Polacy boją się kryzysu, a nie zakażenia wirusem. „Izolacja potęguje niepokój, objawy depresyjne, lęk. I wrogość”

- Strach jest nam potrzebny. Gdybyśmy się niczego nie bali, długo byśmy nie pożyli - opowiada Katarzyna Hamer, psycholożka z Instytutu Psychologii Polskiej Akademii Nauk i współautorka serii badań dotyczących koronawirusowych lęków i zachowań Polaków. - Dziś strach o to, że sami zostaniemy zakażeni, jest dużo mniejszy niż widmo kryzysu gospodarczego.

Polacy boją się kryzysu, a nie wirusa. „Izolacja potęguje niepokój, objawy depresyjne, lęk. I wrogość”

Joanna Tracewicz: Jak pani samopoczucie w dobie pandemii koronawirusa?

Dr Katarzyna Hamer: Szczerze mówiąc, w moim życiu dużo się nie zmieniło. Często pracuję z domu. Jestem naukowcem, więc komputer i dostęp do internetu wystarczają mi do pracy. Nie jest oczywiście tak, że koronawirus nie ma żadnego wpływu na moją pracę. Spotkania w Instytucie odbywamy po raz pierwszy online. Odwoływane są wszystkie konferencje, organizatorzy tylko jednej z tych międzynarodowych uznali, że zrobią wydarzenie online. Rzecz będzie mieć miejsce w Berlinie. Jestem bardzo ciekawa, jak uda się zorganizować połączenie tysiąca osób w jednym czasie. Lubię podróżować, zwiedzać, więc tego mi brakuje. I prywatnie trudno jest mi bez tych wszystkich rzeczy, których nie możemy robić na co dzień. Spotkań z bliskimi mieszkającymi osobno i przyjaciółmi, wychodzenia z domu, pójścia do teatru czy do kina. Domyślam się, że pani też. 

Tak. Choć zawodowo mam podobną sytuację. W mojej pracy niewiele się zmieniło. Mam jednak wrażenie, że mimo iż świat się zatrzymał, ja ostatnio pracuję więcej.

Tak, ja też. Ale pomyślmy jak mają ci, którzy mają dzieci i muszą równocześnie pracować i zajmować się lekcjami. Szczerze mówiąc, nie wiem, jak oni dają radę. Mój mąż teraz pracuje z domu, a normalnie wychodził do pracy. I oddzielenie pracy od życia domowego jest dla niego ważne. Więc dla niego życie się bardzo zmieniło. 

U mnie sytuacja również tak wygląda. Partner siedzi w domu, wcześniej wychodził do pracy. Na razie jeszcze jest okej.

Na razie…

Czytałam ostatnio, że jakiś gwiazdor rozstał się z żoną. Nie mogli ze sobą wytrzymać w trakcie wspólnego siedzenia w domu przez koronawirusa. 

Proszę, czyli mamy pierwsze rozstania koronawirusowe wśród sław! 

Za chwilę miną już dwa miesiące od wprowadzenia lock downu. A ja wciąż zastanawiam się, kiedy będzie dobry moment na to, by już zobaczyć się z rodziną czy przyjaciółmi. Chociaż odnoszę wrażenie, że mój lęk nie rośnie. Stany paniki, stres związany z wychodzeniem z domu jakby minął. Mimo że wciąż czuję dyskomfort.

To, o czym pani mówi wynika z kilku rzeczy. Jesteśmy już zmęczeni tą sytuacją. Pamiętam moje rozmowy z różnymi osobami z początku marca – „posiedzimy te dwa tygodnie, może trzy i się uspokoi”, bo przecież wirus miał się wykluwać dwa tygodnie. A tu się okazuje, że siedzimy półtora miesiąca i dalej jest źle, dalej są nowe zachowania i obostrzenia, które oczywiście powinny być, jeśli chcemy spłaszczyć krzywą zachorowań. Trochę się przyzwyczailiśmy, trochę zaczęliśmy sobie radzić. W naszym raporcie pojawia się termometr określający poczucie zdenerwowania Polaków obecną sytuacją. Jest on odbiciem tego, jak sami oceniamy swój stopień zdenerwowania koronawirusem. Termometr nadal wskazuje, że nasze zdenerwowanie jest wysokie, ale jego poziom trochę spada (kwiecień w porównaniu z marcem 2020 r. – przyp. red). Być może ta sytuacja trochę nam już spowszedniała.

A czego boją się Polacy dzisiaj po 6-7 tygodniach od wprowadzenia stanu zagrożenia epidemią?

W ciągu ostatnich tygodni zmieniła się hierarchia naszych lęków. Jeśli spojrzeć na marzec, to na podobnym wysokim poziomie były głównie takie obawy jak: zbyt szybkie rozprzestrzenianie się wirusa, przepełnione szpitale i niewydolność służby zdrowia, zachorowanie kogoś bliskiego i kryzys finansowy. Teraz na pierwszy plan wysunął się zdecydowanie kryzys finansowy. Być może na początku nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że to będzie trwało tak długo, wydawało nam się, że „przesiedzimy” tego wirusa. Ludzie zaczęli tracić pracę, wciąż zamknięte są usługi, kina, restauracje. Teraz strach o to, że sami zostaniemy zakażeni, jest dużo mniejszy niż widmo kryzysu gospodarczego. Ważne jest też, że dość dobrze stosujemy się do zaleceń – na poziomie 80, a nawet 87 proc. w zależności od ich rodzaju. 

Kto sobie z koronawirusem lepiej radzi? Młodzi, starsi?

Młodzi mniej się boją i mniej się stosują do zaleceń. Starsi boją się bardziej, bo im grożą większe konsekwencje. Zaskoczyło mnie natomiast, że jest wciąż dużo osób starszych na ulicach, wychodzą do sklepu, spacerują. Nasze badania też pokazują, że starsi częściej deklarują stosowanie się do zaleceń poza jednym – nie chcą robić zakupów na kilka dni, wolą częściej wychodzić do sklepu. Myślę, że trudno im przezwyciężyć swoje nawyki, łakną kontaktu ze światem, wyjścia po gazetę. Zwłaszcza ci, którzy nie żyją w świecie internetu. Dopiero teraz wśród znajomych słyszę, że uczą swoich rodziców jak korzystać np. ze Skype’a, wcześniej nie było im to potrzebne, woleli się spotkać. Co jednak ciekawe, osoby 45+ mają mniejsze symptomy depresyjne niż młodsi, a z kolei osoby 55+ mają więcej poczucia kontroli niż młodsi. Mają za sobą więcej doświadczeń życiowych, np. przeżyli stan wojenny, niektórzy nawet okupację podczas II wojny światowej. Być może wypracowali sobie lepsze metody radzenia sobie w sytuacjach trudnych i pełnych ograniczeń. 

Wspomniała pani o tym, że „przyzwyczailiśmy się do koronawirusa”. To chyba moja największa obawa! Z lekkim przerażeniem dochodzę do wniosku, że jakiejś części mnie ta izolacja pasuje. 

I róbmy to, co nam pasuje. Nie zmuszajmy się do wideoczatów, jeśli nie mamy na to ochoty. Jeśli chcemy rozmawiać, rozmawiajmy, jeśli chcemy inaczej spędzić ten czas, to też jest w porządku. Nakładanie na siebie dodatkowej presji nie jest dobre, zwłaszcza w tak trudnym okresie.

To chyba wszystko przez ten kult ekstrawertyzmu. Teraz introwertycy powinni mieć łatwiej. Oni przecież i tak lubią najbardziej swoje własne towarzystwo. A może i im ta sytuacja w jakiś sposób też doskwiera? Z czym się wiąże taka izolacja, czym skutkuje?

Coś takiego, z czym mamy teraz do czynienia to pierwsza okazja dla nas, badaczy społecznych, do obserwacji i badań. Wcześniej podobną sytuację mieliśmy na początku XX wieku, podczas pandemii grypy hiszpanki. Ale wtedy nie mieliśmy tak rozwiniętej psychologii, metod i możliwości badawczych. To, co teraz się dzieje, to w pewnym sensie ogromny społeczny eksperyment na ludzkości.

Jedyne na czym możemy się opierać, próbując przewidzieć skutki, to na przykład wyniki badań dotyczących izolacji osób na o wiele mniejszą skalę: pacjentów zakaźnych w szpitalach czy uczestników symulacji misji kosmicznych. Wiemy, że izolacja obniża poczucie kontroli i samoocenę, a potęguje niepokój, objawy depresyjne, poczucie samotności, lęk. Ale też wrogość. Wrogość może być jednym ze sposobów radzenia sobie ze stresem i prób pokonania problemu. Nie zawsze możemy zaatakować sam problem, więc stajemy się agresywni dla innych z powodu dużego zdenerwowania i frustracji. Zwłaszcza, gdy realizacja ważnych dla nas celów jest teraz zablokowana. 

Jak sobie z tą agresją poradzić? Jak żyć, żeby nie narobić sobie wrogów podczas pandemii i nie rozwodzić się przez koronawirusa?

Przede wszystkim warto zmniejszać negatywne skutki izolacji. Tak sobie zorganizować dzień, żeby nie siedzieć cały czas razem, warto dzielić się przestrzenią. Ja pracuję w jednym pokoju, ty w drugim i spotykamy się po pracy. Tak jakbyśmy do tej pracy szli. Warto też dzielić się obowiązkami, np. tym, kto zajmie się dziećmi, tak aby każdy miał chwilę na pobycie samemu, najlepiej w innym pomieszczeniu. Umówić się ze sobą, że w sytuacjach konfliktowych jest miejsce, gdzie można na chwilę uciec, w którym można się schronić i uspokoić. To jest ogromnie ważne, bo bez tego duże emocje mogą prowadzić do eskalacji konfliktu.

Dobrze jest zorganizować, zaplanować sobie dzień, czyli budzić się o określonej porze, mimo że nie wychodzimy do pracy, ustalać, co będziemy robić, ile czasu poświęcimy na pracę, a także założyć bardziej „wyjściowe” ubranie, a dopiero po pracy przebrać się w strój bardziej domowy. To pomaga. Badania na uczestnikach symulacji misji kosmicznych pokazały, jak ważna jest strukturalizacja dnia, wysypianie się, stałe godziny dnia i nocy. Ale także opcja, żeby się schować i pobyć samemu.

Warto też stosować techniki relaksacyjne, wychodzić na spacer, nie rezygnować ze sportu. Oczywiście zachowując środki bezpieczeństwa. A jeśli nie radzimy sobie z emocjami, warto zwrócić się o pomoc. Jest teraz sporo opcji pomocy psychologicznej czy interwencji kryzysowej online, też darmowej. 

Z moich obserwacji wynika, że ludzie podzielili się na dwie grupy. Jedni dzielą się informacjami o koronawirusie, które znajdą, prowadzą na ten temat rozmowy. A druga grupa z kolei alergicznie, czasem właśnie agresywnie, reaguje na wszelkie wiadomości związane z pandemią jak gdyby nie do końca chciała przyjąć to, w jakiej sytuacji się znajdujemy. Zastanawiam się, który mechanizm jest „zdrowszy”, lepszy dla naszej psychiki?

Można spojrzeć na to, z jakimi psychologicznymi skutkami dana strategia postępowania się wiąże. Czyli jaki ma związek ze zdenerwowaniem, poczuciem samotności czy objawami depresyjnymi. Są różne rodzaje strategii radzenia sobie ze stresem. Mamy zatem strategię zadaniową, czyli mierzenie się z problemem.

W przypadku pandemii strategia ta polega na zbieraniu informacji o koronawirusie, słuchaniu wiadomości na temat aktualnej sytuacji w kraju i na świecie, aby być na bieżąco. Na planowaniu co mogę zrobić, żeby się zabezpieczyć, jak przetrwać (np. stosując się do zaleceń), ale i komu mogę pomóc, np. dostarczyć maseczki do szpitala, pomóc starszej sąsiadce z zakupami, wspomóc upadającego kwiaciarza. Strategia zadaniowa na ogół uważana jest za najlepszą, ale do takiego stopnia, do jakiego coś od nas zależy, możemy coś zrobić z problemem. Mamy też strategię unikową, czyli „nie myślę o tym, oglądam seriale, kupuję online kolejny gadżet, zajmuję się czymś innym”. Ona może pomóc opanować trochę emocje, ale nie pomaga poradzić sobie z problemem, chyba że da się go „przeczekać”.

Z drugiej strony warto pamiętać o tym, że nie zawsze możemy sobie poradzić z samym problemem, jeśli jest poza naszą kontrolą, tak jak do pewnego stopnia koronawirus. Możemy się zabezpieczyć, nosić maseczki, odkażać ręce, pomóc służbie zdrowia w walce z pandemią, ale w pewnym momencie kończy się zakres naszych działań, a dalej jesteśmy zdenerwowani. Wtedy może sprawdzić się odłożenie problemu na bok.Mamy też strategię skupiania się na emocjach, a więc „myślę o tym, jak bardzo jestem przestraszona, jakie to wszystko jest okropne, czego mi brakuje”. Skupiam się na tym, jak bardzo to przeżywam. To nie jest najlepsza strategia, ona wiąże się dodatnio z poczuciem paniki w związku z koronawirusem, myśleniem spiskowym, samotnością i objawami depresyjnymi, a ujemnie z poczuciem kontroli.

Natomiast im bardziej ktoś stosuje się do strategii zadaniowej, tym bardziej jest zadowolony z życia, a mniej samotny. Mniej wierzy w spiski na temat koronawirusa. Ma też większe poczucie kontroli, co jest bardzo ważne w radzeniu sobie ze stresem. Oczywiście to tylko korelacje, czyli współwystępowanie pewnych zjawisk. Ale i tak wszystkie te strategie wiążą się dodatnio z obawami. 

Ale jednak świat całkiem nie stanął w miejscu. Nie wszystkich pandemia aż tak zmroziła. Ludzie nadal się ze sobą spotykają, może mniej masowo ale jednak. 

Mamy też strategię zaprzeczania, którą specjalnie wprowadziłyśmy na potrzeby naszego badania, by opisać strategie stosowane przez niektórych Polaków. Nie ma jej oryginalnie w strategiach radzenia sobie ze stresem. Jednak z rozmów z ludźmi, obserwacji mediów społecznościowych, widać, że się pojawia. Polega na zaprzeczaniu, twierdzeniu, że nic złego się nie dzieje albo że te wszystkie obostrzenia to przesada, koronawirus to spisek i lepiej pożyć teraz, niż potem żałować. Strategię tę widać u osób, które nie stosują się do zaleceń.

Widzieliśmy to we Włoszech czy w Holandii. Ludzie tłumnie spotykali się w pubach i na bulwarach, plażowali czy organizowali domowe wizyty fryzjerskie, kosmetyczne, jakby nic się nie działo. Ale ta strategia nie jest zbyt efektywna. Poza zwiększonym ryzykiem zarażenia siebie i innych, z naszych badań wynika, że osoby ją stosujące i tak częściej czują, że ich stan zdenerwowania tą sytuacją jest bliski paniki. 

Zastanawiam się, na ile ciągłe sprawdzanie informacji może nam pomóc. Mam wrażenie, że zaraz po pojawieniu się koronawirusa odświeżałam statystyki kilkadziesiąt razy dziennie. Teraz nawet nie wiem dokładnie, ilu chorych obecnie przybywa każdego dnia. 

Też początkowo dużo częściej sprawdzałam wiadomości dotyczące koronawirusa. Teraz robię to rzadziej. To wiąże się z tym jak reagujemy na stres. Najpierw reagujemy tzw. reakcją alarmową, kiedy mobilizujemy siły do walki z problemem i staramy się go pokonać. Widzieliśmy to u siebie i innych w marcu. Ale po pewnym czasie, jeśli nie udało nam się pokonać problemu, następuje tzw. stadium odporności – przyzwyczajamy się do sytuacji. Jeśli taka sytuacja trwa długo, może pojawić się stadium wyczerpania, gdy pogarsza się nasz dobrostan i nasze funkcjonowanie, mogą pojawić się choroby psychosomatyczne.

Nie powiem pani, ile razy w ciągu dnia powinniśmy się zaznajamiać z danymi. Ale to, że rzadziej sięgamy po takie informacje, jest właśnie naturalną koleją rzeczy. Fakt, że sprawdzę informacje dziesięć razy dziennie, nie sprawi, że rozwiążę problem pandemii. Zajęliśmy się więc czymś innym, żeby móc iść naprzód z naszym życiem. 

Ale są też osoby, które zaprzeczają istnieniu koronawirusa albo bagatelizują zagrożenie, kpią czasem też z cudzego strachu. A może takie ironizowanie, to też jest jakaś strategia?

Wyśmiewanie strachu jest jedną z metod radzenia sobie. Próbujemy sobie koronawirusa oswoić śmiechem, np. dzieląc się memami, w których go personifikujemy, np. jak w jednym z nich – dając mu kapelusz, okulary przeciwsłoneczne i klapki. Wirusa nie widać, a nam łatwiej jest opanować strach przed zagrożeniami, które widzimy, np. jadący samochód. Gdy pędzi, wiemy, że mamy się odsunąć, żeby w nas nie uderzył. Ale wyśmiewanie cudzego strachu, ironizowanie może być już rodzajem agresji i oznaką, że to my nie radzimy sobie z własnymi emocjami. 

Można jednak powiedzieć, że Polacy są empatyczni. Z badania wynika, że bardziej boimy się o to, że zachoruje ktoś nam bliski niż my sami.

Fakt, że boimy się bardziej o bliskich niż o siebie, ale wątpię, czy to empatia. Raczej mechanizm znany z psychologii, gdy wydaje nam się, że złe rzeczy rzadziej nas dotykają i raczej przydarzają się innym.

To pomaga nam w życiu?

To mechanizm przystosowawczy. Łatwiej nam się żyje, kiedy się nie martwimy, że może dziś spadnie nam na głowę cegła. Potencjalnie jest takie ryzyko, ale myślenie o tym nam nie pomoże. Gdybyśmy się cały czas przejmowali, że może nas przejechać samochód albo że ktoś na nas kaszlnie i zachorujemy, co oczywiście może się zdarzyć, nasze życie byłoby nie do zniesienia. Nawet teraz w czasie pandemii trzeba przecież czasem wyjść do sklepu i na spacer. 

Jak więc będzie wyglądało nasze życie z koronawirusem? Przecież on tak po prostu nie zniknie.

Możemy przyjąć strategię zaprzeczania „w końcu siedzę już tyle czasu w domu, a nie zachorowałam, może to zagrożenie jest wyolbrzymione, może za bardzo się przejmuję”. Była taka sytuacja w Białopolu, kiedy nagle całą społeczność opanowało przerażenie, bo proboszcz zachorował i zmarł. Padł blady strach na mieszkańców. Umarł ktoś, kogo znali, ważny dla społeczności, a dodatkowo wszyscy mieli z nim styczność.

Ludzie mają tendencję, żeby bagatelizować zagrożenie, którego nie widzą. Wśród osób, które nie znają nikogo, kto zachorował, może się pojawić poczucie, że przecież nic tak naprawdę się nie dzieje, może ryzyko jest przesadzone? A tu zagrożenie okazało się realne, śmiertelnie niebezpieczne i tuż obok. W takiej sytuacji trudniej zaprzeczać. 

Jak sobie radzić ze strachem? Jak go minimalizować?

Czy na pewno warto ten strach minimalizować? Zastanówmy się nad tym. Wszystko zależy od natężenia. Strach jest ważny w naszym życiu. Gdybyśmy się niczego nie bali, długo byśmy nie pożyli. Strach jest informacją, że istnieje jakieś zagrożenie. Jest przystosowawczy i motywuje nas do działania. I to widać np. w strategii zadaniowej.

Nasze badania pokazują, że osoby, które się bardziej boją koronawirusa, bardziej też stosują się do zaleceń. Chodzi raczej o to, by nie panikować. Jeżeli natężenie strachu, obaw, jest takie, że dezorganizuje nasze życie, jesteśmy w panice, to nam to w niczym nie pomaga. Możemy wówczas sięgnąć po techniki relaksacyjne, jogę, spacery po lesie itp. Ale też warto szukać możliwości kontaktu z innymi, bliskimi nam ludźmi lub grupami wsparcia, o których wspominałam wcześniej. To pozwala poradzić sobie ze zbyt dużymi emocjami.

Ważne jest też przywracanie poczucia kontroli. Można to robić poprzez planowanie, co zrobię, jak pandemia już się skończy. Niektórzy robią remonty, inni zrobili duże zapasy papieru toaletowego – to wszystko próby przywrócenia poczucia kontroli. Możemy też ustrukturalizować swój dzień. Pamiętam takie badanie nad starszymi osobami w domach opieki, z którego wynikało, że te osoby, które mogą decydować o sobie, np. jak urządzić pokój, kiedy je ktoś odwiedzi itd., żyły dłużej. Poczucie, że mamy nad czymś kontrolę, może nam więc nawet przedłużyć życie. 

A czy my w ogóle możemy strach jakoś wartościować? Mówić, że jeden jest irracjonalny i ktoś nie powinien się bać, a drugi uzasadniony i zrozumiały?

To wszystko zależy od tego, jaka jest sytuacja i czy mamy wszystkie informacje na temat zagrożenia. A teraz nie mamy. Ciągle odkrywane jest coś nowego. Okazało się na przykład, że koronawirus przenosi się na większe odległości niż wcześniej myśleliśmy, a więc nie na 2, a nawet 8 metrów. To oznacza, co było dla mnie szokujące, że jeżeli wcześniej nam się wydawało, że nie możemy zachorować, bo nie stoimy z kimś w sklepie w jednej alejce, to – jak dowodzą niektórzy naukowcy – wcale nie musi być prawdą, bo wirus podróżuje na większe odległości.

I czy można powiedzieć, że jeżeli ktoś wcześniej już tego się bał, to ten strach był irracjonalny? Nie bardzo. Ale jeśli są już jakieś wielokrotnie potwierdzone informacje z naukowych źródeł, to warto im zaufać. Teorie spiskowe na temat koronawirusa, a to że wydostał się z laboratorium, a to że wywołuje go sieć 5G, to wszystko bujdy. Wiemy to z wypowiedzi ekspertów, popartych dowodami.

Sytuacja niepewności i zagrożenia sprzyja jednak teoriom spiskowym. To paradoksalnie także próby przywrócenia poczucia kontroli, wytłumaczenia co się dzieje, a więc i jak uniknąć zagrożenia. Tyle, że obalanie masztów 5G, jak na przykład w Holandii, w niczym nie pomoże, za to zaszkodzi, uniemożliwiając ludziom odciętym od bliskich, np. w szpitalach, kontakt z rodzinami.

Z waszych badań wynika, że kobiety bardziej się boją i bardziej stosują do zaleceń. Czy to ta stereotypowa, kobieca histeryczność czy jednak większy pragmatyzm i poczucie odpowiedzialności?

Na pewno nie jest to histeryczność.. Jest kilka możliwych wyjaśnień. Jedno z nich to fakt, że kobiety są bardziej wspólnotowe, zorientowane na innych, bardziej się nimi przejmują. Są też lepsze w odczytywaniu mowy ciała innych ludzi. Może być też tak, że kobiety po prostu łatwiej się przyznają do tego, że się boją. Stereotypowo mężczyzn uczy się, że nie wolno im płakać ani okazywać strachu. Co, oczywiście, z psychologicznego punktu widzenia nie jest ani dobre, ani prawdziwe, chciałabym to podkreślić. W przypadku koronawirusa ma to konkretne złe skutki.

Jeżeli przyjrzymy się stosowaniu się do zaleceń ze względu na płeć, to z naszych badań jasno wynika, że panowie słabiej respektują nakazy i zakazy. Już nawet tak proste zalecenie jak to, żeby się nie witać przez podanie ręki, oraz to by ręce odkażać, sprawia problem ponad jednej czwartej Polaków. To bardzo dużo. Z drugiej strony to panie częściej przyznawały się, że zamierzają spotkać się podczas Wielkanocy z rodziną, mimo zakazów.

A czy koronawirus ma szansę zmienić nasze przyzwyczajenia? Zastanawiam się, jak wpłynie na postrzeganie i mówienie o higienie. Do tej pory powiedzenie komuś, że nie chcemy, żeby pił z naszej butelki albo częstował się naszym jedzeniem, było owiane jakimś tabu. Staraliśmy się takie odmowy obchodzić, mówiąc: weź szklankę czy oderwę ci kawałek. 

To jest ciekawe pytanie, ale nawet ciekawsze wydaje mi się to, czy to byłoby dobre, gdybyśmy z tym skończyli, czyli z dotykaniem się, jedzeniem po sobie? Lekarze mówią o tym, że nadmierna higiena sprzyja alergiom. Dzieci, które biegają po podwórkach i nikt ich nie pilnuje, żeby np. się nie ubrudziły czy nie gryzły zabawki kolegi, są zdrowsze. Oczywiście w tej konkretnej sytuacji koronawirusa to nie jest wskazane. Ale z drugiej strony, na co dzień, gdy nie ma zagrożenia epidemicznego, dzięki takim zachowaniom uodparniamy się.

Prywatnie mam nadzieję, że niektóre z zaleceń się utrzymają, np. noszenie maseczek, kiedy się jest zakaźnie chorym, także np. na grypę. To funkcjonowało w krajach azjatyckich przed koronawirusem. Może być też tak, że szybko zapomnimy o strachu przed koronawirusem. Ale tylko jeżeli szybko będą leki i szczepionka. Trudno powiedzieć, ile z tych zaleceń, do których teraz się stosujemy, z nami zostanie. Dłużej przecież żyliśmy bez nich.

To może być trochę tak jak z przyciśniętą do podłogi sprężyną; kiedy zostaną zniesione ograniczenia, to wystrzeli w górę i będziemy „odreagowywać”, żeby pokazać, nawet samym sobie, że już nie jest niebezpiecznie, że się nie boimy. Może rzucimy się w wir spotkań, będziemy się „gromadzić”, chodzić do galerii handlowych częściej niż zwykle, niektórzy będą ściskać obcych sobie ludzi, żeby tylko zatrzeć wspomnienia o social distancingu

Mam jeszcze jedną obserwację z tych dziwnych czasów: człowiek nigdy nie był bliżej drugiego człowieka. Ludzie wspólnie szyją maseczki, wspierają finansowo służbę zdrowia oraz lokalne biznesy, by te utrzymały się na powierzchni. Ostatnio zostałam dodana do grupy na Facebooku Quarantine Outfitters Daily, do której należą same dziewczyny. Jest już ich tam ponad 19 tysięcy i próbują razem przetrwać pandemię, dzieląc się prywatnymi przeżyciami, umawiając się na lajfy. Chociaż o koronawirusie bezpośrednio nie wolno tam rozmawiać.

Czyli grupa wsparcia, świetna sprawa! Z jednej strony to strategia unikowa, bo nie wolno rozmawiać o koronawirusie, ale z drugiej strony, kiedy mamy już te informacje, np. o nowych zaleceniach, to przecież możemy zająć się innymi rzeczami, a taka grupa w tym pomaga.

Poza tym różne badania, również nasze, wskazują, że różne identyfikacje społeczne, czyli poczucie bycia częścią różnych grup, wspólnot, ma dobry wpływ na nasz dobrostan, pomaga zmniejszać symptomy depresyjne czy poczucie samotności. Mówi się nawet o tzw. social cure (pol. leku społecznym). Taka grupa to jest więc fantastyczny sposób na radzenie sobie w obecnej sytuacji, takie nasze social cure. To kolejny z konstruktywnych sposobów radzenia sobie podczas pandemii, który możemy dodać do listy „co pomaga”.

Co w dalszej perspektywie możemy wynieść dobrego z tych lęków koronawirusowych? 

Chciałabym, aby zostało nam myślenie w kategoriach globalnych, abyśmy coraz silniej czuli, że jako ludzkość jesteśmy wspólnotą i mamy wspólne potrzeby, interesy oraz zagrożenia. Jest sporo problemów globalnych, które musimy rozwiązywać razem. Epidemie są takim problemem. Musimy wspólnie pracować, aby nie przeradzały się w pandemie.

Pojawiły się głosy, że po co nam Światowa Organizacja Zdrowia, po co nam Unia Europejska, a przecież żaden kraj nie poradzi sobie sam z zagrożeniem globalnym! Pandemia jest tylko jednym z problemów. Kolejnym jest na chwilę zapomniana katastrofa klimatyczna. A to znacznie większe zagrożenie dla przetrwania ludzkości niż koronawirus i nie da się już dłużej udawać, że go nie ma

A co z naszymi mikroświatami? Czy każdy z osobna też może wynieść z tej pandemii, izolacji coś pozytywnego dla siebie samego? 

Wszystko zależy od tego, czy nie popadniemy w wyczerpanie, stany depresyjne, choroby psychosomatyczne, nie będziemy się rozwodzić, czy może odnajdziemy w tym wszystkim coś pozytywnego, a nawet doświadczymy tzw. posttraumatycznego wzrostu, czyli pozytywnej transformacji pod wpływem trudnych wydarzeń. Może czegoś się nauczyliśmy? Zweryfikowaliśmy, kto jest naszym prawdziwym przyjacielem, na kogo możemy liczyć? Czego naprawdę w życiu chcemy?

Na pewno mamy szansę przewartościować nasze życie, zastanowić się nad tym, co jest dla nas naprawdę ważne. Gdyby to się udało, byłoby fantastycznie. Wiele osób ma nadzieję, że ten wirus sprawi, iż będziemy mniej zajmować się konsumpcją, zmienią się nasze priorytety.

Wiele osób też obiecuje, że już nigdy nie będą odkładać spotkać z ludźmi na później. Ja też! 

Ludzie są niesamowitym gatunkiem, potrafią przystosowywać się do trudnych warunków, mają ogromny instynkt przetrwania. Adaptujemy się do nowych okoliczności i obyśmy jak najwięcej dobrego z nich wynieśli. Zwłaszcza, że lekarze, specjaliści mówią o tym, że takie sytuacje mogą się powtarzać. Niech to będzie więc nasz czas na przygotowanie. Ale też trochę dobrego wynikło z tego naszego zatrzymania się.

Proszę spojrzeć na odżywającą planetę, mniejszy smog, delfiny w kanałach Wenecji, niedźwiedzie w Tatrach, zagrożone wyginięciem żółwie, wracające by złożyć jaja na plażach, na których dawno ich nie widziano. Mam nadzieję, że wyciągniemy z tego jako ludzkość wnioski.

Nota biograficzna:

Dr Katarzyna Hamer, adiunkt w Instytucie Psychologii Polskiej Akademii Nauk, psycholożka społeczna, kieruje międzynarodowym laboratorium badań nad identyfikacją z całą ludzkością. W tej chwili razem z Marią Baran z USWPS i Martą Marchlewską z IPPAN ,prowadzi badania nad wpływem pandemii COVID19 na emocje, przekonania i zachowania Polaków. 

Całe wyniki badania Hamer, Baran i Marchlewskiej dostępne są tutaj.