Czy Polska ma szanse z Big Techem? Podatek cyfrowy da nam odpowiedź
Minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski ogłosił na Forum Ekonomicznym w Karpaczu, że podatek cyfrowy w Polsce to kwestia miesięcy, a nie lat. Donald Trump już zaciera ręce szykując cła odwetowe, a big techy prawdopodobnie już kalkulują ile będzie kosztować polskich konsumentów to, że ich rząd chce sprawiedliwych podatków.

Planowany 3-procentowy podatek cyfrowy ma objąć firmy z globalnymi przychodami powyżej 750 mln euro rocznie i dotyczyć będzie trzech głównych obszarów: usług interfejsu cyfrowego (media społecznościowe, marketplace'y), reklamy targetowanej oraz monetyzacji danych użytkowników. Prognozy mówią o wpływach rzędu 1,7 mld zł w pierwszym roku działania (2027), rosnących do ponad 3 mld zł do 2030 r. W teorii brzmi to imponująco - to kwota, która mogłaby sfinansować rozwój polskich startupów, badania nad sztuczną inteligencją czy cyfrową infrastrukturę. Ale diabeł, jak zawsze, tkwi w szczegółach.
Europa już próbuje - z mieszanymi rezultatami
Będący pionierami w tej dziedzinie Francuzi wprowadzili podatek GAFA (od Google, Amazon, Facebook, Apple) już w 2019 r. Trzyprocentowa stawka przyniosła im 700 mln euro w 2023 r., co brzmi spektakularnie. Jednak prawdziwe koszty tej decyzji są znacznie bardziej skomplikowane. Google błyskawicznie wprowadził dodatkową 2-procentową opłatę za reklamy we Francji, skutecznie przerzucając koszt podatku na reklamodawców, a pośrednio na wszystkich konsumentów.
Czytaj też:
Podobnie zachowały się firmy w innych krajach. W Hiszpanii Google także wprowadził dodatkową opłatę, Netflix w Australii podniósł ceny o ponad 10 proc. po wprowadzeniu tamtejszego podatku cyfrowego. Brytyjski Digital Services Tax, mimo niższej 2-procentowej stawki, przyniósł 358 mln funtów w 2021 r. - o 30 proc. więcej niż przewidywano, ale 90 proc. tej kwoty pochodziło od zaledwie pięciu grup biznesowych. To pokazuje, jak skoncentrowany jest ten rynek i jak łatwo może dojść do oligopolistycznych praktyk cenowych.
Gra o wysoką stawkę z wujkiem Samem
Reakcja ze strony Stanów Zjednoczonych była szybka i bezwzględna. Tom Rose, nominat Donalda Trumpa na ambasadora w Polsce, nie przebierał w słowach, nazywając polski podatek autodestrukcyjnym i grożąc konsekwencjami. Sam Trump poszedł o krok dalej, zapowiadając znaczące dodatkowe cła na eksport z krajów stosujących podatek cyfrowy oraz ograniczenia w eksporcie amerykańskich technologii i chipów. To nie są czcze groźby - administracja Trumpa ma długą historię stosowania ceł jako narzędzia presji gospodarczej.
Minister Gawkowski stara się bagatelizować te zagrożenia, argumentując, że Wielka Brytania, Włochy czy Francja mają podatek cyfrowy i nadal utrzymują dobre relacje ze Stanami Zjednoczonymi. To prawda, ale te kraje mają znacznie silniejszą pozycję negocjacyjną niż Polska. Francja to druga największa gospodarka eurolandu, Wielka Brytania ma specjalne relacje z USA a Włochy są kluczowym partnerem NATO w regionie Morza Śródziemnego. Polska - mimo strategicznego znaczenia w NATO - pozostaje znacznie bardziej zależna od amerykańskiej ochrony militarnej i inwestycji technologicznych.
Kto naprawdę zapłaci podatek?
Badania ekonomiczne jednoznacznie wskazują, kto ostatecznie poniesie koszty podatku cyfrowego - my, użytkownicy. Analiza Deloitte pokazuje, że w przypadku francuskiego 3-procentowego podatku konsumenci ponoszą aż 55 proc. kosztów, przedsiębiorcy 4 proc., a same korporacje zaledwie 5 proc.. Pozostałe 36 proc. rozpływa się w systemie poprzez różne mechanizmy ekonomiczne, ale i tak ostatecznie trafia na barki społeczeństwa.
Oficjalnie podatek ma wspierać polskie startupy, innowacje i rozwój sektora technologicznego. Gawkowski mówi o perełce na torcie cyfrowych zmian w Polsce. W teorii brzmi to świetnie - środki z podatku mają trafiać do funduszu celowego, który będzie reinwestował je w cyfryzację kraju, podnoszenie kwalifikacji i tworzenie innowacji technologicznych. Ale czy państwo jest odpowiednim alokatorem kapitału w tak dynamicznej branży jak technologie?
Historia polskich programów wsparcia dla startupów i innowacji jest, delikatnie mówiąc, mieszana. Mieliśmy już setki programów grantowych, inkubatorów i akceleratorów finansowanych z budżetu, ale wciąż czekamy na polskiego jednorożca o wartości miliarda dolarów. Tymczasem firmy takie jak Allegro czy CD Projekt osiągnęły sukces głównie dzięki prywatnej przedsiębiorczości, a nie państwowemu wsparciu. Czy naprawdę wierzymy, że urzędnicy lepiej zainwestują 3 miliardy złotych niż rynek prywatny?
Europejski gracz czy amerykański wasal?
Fundamentalną kwestią jest to, jak Polska postrzega swoją rolę w globalnej gospodarce cyfrowej. Czy chcemy być europejskim graczem, który razem z Francją i Niemcami walczy o cyfrową suwerenność, czy pozostać wiernym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, który nie komplikuje relacji z Waszyngtonem? Emmanuel Macron już sugeruje, że Europa powinna rozważyć działania odwetowe wobec amerykańskiego sektora cyfrowego, co może zapoczątkować prawdziwą wojnę handlową.
Z jednej strony trudno zaprzeczyć, że obecny system jest niesprawiedliwy. Google, Meta czy Amazon generują miliardy przychodów z polskich użytkowników, ale płacą symboliczne podatki dzięki optymizacji podatkowej przez Irlandię czy Luksemburg. Polskie firmy konkurujące z nimi na tym samym rynku muszą płacić pełne 19 proc. CIT, co stawia je w niekorzystnej pozycji. Z drugiej strony Polska od dziesięcioleci buduje swoją pozycję jako najbardziej proamerykański kraj w Europie, co przekłada się na inwestycje, transfery technologii i współpracę militarną.
Wprowadzenie podatku cyfrowego to nie tylko kwestia polityczna, ale też ogromne wyzwanie techniczne i administracyjne. Firmy będą musiały raportować przychody związane z usługami świadczonymi w Polsce na podstawie danych takich jak adresy IP użytkowników. W dobie VPN-ów, proxy i zaawansowanych technik maskowania lokalizacji brzmi to jak próba zliczania kropli deszczu podczas burzy.
Co więcej definicje usług cyfrowych podlegających opodatkowaniu pozostają niejasne. Czy podatek obejmie Netflixa, ale już nie Disney+? Czy Spotify, ale nie Apple Music? A co z grami wideo dystrybuowanymi cyfrowo - czy CD Projekt Red będzie musiał płacić podatek od sprzedaży Cyberpunka 2077 polskim graczom? Te pytania mogą wydawać się techniczne, ale w praktyce będą decydować o tym które firmy odniosą sukces, a które upadną pod ciężarem biurokracji.
Lekcja z małych krajów i międzynarodowa układanka OECD
Warto przyjrzeć się doświadczeniom krajów, które zrezygnowały z wprowadzenia podatku cyfrowego. Szwecja i Finlandia odstąpiły od tych planów obawiając się negatywnego wpływu na lokalne sektory gospodarki. Finlandia szczególnie obawiała się o swój sektor gier komputerowych - jeden z najbardziej innowacyjnych na świecie.
Norwegia przyjęła pragmatyczne podejście - nie wprowadzając specjalnego podatku cyfrowego, ale zapewniając, że norweskie firmy technologiczne płacą podatki na ogólnych zasadach. To rozwiązanie może być mniej spektakularne medialnie, ale prawdopodobnie bardziej skuteczne ekonomicznie.
Międzynarodowa układanka OECD
Kluczowym kontekstem dla polskich planów są negocjacje w ramach OECD dotyczące globalnego systemu opodatkowania (tzw. Pillar One i Pillar Two). Te wieloletnie rozmowy miały doprowadzić do stworzenia jednolitego, międzynarodowego systemu opodatkowania firm cyfrowych, który wyeliminowałby potrzebę jednostronnych działań poszczególnych krajów. Jednak negocjacje utknęły w martwym punkcie, głównie z powodu sprzeciwu Stanów Zjednoczonych.
Wprowadzenie przez Polskę jednostronnego podatku cyfrowego może dodatkowo skomplikować te rozmowy i zostać odebrane jako podważenie wielostronnych wysiłków na forum OECD. To kolejny argument dla amerykańskiej administracji do zastosowania środków odwetowych - można będzie argumentować, że Polska nie działa w dobrej wierze na arenie międzynarodowej.
Czy jest trzecia droga?
Zamiast binarnego wyboru między konfrontacją z big techami a kapitulacją przed nimi Polska mogłaby rozważyć bardziej wyrafinowane podejście. Na przykład wprowadzenie progresywnego systemu ulg podatkowych dla firm inwestujących w polski sektor R&D czy zatrudniających polskich programistów. Albo stworzenie specjalnych stref ekonomicznych dla firm technologicznych, które przeniosą tutaj swoje centra badawcze.
Inną opcją może być wzmocnienie egzekwowania istniejącego prawa podatkowego. Często problem nie leży w stawkach podatków, ale w ich unikaniu poprzez skomplikowane struktury korporacyjne. Inwestycja w specjalistyczne zespoły audytorów podatkowych i współpraca z innymi krajami UE w tym zakresie mogłaby przynieść lepsze rezultaty niż wprowadzanie nowych, kontrowersyjnych danin.
Minister Gawkowski konsekwentnie prezentuje podatek cyfrowy jako podatek sprawiedliwościowy, który ma wyrównać szanse między polskimi firmami a zagranicznymi gigantami. To przekaz, który brzmi atrakcyjnie politycznie, ale pomija ekonomiczną rzeczywistość. W gospodarce rynkowej nie ma czegoś takiego jak sprawiedliwy podatek - są tylko podatki skuteczne i nieskuteczne, te które zwiększają dobrobyt społeczny i te które go zmniejszają.
Ryzyko polega na tym, że podatek cyfrowy może stać się symbolem, a nie narzędziem polityki gospodarczej. Gdy polityk mówi o sprawiedliwości często oznacza to, że ekonomia schodzi na drugi plan. A konsekwencje złych decyzji ekonomicznych ponoszą zawsze obywatele - w postaci wyższych cen, gorszych usług i mniejszych możliwości rozwoju.
Jeśli Polska zdecyduje się na wprowadzenie podatku cyfrowego mimo amerykańskich gróźb to możemy się spodziewać kilku scenariuszy. Pierwszy, optymistyczny, zakłada, że Trump ostatecznie nie wprowadzi ceł odwetowych, a podatek przyniesie planowane wpływy bez większych perturbacji. Drugi scenariusz przewiduje amerykańską reakcję w postaci ceł na polskie produkty, co może zaszkodzić naszemu eksportowi i zwiększyć koszty importu technologii.
Trzeci, najbardziej prawdopodobny scenariusz, to hybrydowe rozwiązanie: Polska wprowadzi podatek, ale z licznymi wyłączeniami i ulgami, które znacząco zmniejszą jego realny wpływ na big techy. Amerykanie wprowadzą symboliczne cła, ale nie na tyle wysokie, żeby poważnie zaszkodzić handlowi. Wszyscy będą mogli mówić o zwycięstwie, ale realne efekty będą minimalne - może poza wzrostem cen usług cyfrowych dla polskich konsumentów.
Czy to gra warta świeczki?
Po przeanalizowaniu wszystkich argumentów, doświadczeń innych krajów i potencjalnych konsekwencji trudno oprzeć się wrażeniu, że podatek cyfrowy w polskim wydaniu to rozwiązanie, które brzmi lepiej w teorii niż w praktyce. Planowane wpływy 3 mld zł do 2030 r. to kropla w morzu polskiego budżetu, który już dziś przekracza 500 mld zł rocznie. Tymczasem potencjalne koszty - pogorszenie relacji ze Stanami Zjednoczomymi, wzrost cen usług cyfrowych, komplikacje dla polskich firm technologicznych - mogą znacznie przewyższyć korzyści.
To nie oznacza, że problem nie istnieje. Big techy rzeczywiście płacą nieproporcjonalnie mało podatków w stosunku do swoich przychodów w Polsce. Ale rozwiązaniem może nie być konfrontacyjny podatek cyfrowy, lecz wspólne działania na poziomie UE i OECD, wzmocnienie egzekwowania istniejących przepisów oraz inteligentna polityka zachęt inwestycyjnych. Polska ma zbyt wiele do stracenia, żeby ryzykować wojną handlową z najważniejszym sojusznikiem dla kilku miliardów złotych, które i tak prawdopodobnie w dużej części wrócą do nas w postaci wyższych cen.
Minister Gawkowski mówi, że determinacja jest duża, ale czasami większą determinacją jest umiejętność powiedzenia nie złym pomysłom. Podatek cyfrowy w obecnej formie to właśnie taki pomysł - politycznie atrakcyjny, ekonomicznie wątpliwy i geopolitycznie ryzykowny. Polska może wygrać z big techami, ale nie tą drogą.
*Zdjęcie otwierające: Joshua Sukoff / Shutterstock