Polski instytut meteorologii podał zatrważające dane. Grudzień nie powinien tak wyglądać
„Było ekstremalnie ciepło jak na grudzień” – tak IMGW podsumował początek tygodnia. Do nadzwyczajnie wysokich temperatur doszedł porywisty wiatr. A Polacy odwracają wzrok i twierdzą, że nie ma czym się przejmować.
Jak informuje IMGW, w poniedziałek „średnia anomalia temperatury powietrza w odniesieniu do średniej miesięcznej temperatury powietrza w grudniu wyniosła aż 8,4 st. C., a maksymalna nawet 10,1 st. C.”. Jest połowa grudnia, a tymczasem w ciągu dnia wszędzie temperatura była dodatnia. Nawet w górach, gdzie tylko tam zobaczyć można śnieg. „I przez najbliższe kilka dni ta sytuacja nie zmieni się” – dodaje IMGW.
Niepokojąco ciepły, wręcz wiosenny wiatr w połowie grudnia można zestawić z kolejnymi wynikami badań, z których wynika, że mniej Polaków obawia się zmian klimatycznych. To wprawdzie trend globalny, bo jak informuje ARC Rynek i Opinia w porównaniu z 2023 r. na całym świecie zmniejszyła się liczba osób uważających katastrofę klimatyczną za „poważny problem”. Tyle że w Polsce widać to szczególnie, bo spadek wynosi aż 7 pp. – z 81 do 74 proc. Globalna średnia to tylko 3 pp.
Co gorsza to nie pierwsze zastanawiające wyniki. Z niedawnego raportu „Ziemianie atakują” przeprowadzonego przez agencję Lata Dwudzieste i Kantar Polska wynika, że wprowadzenie systemowych ograniczeń mających łagodzić skutki zmian klimatu popiera 46 proc. To o 7 proc. mniej niż dwa lata temu. Co więcej, zaledwie 5 proc. przepytanych rodaków twierdzi, że jest gotowa aktywnie działać dla klimatu. Dwa lata temu chętnych było 13 proc.
Autorzy raportu z niepokojem odnotowują, że dochodzi do stopniowego zaniku poczucia, że trzeba pilnie ratować świat. Zamiast tego „wzrasta przekonanie, że z coraz gorętszym klimatem i tego konsekwencjami jakoś da się żyć”.
Da się? Niektórzy powiedzą, że przecież cieplejszy grudzień to zaleta, nie wada. Wyda się mniej pieniędzy na ogrzewanie, a na chodnikach i ulicach jest bezpieczniej bez białego puchu czy marznących opadów. Zapomina się jednak o innych konsekwencjach.
Więcej o zmianach klimatycznych przeczytasz na Spider's Web:
Ostatnie godziny to nie tylko zdecydowanie za wysoka jak na grudzień temperatura, ale też silny wiatr. Niby znowu można machnąć ręką i powiedzieć, że zimą zawsze wiało, jednak problem jest taki, że ogólnie pogoda wariuje i staje się nieprzewidywalna. Ekstremalne zjawiska pogodowe przybierają na sile. I obserwujemy to nie tylko teraz, ale od dłuższego czasu.
- Gdy już pada, jest to deszcz ulewny. Przez zmianę klimatu częściej będziemy obserwować więc te ekstremalne zjawiska, silne wiatry i sztormowe sytuacje – komentowała dwa lata temu dr Mirosława Malinowska, Wydział Oceanografii i Geografii UG, w rozmowie z trójmiejską „Wyborczą”.
Słowem - to już nie anomalie, a standard.
Tyle że konsekwencje są bardzo poważne
„W poniedziałek, 16 grudnia, strażacy odebrali łącznie 3555 zgłoszeń dotyczących usuwania skutków silnego wiatru” – przypomniało IMGW. Grupa Energa nad ranem informowała, że bez prądu pozostawało 4 tys. odbiorców w Koszalinie, Gdańsku i Olsztynie. Jeszcze wczoraj o godz. 18:00 było to 17 tys. odbiorców.
Dodajmy do tego połamane gałęzie, zniszczone drzewa, zablokowane drogi, chodniki, tory – to właśnie nowa codzienność. A przecież nie tak dawno walczyliśmy ze skutkami powodzi. Strażacy, podsumowując tegoroczne lato, stwierdzili, że czegoś takiego jeszcze nie widzieli. Było katastrofalne – mówili wprost. Tylko w tym roku interweniowali prawie 250 tys. razy, aż o 63 proc. więcej niż 10 lat temu.
- W ciągu sześciu godzin spadło 147,2 litra wody na metr kwadratowy. To znaczne przekroczenie dotychczasowego rekordu dobowego dla Zamościa, który pochodzi z 31 maja 1980, kiedy spadło blisko 90 l/mkw. Ściana deszczu, ulice jak rzeki, zalane szkoły i przedszkola, zatopione piwnice, zoo. Skutki żywiołu, to nie tylko to, o czym pisałem w dniu oberwania chmury. Teraz okazuje się, że woda, która szorowała drogami, podmyła je na tyle, że powstają zawaliska. Zapadają się fragmenty ulic, chodniki, ścieżki rowerowe, place – wyliczał konsekwencje letnich ulew prezydent Zamościa.
Dlatego tak śmieszą mnie oburzenia na aktywistów klimatycznych, którzy „utrudniają życie”, bo nie da się przejechać jakąś ulicą lub stoi się dłużej w korkach. Prawdziwe konsekwencje zmian klimatu wpływają na nas znacznie bardziej, na dodatek częściej i to w różny sposób, a mimo to woli się machnąć ręką i twierdzić, że damy sobie radę.
A może właśnie dlatego klimatyczni aktywiści tak bardzo irytują – bo wyciągają ze strefy komfortu
Można czuć, że coś jest nie tak. Że nie pada tak często jak dawniej, że lata są przesadnie gorące, że gwałtowne ulewne deszcze zalewają miasta, że nie ma już tradycyjnej zimy i dlatego nawet drobny opad śniegu witany jest fanfarami. Można też się oszukiwać: zawsze było latem gorąco, zawsze od czasu do czasu powiało, nic się nie zmienia, jest jak było. Można więc dalej żyć wygodnie i nie zastanawiać się nad konsekwencjami.
Chciałbym wierzyć, że to zwykła samoobrona. Naturalna chęć walki z bolesną i niewygodną prawdą. W końcu prędzej czy później dociera się do ściany i zaczyna się zastanawiać, czy pojedyncze wybory mają sens, jeśli nie widać chęci prawdziwej zmiany choćby wśród polityków czy tych, których gesty miałyby większe znaczenie. To lepiej udać, że się nie widzi albo odważnie założyć, że jakoś to będzie. W końcu jak mawiał dobry wojak Szwejk: „jeszcze tak nie było, żeby jakoś nie było”.
Tylko do tego wszystkiego nie pasują coraz to bardziej agresywne ataki skierowane w stronę aktywistów. Takie grupy jak Ostatnie Pokolenie, bardzo delikatnie mówiąc, wzbudzały emocje od dawna, ale mam wrażenie, że niechęć ostatnio tylko się zwiększyła. Strzelam, że właśnie dlatego – można w zaciszu swojego domu udawać, że nic się nie zmienia i wszystko zmierza w dobrym, naturalnym kierunku, ale ci przeklęci leniwi nastolatkowie, jak głosi stereotyp, wszystko psują i przypominają, że prawda wygląda jednak inaczej.