w wojnie są obecni w Ukrainie. Dużą część ruchu w tiktokowej wojnie stanowią treści tworzone i udostępniane przez osoby zwyczajnie poruszone sytuacją. Chęci wsparcia jednej ze stron poprzez udostępnianie nagrań w dobrej wierze, celowe sianie paniki lub podważanie faktów doprowadziły do sytuacji, w której TikTok jest zalany przez istną masę obrazów niepowiązanych w żaden sposób z trwającym konfliktem zbrojnym. Innymi słowy, obecnie TikTok jest miejscem masowego recyklingu obrazów z Euromajdanu, wybuchu w Bejrucie, zdjęć z Donbasu czy Syrii, które algorytmy TikToka przepchnęły na szczyt popularności. Wystarczył „dobry” opis i popularne tagi.

Siłę tego medium Stanach. Rząd państwa, które jeszcze 2020 roku zakazał pracownikom administracji rządowej posiadania aplikacji TikTok, dziś sam wykorzystuje tę aplikację do informacyjnych działań. Jak opisał The Washington Post w Białym Domu odbył się specjalny briefing, na który zaproszono influencerów. Podczas spotkania tłumaczono im, w jaki sposób mają mówić nie tylko o konflikcie zbrojnym, ale również o jego politycznych i gospodarczych skutkach.

Chwilę później furorę robi filmik Ellie Zeiler (10 milionami obserwujących), która porzuciła swoją typową tematykę (modę i lifestyle), by przybliżyć obserwującym skutki ekonomiczne inwazji Rosji na Ukrainę, wymieniając w nich m.in. inflację i wysokie ceny benzyny w Stanach Zjednoczonych jako bezpośredni skutek agresji zbrojnej na Ukrainę.

Wojciech Kardyś sugeruje, że nie jest to jedyny sposób w jaki Amerykanie biorą udział w wojnie nie tylko na TikToku, ale w szeroko pojętej trwającej wojnie informacyjnej:

– Nie wierzę, że Ukraina sama przygotowała wszystkie PR-owe i informacyjne działania, także te w mediach społecznościowych. A te są niezwykle precyzyjne i przemyślane. Podejrzewam, że Ukraina wraz z sojusznikami ze Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej szykowała się już od dawna do działań PR-owych i komunikacyjnych. I efekty tego widzimy - mówi Kardyś.

Ekspert na dowód swojego twierdzenia wspomina świetnie socialmediowo przygotowanego prezydenta Wołodomyra Zełenskiego, który w dniu inwazji wyszedł na ulice Kijowa z telefonem w ręku, codziennie nagrywa live'y i w każdym kontakcie z mediami jest ubrany w żołnierską bluzę.

Social media to pokochały. Nawet tiktokowe Zetki i Millenialsi. Wystarczy spojrzeć na liczby: nagrania z hasztagiem #Zełeński mają już niemal 300 milionów wyświetleń. Tyle, że te z #Putin ponad 12 miliardów.

Zdjęcie tytułowe Phoenix 1319/Shutterstock.