Rusza polski proces o chińskie szpiegostwo. Po 2,5 roku przesłuchań najmocniejsza historia to ta… o ziemniaczkach

Dwa i pół roku śledztwa, 110 tomów akt, niemal setka przesłuchanych urzędników, polityków i pracowników Huawei. Przed sądem zaczyna się głośna sprawa Weijing „Staszka” W. i Piotra D. oskarżonych o szpiegostwo na rzecz Chin. Przeczytaliśmy akta tej sprawy, w której polska prokuratura stara się udowodnić, że Huawei jest przyczółkiem chińskiego wywiadu. 

Rusza proces w tzw. Aferze Huawei. Przesłuchano niemal stu polityków i urzędników. Czy to była przyjaźń czy szpiegostwo?

„Twoje wątłe ramię musi wziąć na siebie cały ten ciężar, nie można zniszczyć życia osoby, która ma słońce w sercu”. Te trochę poetyckie, trochę tajemnicze słowa przekazał swojej żonie Weijing zwany w Polsce „Staszkiem”. Od stycznia 2019 roku oficjalnie przedstawiany jako W., a tę sentencję musiał przekazać poprzez pracownika ambasady Chin, bo w styczniu 2019 roku został aresztowany.

Od niemal 26 miesięcy ten były dyrektor ds. sprzedaży w polskim oddziale Huawei przebywa w areszcie oskarżony o to, że razem z Piotrem D. byłym oficerem ABW prowadzili działania na rzecz chińskiego wywiadu. D. wyszedł z aresztu tymczasowego po pół roku po wpłaceniu poręczenia majątkowego. W. mimo wielokrotnych wniosków o zwolnienie z aresztu, skarg do Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka i Rzecznika Praw Obywatelskich nie dostał zgody na zeznania z wolnej stopy. Argument za każdym razem był ten sam: sprawa jest za poważna i zachodzi ryzyko mataczenia. 

I rzeczywiście zarzuty, jakie postawiono obu mężczyznom, są bardzo ciężkie. Za popełnienie przestępstwa z art. 130 kk, czyli za udział w działalności obcego wywiadu i udzielanie mu wiadomości, których przekazanie może wyrządzić szkodę RP, grozi kara od 3 do 15 lat więzienia. 

Sprawa ta będąca jedną z najgłośniejszych afer wokół Huawei na całym świecie właśnie trafiła na wokandę. A wynik śledztwa będzie miał znacznie także międzynarodowe, bo albo potwierdzi narastające od lat kontrowersje wokół Huawei, albo wręcz przeciwnie - pokaże, że nie ma dowodów, że ta największa firma telekomunikacyjna z Chin działa na rzecz tamtejszego wywiadu. 

Czy faktycznie Departament Postępowań Karnych ABW pod nadzorem Mazowieckiego Wydziału Zamiejscowego Departamentu ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej, które prowadziły śledztwo, mają niezbite dowody na ich agenturalną działalność? Czy raczej, jak przekonują ich obrońcy, ale także Huawei - choć oficjalnie od W. się odcięło i zwolniło go z pracy - cała sprawa to jedynie próba wpisania się w amerykańską antychińską narrację?

Oto, co wynika z akt sprawy do której przesłuchano niemal stu polityków, urzędników i pracowników Huawei w Polsce. W tym Pawła Majewskiego, Annę Streżyńską, Marka Suskiego, Andrzeja Piotrowskiego, Magdalenę Gaj, czy Jerzego Żurka.

Ile było tych ziemniaków? 

2018 rok. Huawei szykuje ofertę pod jeden z przetargów na dostarczanie infrastruktury dla Ogólnopolskiej Sieci Edukacyjnej budowanej przez Naukową i Akademicką Sieć Komputerową. Zmienia się Specyfikacja Istotnych Warunków Zamówienia do przetargu, więc Staszek W. odpowiedzialny za ofertę Huawei chce się dowiedzieć, czy coś się stało. Czy nie jest to czasem efekt głośnych zatrzymań wiceprezes Huawei w Kanadzie? Pisze do Piotra D. z prośbą o spotkanie. Umawiają się na parkingu jednego z centrów handlowych.
Czemu na parkingu, dopytuje się śledczy?
- Piotr przywiózł mi ekologiczne ziemniaki. 
- Ile było tych ziemniaków?
- Nie pamiętam dokładnie. Ale taka siatka cała. Może z 5 kg. Mówił, że jeszcze ma swój dobry czosnek, ale nie chciałem go. 

Śledczy dopytuje, czy dyrektor z Huawei zapłacił jakoś D. za te ekologiczne ziemniaki. Chińczyk odpowiada, że nie, bo D. nie chciał przyjąć pieniędzy, zasłaniając się, że to drobnostka. W. wyciągnął więc z bagażnika swojego samochodu butelkę jakiegoś alkoholu i dał mu w zamian. 

Ta anegdota zdaje się nie mieć większego znaczenia. Szczególnie w obliczu powagi zarzutów, jakie ciążą na byłym dyrektorze z polskiego oddziału Huawei i byłym oficerze ABW. Ale jednak ta historyjka mówi sporo o naturze kontaktów, jakie łączyły obu mężczyzn. A są one ewidentnie w centrum zainteresowania śledczych. Bo właśnie te kontakty będące mieszanką stosunków bardzo prywatnych, przyjacielskich - obaj oskarżeni mówią o sobie jak o przyjaciołach -  oraz niejasnych, nie opartych na żadnej umowie stosunków niemalże zawodowych, są podstawą stawiania zarzutów dotyczących szpiegostwa. 

Piotr D. i Weijing "Stanisław" W.

Obraz, jaki wyłania się z materiału dowodowego, z zeznań oskarżonych, świadków, ale i z korespondencji między nimi, można spokojnie odczytywać na dwa skrajne sposoby. Pierwszy obraz to ten, o którym mówią D. i W. Mamy więc dwójkę kolegów, którzy poznają się w 2016 roku. Stanisław pracuje dopiero od kilku lat w Huawei i zbiera rynkowe informacje w tematyce telekomunikacji. Tak trafia na D., ówcześnie pracownika Urzędu Komunikacji Elektronicznej, wcześniej oficera ABW i szefa departamentu teleinformatyki w MSWiA ze sporym doświadczeniem w telekomunikacji i rozeznaniem w naszym sektorze publicznym. 

Mężczyźni na tyle się polubili, że W. zarekomendował D. do pracy w Huawei, przedstawiając go nie tylko jako eksperta, ale także człowieka o „miłym charakterze”. Chińska firma szukała wtedy ludzi z doświadczeniem w pracy w administracji publicznej. Już zresztą wcześniej zatrudniała takie osoby - o czym opowiemy dalej - bo jednak funkcjonowanie na rynku, który opiera się nie tylko na sprzedaży smartfonów ludziom, ale także sprzętu do dużych zleceń publicznych, wymaga jak najlepszego rozeznania wśród przetargów, urzędów, urzędników i polityków. 

D. jednak pracy nie dostał, choć jego CV zostało wysłane do prezesa Huawei na Polskę i do dyrektora HR. Powód: po rozmowach z nim jednak go nie polubiono. Za to polubiono rekrutowaną w tym samym czasie koleżankę D. z UKE, Marzenę Śliz i to ona dostała pracę jako dyrektor Public Affairs. 

Mimo nieudanej rekrutacji D. i W. nie zerwali kontaktów. Wręcz przeciwnie - zaczęli się coraz częściej spotykać. A to „lanczyk na mieście”, a to „kawa w galerii handlowej”, SMSy z plotkami o kolejnych urzędnikach i politykach, a to Staszek pytał, kto jest kim w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji, w EXATEL-u, NASK-u, policji. Piotr odpowiadał w lekkim tonie człowieka, który po prostu zna tych ludzi osobiście lub ze słyszenia. W końcu świat jest mały. Żadne wielkie tajemnice, raczej sprawy pobieżne, czasem - jak w przypadku jednego z policjantów, który „miał podwładnych wysyłać do pralni po swoje ubrania” - trochę plotkarskie. 

Do tego doszły coraz częstsze kontakty na stopie prywatnej: grille, opowieści o pysznych sereczkach, oliwkach z zagranicy, pytania, co przywieźć do jedzenia, podpowiedzi i pomoc w znalezieniu dobrego lekarza dla żony czy dzieci. I wreszcie wakacje. Szczególnie jedne zainteresowały śledczych: wspólny rodzinny wyjazd W. i D. na 10 dni do Chin w sierpniu 2018 roku. Obie rodziny odwiedziły Pekin, Xi’An, Szanghaj, Hangzhou. Jak tłumaczą oskarżeni, pojechali na zaproszenie W. bez pośrednictwa agencji turystycznej, bo tak było wygodniej. Koszt wycieczki dla rodziny D.  - 25 tys. złotych pokrył Staszek, ale Piotr miał je zwrócić w trzech częściach: 12 tys. w gotówce, 8 tys. przelewem i jeszcze 5 tys. w gotówce. 

Tak ta relacja wygląda w oczach oskarżonych. W oczach prokuratury odczytać można jednak coś zgoła odmiennego. A mianowicie to, że Weijing W. dokonywał rozpoznania administracji publicznej i budował strefy wpływu dla zapewnienia Huawei dostępu do informacji wrażliwej. Dążył do tego poprzez rozbudowywanie siatki kontaktów i powiązań, nawiązywanie z nimi relacji towarzysko-przyjacielskich. Co więcej, zatrudnionych w Huawei Polaków wykorzystywał do infiltracji polskich instytucji, w tym spółek m.in z grupy PKP, oraz oferował ludziom zatrudnionym w strategicznych obszarach zatrudnienie w Huawei.

Piotrowi D. zarzuca się, że od grudnia 2016 roku brał udział w działalności wywiadu Chińskiej Republiki Ludowej. Kiedy W. jako oficer wywiadu ChRL miał wykonywać zadania wywiadowcze polegające na rozpoznaniu możliwości dostępu dla Huawei jako dostawcy urządzeń do strategicznej infrastruktury, to Piotr  D. dyrektorowi z Huawei miał przedstawiać swoją atrakcyjność wywiadowczą jako źródła informacji w Kancelarii Premiera, UKE, Ministerstwie Cyfryzacji, MSWiA, strukturach policji oraz samorządach.

D. miał powiadamiać o zmianach w strukturze ministerstw, zapewniać dostęp do dyrektorów pionów telekomunikacji, przekazać naprowadzenie na naczelnika wydziału teleinformatyki Komendy Stołecznej Policji oraz ułatwić nawiązanie kontaktów z nim. Przekazywał wiedzę o planowanych przetargach w Komendzie Głównej Policji, nastrojach w Ministerstwie Cyfryzacji, podsekretarzu i zastępcy dyrektora ds. cyberbezpieczeństwa w tym resorcie. Miał także zasugerować możliwość wywierania wpływu na te osoby, przez co wykreował reakcję oficera wywiadu w postaci zaoferowania mu atrakcyjnego stanowiska pracy w Huawei. 

Zarzuty te w warstwie ogólnej znane były od stycznia 2019 roku, gdy doszło do zatrzymań obu mężczyzn. Teraz jednak możemy poznać ich szczegóły. A te są bardzo ciekawe i niekoniecznie dotyczą tego, czego można by się spodziewać. 

Nie 5G, tylko sieć rządowa 

To inwestycje w sieć 5G są w światowym centrum kontrowersji wokół Huawei i chińskiej ekspansji technologicznej. Do zatrzymań w Polsce doszło zaś w samym środku dyskusji nad tym, jaki kształt powinny mieć inwestycje w tę sieć najnowszej generacji. Mimo to okazuje się, że wcale nie to zagadnienie najbardziej interesowało polskich śledczych. 

Śledztwo koncentruje się wokół inwestycji w duże i ważne publiczne zlecenia związane z technologiami, ale są to TETRA, Ogólnokrajowy Cyfrowy System Łączności Radiowej (OCSŁR), LTE 450 i systemy informatyczne PKP oraz sektora energetycznego. TETRA i OCSŁR większości osób nic nie mówią, ale to bardzo ważne systemy. Jak mówi jeden z przesłuchiwanych,  OCSŁR „należy do strategicznych rozwiązań cyfrowych”. Nie są to jednak tak medialne inwestycje jak wspomniane 5G, bo dotyczą funkcjonowania służb i aparatu państwowego.

Pierwsze podejście do stworzenia specjalnego systemu działającego w ramach TETRY, czyli standardu cyfrowej radiotelefonicznej łączności dla służb, miało miejsce już w 1994 roku. W kolejnych latach pojawiło się kilkanaście pomysłów na wprowadzenie TETRY dla polskich służb, z najbardziej spektakularnym planem budowy systemu w oparciu o offset i umowę ze Stanami Zjednoczonymi. W 2004 r. plan ogólnopolskiej TETRY przygotowany przez konsorcjum ComputerLandu, Prokomu Software, Tel-Energo i Motoroli zakładał wyposażenie w specjalny sprzęt 140 tys. funkcjonariuszy z całego kraju i budowę specjalnej sieci komunikacji radiowej.

Cały kraj miał nią być pokryty do 2008 r. Planowany koszt: 5 mld zł. Wtedy sprawa rozbiła się o ogromne koszty. W 2010 r. pojawił się kolejny, bardziej realistyczny pomysł, by Ogólnopolski Cyfrowy System Łączności Radiowej (tak ochrzczono projekt w 2008 r.) zbudować dzięki dotacjom unijnym na e-administrację. Tą inwestycją miało się zająć niesławne z infoafery, czyli skandalu z korupcją przy przetargach na cyfryzację państwa, do którego doszło niemal dekadę temu w Centrum Projektów Informacyjnych przy MSWiA. Projekt wyceniono na 500 mln zł i ogłoszono na niego przetarg, zakładając że system uda się uruchomić przed piłkarskimi mistrzostwami Europy w 2012 r. Jednak już po kilku miesiącach konkurs unieważniono.

Ponownie koncepcja wróciła do życia w 2016 roku przy okazji organizacji Światowych Dni Młodzieży, gdy okazało się, że jesteśmy nieszczególnie przygotowani na jednorazowy przyjazd niemal 2 mln turystów. Widać było niezbicie, jak bardzo jest niezbędny jeden, prosty, działający radiowo, czyli alternatywnie do sieci, system pozwalający służbom na głosowy kontakt ze sobą. Jeszcze w 2015 roku rząd PO powołał specjalny zespół ds. OCSŁR, ale właśnie w 2016 roku prace przyspieszyły, a nadzór nad nim przejęło Ministerstwo Energetyki. Zainteresowanie rynku okazało się ogromne, do prac zgłosili się nie tylko operatorzy telekomunikacyjni, ale także firmy oferujące sprzęt komórkowy, m.in. Motorola i Huawei.

I właśnie wokół tych wydarzeń oraz urzędników mniej lub bardziej powiązanych z OCSŁR krążą pytania śledczych. Sporo przesłuchiwanych świadków związanych było także z równie skomplikowanymi procesami budowy sieci LTE 450, czyli systemu łączności krytycznej dla energetyki mającego w pewnym sensie zastąpić wspomnianą TETRĘ. Tropy prowadzą do spółki Energa Operator i raz jeszcze do Ministerstwa Energii. Śledczy mają ślady wskazujące też na zainteresowanie Huawei państwową koleją. Gros świadków to byli i obecni pracownicy PKP Informatyka i TK Telkom, czyli spółek będących operatorem telekomunikacyjnym i odpowiedzialnych za informatyzację kolei. 

Wszystkie te instytucje i inwestycje są niewątpliwie dla państwa ważne, mogą generować spore wydatki i dotyczą sfery bezpieczeństwa. Jednak nie są aukcją na częstotliwość 5G. Dlaczego to takie ważne? Bo to właśnie aktywność chińskich firm na czele z Huawei w ramach częstotliwości nowej generacji budzi największe emocje na świecie. W końcu 5G, a konkretnie technologie do jej uruchomienia stały się w gruncie rzeczy pierwszymi cyfrowymi technologiami, w których Chiny wyprzedziły Zachód.

Co więcej, do zatrzymań W. i D. doszło w czasie, gdy w Polsce trwały już dosyć zaawansowane prace nad przygotowaniem założeń, jak 5G ma być budowane. To, że śledztwo praktycznie nie obejmuje tego elementu jest bardzo ciekawe i może być dosyć wieloznacznie odczytane. Zarówno jako brak dowodów na szkodliwe działania w tej strefie jak i to, że służby wolały się koncentrować na kwestiach dotyczących w znacznej mierze poprzednich rządów. 

Wojskowe patenty telekomunikacyjne 

Drugim elementem, któremu prokuratura i ABW pilnie się przyglądały, to kwestie związane z pracą Piotra D. na Wojskowej Akademii Technicznej - uczelni nadzorowanej przez Ministerstwo Obrony Narodowej. Tam, w Instytucie Systemów Informatycznych Wydziału Cybernetyki przygotowującym kluczowe dla państwa projekty związane z bezpieczeństwem danych, od ponad czterech lat wykładał Piotr D. Wszystkie one brzmią tajemniczo, ale prowadzą do jednego: wpływu na kluczowe systemy polskiego państwa. 

Śledczy szczególnie pilnie pod lupę wzięli kilka badań związanych z kwestiami telekomunikacji i bezpieczeństwa. Przepytywano ich twórców, osoby działające w firmach, które patenty planowały komercjalizować, i pracowników samej uczelni. Szczególnie śledczy przyglądali się badaniom nad układem do optycznego szyfrowania informacji, kwantowym detektorem zaburzeń mechanicznych światłowodowej linii transmisyjnej i sposobem detekcji zaburzeń mechanicznych kompulsywnym detektorem zaburzeń mechanicznych. Wszystkie te patenty zgłoszono w 2015 roku. Z tego samego czasu pochodzi też opracowanie „optoelektronik pracujących nad systemem monitorowania integralności łącza światłowodowego w celu ochrony przed nieautoryzowanym dostępem do informacji niejawnych”. 

Reklama Huawei w Warszawie, fot. Kristi Blokhin/Shutterstock.

Ten ostatni projekt w 2017 roku WAT razem ze spółką KenBIT opracowała jako element specjalnego układu detekcyjnego, który pozwala na wykrywanie wszelkich przypadków naruszania ciągłości linii światłowodowych, spowodowanych np. przez próbę założenia podsłuchu. Linie światłowodowe są powszechnie uważane za najbezpieczniejsze medium transmisji informacji, ponieważ teoretycznie nie ma fizycznie dostępu do znajdującego się wewnątrz „strumienia danych”. W rzeczywistości jednak istnieje możliwość „podsłuchiwania” światłowodów - chociaż jest to bardzo trudne. I właśnie w celu wykrywania i lokalizacji wszelkiego rodzaju takich fizycznych zaburzeń opracowano ten wynalazek. 

Tymi projektami powstającymi na wojskowej uczelni i zahaczającymi o kwestie bezpieczeństwa telekomunikacyjnego miał Piotr D. zainteresowywać W. Co więcej, sama uczelnia w 2017 roku skierowała do W. propozycję, by Huawei zacieśnił współpracę z uczelnią. Taka współpraca to nic dziwnego ani szczególnie niepokojącego, wiele uczelni współpracuje dosyć blisko z prywatnymi firmami. Huawei prowadzi zresztą międzynarodowy program Seeds For the Future, w którym sponsoruje studentom wielu uczelni stypendia. W tym roku firma nawiązała bliską współpracę z Akademią im. Leona Koźmińskiego i stworzono tam specjalny Huawei IdeaHub. Dołączył do działających już studiów podyplomowych „Zarządzanie cyberbezpieczeństwem”, których partnerem jest Huawei. 

W przypadku WAT jednak, jak wynika z akt sprawy, zaniepokojenie śledczych wzbudziło to, jak ważni wykładowcy brali udział w wyjazdach do Chin współorganizowanych przez Huawei. I jak często to robili. Śledczy zastanawiali się też, czy patenty, nad którymi wtedy  pracowano na wojskowej uczelni, nie miały przypadkiem ważnego znaczenia dla bezpieczeństwa Polski. 

Zespół „MSWIA”, czyli sieć zależności

W sercu śledztwa i zarzutów stawianych W. i D. znalazły się jednak kwestie prób wpływania i w pewnym sensie wręcz osaczania konkretnych urzędników i polityków. Na czele z Pawłem Majewskim, byłym dziennikarzem „Rzeczpospolitej”, który po tym, jak PiS w 2015 roku wygrało wybory, przeskoczył do polityki. A konkretnie do KPRM, gdzie jako podsekretarz zaczął się zajmować przygotowaniem Światowych Dni Młodzieży, które miały odbyć się w Krakowie w 2016 roku. Tyle, że na kilka miesięcy przed tym ogromnym zlotem, na który mogło przyjechać nawet 2–2,5 mln młodych ludzi z całego świata, okazało się, że problematyczny będzie… internet.

Bo przecież wszyscy przyjadą z komórkami, smartfonami i tabletami, a więc zapotrzebowanie na usługi telekomunikacyjne w Krakowie nagle wielokrotnie wzrośnie. Operatorzy zaczęli ostrzegać, że obecna infrastruktura na pewno nie da rady zapewnić im wszystkim dobrych usług, stąd pojawił się plan, by powołać specjalnego pełnomocnika. Miał dopilnować także kwestii nowelizacji ustawy o wspieraniu usług i sieci telekomunikacyjnych (tzw. noweli franciszkańskiej) zawierającej ułatwienia budowlane przy tworzeniu nowych baz i sieci. Tym pełnomocnikiem został właśnie Majewski. 

Tyle, że ten wtedy 28-latek nie miał szczególnego doświadczenia w kwestiach związanych z telekomunikacją. Sam Majewski przesłuchiwany przez śledczych i pytany o swoje wykształcenie (ukończył dziennikarstwo na UKSW) oraz wiedzę o łączności i cyberbezpieczeństwie odpowiadał tak: „Sprawowałem nadzór polityczny a od spaw merytorycznych byli urzędnicy”. Ten nadzór miał polegać na „definiowaniu kierunków, odpowiedzialność za to by naprawiane były obszary które do tej pory nie funkcjonowały w państwie tak jak powinny”. 

Ekspertyzy zaczął więc przygotowywać ekspert Urzędu Komunikacji Elektronicznej Piotr D. Zajmował się zapewnieniem łączności dla młodzieży. Podczas jednego z posiedzeń powołanego specjalnie z okazji ŚDM komitetu mówił tak:- Podczas papieskiej wizyty na Błoniach padła propozycja, aby młodzież wysłała sms z pozdrowieniami od papieża. Zbieraliśmy się przez parę godzin po tym fakcie. 

Ale Piotr D. przede wszystkim przygotował „wnioski i rekomendacje w zakresie wprowadzenia jednolitego systemu ogólnokrajowej łączności radiowej w standardzie TETRA  dla służb bezpieczeństwa i porządku publicznego oraz ratownictwa”. Czyli zajmował się wspomnianym wcześniej Ogólnokrajowym Cyfrowym System Łączności Radiowej.  

Przy ŚDM miał się na tyle dobrze poznać z Majewskim, że gdy ten został najpierw wiceministrem cyfryzacji, a potem w 2018 roku wiceszefem MSWiA, miał odnawiać ten kontakt. I, jak oceniają śledczy, wykorzystywać go do wpływania na polityka na dosyć ważnym stanowisku, a wciąż bez większej wiedzy w dziedzinie telekomunikacji. Na pytania, czy było rozpatrywane zatrudnienie Piotra D. w MSWiA, czy przedstawiał mu on konkretne rekomendacje, czy doradzał, Majewski odpowiada, że nie pamięta tego. Za to zapewnia, że kiedy dyrektor Departamentu Telekomunikacji Adam Adamczyk po jednym ze spotkań w 2018 roku, w którym uczestniczył D., opisał tego ostatniego w notatce jako „eksperta rekomendowanego przez wiceministra Majewskiego”, to stracił zaufanie do tego urzędnika. Dodał, że stało się to de facto pośrednim powodem rozwiązania z nim umowy. 

Tyle, że sam Adamczyk zeznawał, że to Majewski polecił mu D. jako eksperta od OCSŁR. Do pełni zagmatwania sytuacji dochodzi jeszcze to, że w korespondencji D. i W. na WhatsApp śledczy wyłapali wymianę zdań z 2018 roku, podczas której mężczyźni na zmianę dyskutowali o tym, czy brać jagnięcinę na grilla i kogo Piotr D. poleci Staszkowi do pracy. D. oprócz jednego z ważnych pracowników Energa Operator proponuje właśnie Adamczyka. W pewnym momencie podczas kolejnej konwersacji z września ze strony Piotra D. pada propozycja: „mam dla ciebie jeszcze cv dwóch osób do ewentualnego wykorzystania jak będziecie budowali zespół „mswia”.
  
Sam Paweł Majewski dziś jest członkiem zarządu Orlen Upstream.

Revolving door bez opamiętania 

I tu pojawia się - choć z dokumentów to bezpośrednio nie wynika - chyba jednak kluczowy problem, jaki całe to śledztwo ukazało: drzwi obrotowe między najważniejszymi polskimi urzędami a dużą, prywatną i do tego budzącą coraz większe obawy spółką. Drzwi, które jak pokazuje śledztwo, kręciły się niemal bez opamiętania od jakiejś dekady i wpuszczały do firmy kolejnych urzędników, którzy dopiero co pracowali na ważnych stanowiskach w instytucjach interesujących mocno Huawei, Choćby ze względu na przetargi, jakie były w ich władaniu.

Wspomniana Marzena Śliz to tylko najbardziej znane nazwisko z tych, które - jak wynika z pracy śledczych - udało się ściągnąć ze sfery publicznej do Huawei. Z korespondencji między Piotrem D. a Staszkiem W. wynika, że ten pierwszy - korzystając ze znajomości w administracji - proponował co i raz kolejne osoby do chińskiej firmy. Między innymi zastępcę Dyrektora Departamentu Telekomunikacji z Energa Operator czy płk. dr. Piotra Potejko - byłego dyrektora Departamentu Ochrony Informacji Niejawnych ABW i dyrektora Centralnego Ośrodka Szkolenia ABW. O tym ostatnim Piotr D. pisał „ma wyjątkowo dobre kontakty. Umie też dobrze rozmawiać z ludźmi”.  

Ale nie trzeba było wcale pośrednictwa D., by eksperci i urzędnicy sami garnęli się do pracy w Huawei. Krzysztof Szubert, były ekspert BBC i wiceminister w resorcie cyfryzacji za czasów Anny Streżyńskiej (od 2015 do 2018 roku), po tym jak stracił pracę w MC, przez dwa miesiące korespondował w sprawie rekrutacji z Huawei. Ostatecznie nie został tam zatrudniony. 

Podobnie jak jeden ze specjalistów od IT z TK Telekom, który sam zgłosił się do pracy w Huawei w 2017 roku. Na przesłuchaniu mówił, że Staszek W. i jego przełożony podczas rozmowy rekrutacyjnej oczekiwali od niego informacji na temat sytuacji w spółkach kolejowych, w tym o zmianach personalnych i wizytach władz państwowych. 

Ci, którzy nie szukali tam pracy, chętnie przyjmowali zlecenia. Jeden z naczelników wydziału utrzymania sieci w MSWiA przyznał, że kiedy dostał w ministerstwie zgodę na poszukanie dodatkowej pracy na umowie cywilnoprawnej, odezwał się właśnie do Huawei. Była wiceminister cyfryzacji Małgorzata Olszewska odpowiedzialna od 2012 do 2014 roku za łączność (w tym pocztę, telekomunikację i sieci internetowe), a potem doradczyni prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej, gdy odeszła z administracji, założyła własną firmę doradczą. W ramach jej działania dla Huawei  przygotowała 50-stronicowy dokument “The National Broadband Plan of Poland - key issues regarding UE and public funds od broadband development”.

W dokumencie opisywano, że istnieje luka w finansowaniu dotycząca wdrożenia Narodowego Planu Szerokopasmowego, która powoduje niedobór funduszy w kwocie 1-3 mld euro. Zdaniem autorów sprawozdania polski rząd zaś nie ustanowi priorytetu w postaci potrzeby uzyskania nowych środków. Okazało się, że współautorem tego raportu opisanego jako „confidential”, co wzbudziło pytania śledczych, oprócz Olszewskiej był Stanisław Dąbek, były szef departamentu telekomunikacji w MC. Ten zeznał, że nie wiedział, iż analiza, którą współtworzył, była zamówiona przez Huawei.

Olszewska tłumaczyła zaś, że ten dokument odnaleziony na dysku komputera Stanisława W. - za wykonanie którego wystawiła fakturę na 55 tys. złotych - nie był wcale oparty na „poufnych” informacjach. Wręcz przeciwnie, większośc z nich pochodziła ze stron internetowych urzędów i powszechnie dostępnych analiz, a opis „confidential” oznacza jedynie, że poufności dokumentu wymagało Huawei. 

Czy jest coś zaskakującego, że duża prywatna firma zatrudnia byłych polityków i urzędników? Ależ nic. Robi tak bardzo dużo graczy z każdej praktycznie branży. Jest to o tyle nie będące wbrew prawu, co równolegle wątpliwe etycznie. Ma nawet swoją prawną nazwę: revolving door, czyli dosłownie drzwi obrotowe. To zjawisko, które dotyczy różnych grup w szeroko rozumianej służbie publicznej, w tym osób zajmujących stanowiska polityczne, urzędników państwowych oraz osoby występujących w roli ekspertów, którzy przechodzą z zatrudnienia na stanowiskach publicznych do sektora prywatnego i odwrotnie. Światowa polityka zna wiele podobnych, czasami dosyć spektakularnych przejść.

Niewątpliwie jednak te na rzecz chińskich firm, w tym Huawei w ostatnim czasie są pod szczególnym nadzorem. Szczególnie, że firma ta stara się o faktycznie mocne nazwiska. W Brazylii w tym roku zatrudniła byłego prezydenta Michela Temera jako doradcę przy aukcji sieci 5G. Rok temu w Estonii tamtejszy oddział firmy podpisał zaś umowę z firmą lobbingową Powerhouse zatrudniającą trzech byłych ministrów: Janka Mäggi, Marko Pomerantsa i Andresa Anvelta. Nawet w Polsce już po wybuchu afery ewidentnie w celu poprawy wizerunku firma sięgnęła po Ryszarda Horodyńskiego, w przeszłości pełnomocnika ministra finansów ds. IT i wiceprezesa spółki Aplikacje Krytyczne, który w miesiąc po zatrzymaniach W. i D. został dyrektorem ds. inwestycji, strategii i komunikacji Huawei.  

Ta ostatnia rekrutacja oficjalnie nie ma jednak nic wspólnego ze śledztwem. Śledczy za to sięgali mocno wstecz. Nawet - jak zauważał obrońca W. Bartłomiej Jankowski - przed 2016 rok, od którego teoretycznie zaczęło się śledztwo. 

Bursztynowi politycy 

Piotr D. miał niezłe znajomości. To jednoznacznie wynika z zeznań. Jak opowiadał Jerzy Żurek, były szef Instytutu Łączności (którego D. był członkiem Rady Naukowej przez kilka lat), Piotr był dobrym znajomym Anny Streżyńskiej. Według słów Żurka miał jej wręcz uratować życie, gdy około 2006 roku dostała wylewu krwi do mózgu, a D. to zauważył na jednym ze spotkań. Potwierdzała to Magdalena Gaj, była szefowa UKE z czasów, gdy D. był tam doradcą. Według jej zeznań dobre relacje między Piotrem D. a Streżyńską utrzymywały się do mniej więcej 2012 roku, gdy to Gaj zastąpiła Streżyńską na stanowisku szefowej UKE. Wtedy Streżyńska pogniewała się na D. za to, że ten wciąż utrzymywał kontakty z Gaj. Ale i tak także Streżyńską śledczy wezwali na przesłuchania.

Sporo pytań dotyczyło dobrych kontaktów D. ze wspomnianą Gaj. Jak wynika z relacji Żurka, to D. podczas konferencji ITU Development w Dunaju opiekował się Gaj i pracującą wtedy w UKE Olszewską.

Ale tak naprawdę Huawei - jeszcze zanim Staszek i Piotr się zakolegowali dosyć intensywnie - sprawnie starał się docierać do polityków i urzędników. 

Magazyn „Bursztyn” nie jest jakimś szczególnie rozpoznawalnym periodykiem. Ale to właśnie dla tej gazety wydawanej przez polski oddział China Radio International w 2014 roku na 10-lecie Huawei w Polsce ukazały się pochwalne dedykacje od wiceminister rozwoju Iwony Wendel, Gaj, Olszewskiej, ale także Grzegorza Napieralskiego - ówcześnie posła SLD, wkrótce zaś niezrzeszonego senatora. Kilkanaście gładkich zdań o tym, jak Huawei jest ważną firmą i jak Napieralski lubi rozmawiać z jej inżynierami, którzy są bardzo ciekawi świata. Wszystko ukazuje się w numerze magazynu, który trafia na pokład samolotów LOT lecących na trasie Warszawa-Pekin.

Staszek W. pracuje już wtedy w Huawei, ale to nie D. pomaga mu w kontaktach z politykami, lecz Dariusz Szymczycha, dziesięć lat wcześniej będący sekretarzem stanu w kancelarii prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Od 2011 roku pracujący najpierw w Huawei, zaś potem w ramach swojej firmy obsługujący chińską firmę w public relations. 

W jednym z maili z 2014 roku Staszek W. prosi go o sprawdzenie szefa Exatela Marcina Jabłońskiego. Szymczycha odpisuje, że nie zna go za dobrze, że wyrósł on z samorządu lubelskiego i potwierdza spotkanie z „panią minister i posłem Napieralskim”. Inny mail z tego samego czasu pokazuje, jak wyglądał proces zacieśniania kontaktów z politykami. Szymczycha pisze z polecenia Napieralskiego, do którego zwrócił się Andrzej Nejman, dyrektor Teatru Kwadrat. Organizuje on imprezę charytatywną w Hotelu Ossa i właśnie “wypadł im sponsor na czek”, który chcieli by wręczyć jednej z fundacji. “Chodzi o kwotę 10 -15 tys. złotych. W imprezie wezmą udział znani aktorzy, będzie dobrze obfotografowana i pokazana w TVN. Na czeku, który chcą wręczyć fundacji będzie duże logo sponsora. Tyle mam informacji. Wiem że Andrzej Nejman jest znanym aktorem, na imprezie będzie wielu celebrytów i będzie sporo szumu w mediach Pytanie: czy możemy szybko podjąć taką decyzję. Czuję, że Grzegorzowi zależy na pomocy z naszej strony” - pisze Szymczycha. 

Nie wiadomo, czy Huawei zdecydował się wspomóc tę konkretną akcję. Napieralski jednak utrzymywał z chińską firmą dobre kontakty. Na tyle, że kiedy w 2016 roku dostał zaproszenie na wyjazd na targi Hi-tech do Chin a Marszałek Senatu nie wydał mu zgody na delegację, to wziął urlop i wyjechał tam z prywatnej stopy. 

W tym samym czasie Huawei stara się także o dobre kontakty z Pawłem Pudłowskim, posłem Nowoczesnej i przewodniczącym sejmowej Komisji Cyfryzacji, Innowacyjności i Nowoczesnych Technologii. Jednak po wygranej w 2015 roku wyborów przez PiS widać zmianę politycznych kierunków zainteresowania Huawei. 

Szara eminencja w Huawei

Być może najciekawszą informacją, jaka przebija z akt sprawy, jest pozycja osoby niezasiadającej na ławie oskarżonych. A mianowicie Yi Jiang, która odkąd studiowała psychologię w Polsce, została Olą Jiang i do niedawna była Corporate PR Manager Huawei Polska.

Młoda kobieta zastąpiła wcześniej pracującą na tym stanowisku Mo Zhang, Chinkę wychowaną w Polsce, która przeszła do pracy w Oppo. W jej miejsce pojawiła się zarekomendowana przez W. Jiang. Marzena Śliz, która teoretycznie była jej przełożoną, o Jiang mówiła tak: Była szarą eminencją w Huawei, osobą wpływową w środowisku chińskim, szefowie Huawei liczyli się z jej zdaniem. Nie wiem na czym polegały te zależności ale jeśli Ola coś uzgodniła lub poleciła się na coś zgodzić to było to wykonywane”.

Ta tylko teoretyczna zależność od Śliz wyglądała tak, że Jiang miała zadania zlecane Georaga Zhanga oraz Andreu Xu i bezpośrednio kontaktowała się z ambasadą. Co więcej, jak wynika z materiału zebranego przez prokuraturę Jiang była przewodnikiem, gdy do Polski przyjechał Ren Zengfei, czyli sam  twórca i prezes Huawei. Uczestniczyła w tele-konferencji 16+1, czyli układu między państwami Europy Środkowo-Wschodniej a Chinami. A nawet była przewodnikiem przywódcy Chin Xi Jinpinga w 2016 roku podczas jego wizyty w Polsce. 

W lipcu ABW zawnioskowało o informacje na jej temat. Sama Jiang już nie pracuje w Huawei. Jest teraz szefową marketingu na obszar Europy Środkowej i krajów nordyckich w  w Xiaomi. W aktach, do których uzyskaliśmy dostęp, nie ma dowodu z jej przesłuchania. 

Za to jest dużo zeznań urzędników przepytywanych nie tylko z okoliczności wyjazdów do Chin na kolejne konferencje, wyjazdy studyjne, zwiedzanie centrali Huawei, ale także z tego, co z tych wyjazdów przywieźli. Na czele z instalowanymi w Państwie Środka aplikacjami WeChat. Ale same wątki chińskie tak często nie są poruszane w zeznaniach, jak by się mogło wydawać. Może dlatego, że mimo zatrudnionych tłumaczy, śledczy nie do końca dawali sobie radę ze wszystkimi meandrami różnic językowych. Takich, że kiedy Wang  do swojego szefa pisał w pewnym momencie, że nie przyzwyczaił się, by „być jak kawałek mięsa w desce rzeźnika”, to w tłumaczeniu pojawiło się to jako „jeszcze nie przyzwyczaiłem się do wyzysku od Pana”.

Tyle, że ten chiński idiom oznacza być czyimś podwładnym.

Jak bardzo Weijing W. i Piotr D. byli podwładnymi i kogo konkretnie, ma rostrzygnać zaczynający się właśnie proces.

Zdjęcie tytułowe, Huawei, reklama w Warszawie, fot. Daniel J. Macy/Shutterstock.