W Lublinie chcą wyciąć prawie tysiąc drzew. Mówią, że mają powód, ale dowodów brakuje
Niby już prawie wszyscy wiedzą, że bez zieleni w mieście będzie nam trudno, a jednak ochota chwycenia za siekierę bywa większa. Smutnym przykładem jest Lublin, gdzie wytypowano już 111 ulic, na których może dojść do wycinki.
W momentach największych nerwów na funkcjonowanie okolicy czy całego miasta niektórzy lubią fantazjować o tym, co by się stało, gdyby lokalni politycy musieli poruszać się jak zwykli mieszkańcy. Coś, co najpierw byłoby pewną formą kary, w tej dodającej otuchy rewolucyjnej myśli prowadziłoby do istotnej zmiany. W końcu gdyby piastujące urząd prezydencki osoby – ale też i radni! - musieli dzień w dzień jeździć komunikacją miejską, to autobusy na pewno przyjeżdżałby częściej niż raz na 20 min i odwiedzałyby każdy zakątek.
Gdyby zamiast podróży samochodami politycy docieraliby do pracy pieszo bądź rowerem, to na chodnikach nie byłoby zawalidróg w postaci hulajnóg na wynajem czy zaparkowanych na nich samochodów. Zniknęłyby dziury i nierówności, a drogi dla rowerów wyrastałyby jak grzyby po deszczu. Uśmiechamy się w duchu – bo i ja do takich marzycieli należę – wyobrażając sobie, że jedna prosta decyzja zmienia wszystko.
Moja lista nowych obowiązków dla lokalnych polityków zawierałaby jeszcze jeden punkt. Byłyby to spacery, ale specjalne – po ulicach, których nazwy pochodzą od drzew bądź innych roślin. Takie wędrówki miałyby inspirować. Włodarz, uzmysławiając sobie, że na ul. Lipowej musiało być pełno pięknych lip, zechciałby wrócić do korzeni.
Mógłby zachwycić się też tymi, które pozostały, dzięki czemu doszedłby do wniosku, że to po prostu nie wypada, by Lipowa, Sosnowa czy Akacjowa były tak słabo zadrzewione. Nazwa nie może być jedynie wspomnieniem, upamiętnieniem, tylko powinna być dotrzymaną obietnicą. W końcu jak to pięknie brzmi! Myślisz o takiej ulicy i automatycznie widzisz szpaler imponujących drzew. Właśnie do takich wniosków doszedłby polityk, po czym zakasałby rękawy i kazał zazieleniać.
Pomysł może wydawać się lekko szalony, ale nazwa może mieć znaczenie. W publikacji „Związek roślin drzewiastych z urbanonimami motywowanymi ich nazwami na przykładzie Lublina” Joanna Renda i Ewa Mackoś-Iwaszko zwracały wprawdzie uwagę, że zaledwie 32 proc. ulic objętych badaniami było obsadzonych gatunkami roślin drzewiastych związanymi z ich nazwami - w sumie w całym Lublinie jest 63 ulic z nazwami pochodzącymi od roślin drzewiastych – ale to właśnie takie, a nie inne nazewnictwo zawieszało poprzeczkę. Stało się wyzwaniem, któremu należy sprostać.
Na terenie Lublina obserwować można działania mające na celu zadrzewianie ulic gatunkami związanymi z ich nazwą. Dobrym przykładem jest ulica Lipowa, przy której wolne przestrzenie przy ulicy, pomiędzy kilkudziesięcioletnimi drzewami, wykazującymi wyraźne symptomy starzenia się i zamierania, uzupełniane są młodymi lipami nawiązując do dawnego wyglądu ulicy. Nawet drzewa wystawione w donicach reprezentują rodzaj. Działania te nawiązują nie tylko do zachowania spójności pomiędzy nazwą a roślinnością przyuliczną, ale przede wszystkim zachowują historycznie uwarunkowaną tożsamość miejsca. Inny, pozytywny przykład stanowi ul. Limbowa, przy której posadzono 2 sosny limby. Próby podobnych działań od dawna podejmowane były także w innych miastach Polski, np. w Olsztynie pod koniec XX wieku część ulic o nazwach wywodzących się od drzew wysadzono gatunkami wskazującymi nazwę nadając im tym samym wtórną motywację.
Spacer byłby więc zachętą, ale i dowodem na to, że skoro dało się na ul. Lipowej, to powinno dać się też na Kilińskiego, Dąbrowskiego czy POW z innymi drzewami. Przypomnieniem, że miasta mogą być zielone i trzeba o tę zieleń dbać. Te nazwy nie wzięły się przecież znikąd i powinno nawiązać się do tradycji, wzmacniać ją, ulepszać.
„Zdarza się wielokrotnie, że taksony nie rosną przy ulicach związanych z ich nazwą, ale występują na sąsiednich ulicach, na których nie ma gatunków drzew czy krzewów odpowiadających danej nazwie ulicy” – dodawały autorki publikacji, co jest przecież świetną podpowiedzią dla rządzących miastami. I tak zielona ulica z nazwy pulsuje, rozrasta się, sięga kolejnych ulic, na czym korzystają wszyscy mieszkańcy. Wystarczy tylko przypomnieć politykom o niektórych tabliczkach, wskazując tym samym kierunek, w którym miasto musi podążać.
Moja fantazja nie wzięła się znikąd
Reakcja obronna w postaci wymyślenia innego, lepszego świata, w którym drzewiaste ulice są takimi nie tylko z nazwy, to odpowiedź na informację lubelskiej „Wyborczej”. Jak się okazuje Polska Spółka Gazownictwa chce wyciąć 786 drzew na 111 ulicach Lublina. Rośliny rzekomo mają zagrażać sieci.
Wśród nich są te na Drodze Męczenników Majdanka, na które zwróciła uwagę czytelniczka lubelskiej gazety. To piękne, duże drzewa, które „obwód mają tak duży, że nie da się ich objąć rękoma”, a „w lecie tworzą gęstą, zieloną barierę od hałasu, spalin i upału”, jak opisuje mieszkanka żyjąca w ich okolicy. Patrząc na nie, ma wrażenie, że żyje blisko lasu, choć to przecież centrum Lublina jest niedaleko.
Spółka wyjaśnia, że można byłoby darować życie drzewom, ale to skomplikowane. Przesunięcie gazociągu jest ponoć kosztowne. Nie odpowiada jednak, ile awarii to bezpośrednia wina drzew albo czy w innych miastach występują podobne problemy, rozwiązaniem których była tak ogromna wycinka.
Koszty to jednak miecz obusieczny. Niewykluczone, że działania spółki pochłonęłyby niemałą sumę. Ile jednak kosztują nas susze przerywane gwałtownymi opadami deszczu, prowadzącymi do błyskawicznych powodzi? Już wiadomo, że całkiem sporo.
A co ze zdrowiem ludzi, którzy muszą poruszać się gorącymi ulicami, na których nie ma nawet skrawka cienia? Co z nadmierną ekspozycją na hałas, który też nie jest obojętny na nasze organizmy? Co z zanieczyszczeniami, którymi mogłyby zająć się rośliny?
Na szczęście interweniuje miasto.
- W związku z brakami formalnymi wniosków, wezwaliśmy pełnomocnika Polskiej Spółki Gazownictwa do ich uzupełnienia i dołączenia planu uzbrojenia podziemnego z lokalizacją map obrazujących posadowienie drzewa względem granic nieruchomości, obiektów budowlanych i sieci gazowej, a także dokumentów potwierdzających fakt, że korzenie wskazanych we wnioskach drzew zagrażają w funkcjonowaniu sieci gazowej - przekazała lubelskiej "Wyborczej" Monika Głazik z biura prasowego Urzędu Miasta Lublin.
W sprawę zaangażowani mają być też krajowi politycy.
Niestety takie rzeczy dzieją się dzień w dzień
Miasta bardzo chętnie chwalą się nowymi drzewami. Pokazują różnice, a zmiany faktycznie bywają widoczne gołym okiem. Kiedy jednak w jednym miejscu roślin przybywa, w innych ubywa. Bardzo często wycinane są po cichu, nagle. Mieszkańcy protestują, ale nie zawsze i nie wszędzie zdążą. O starych drzewach władze zapominają. Nie dbają o nie podczas remontów. Popełnia się oczywiste błędy. Wsadzone w beton drzewa nie mogą rozwijać korzeni, więc po kilku latach zaczynają słabnąć. Nie zobaczymy tego w przypadku nowych nasadzeń, konsekwencje widoczne będą dopiero za kilka lat.
To nie znaczy, że walka o drzewa nie ma sensu. Wręcz przeciwnie, znajdziemy na to wiele przykładów. Na jednej z grup zrzeszających chcących chronić miejską przyrodę pokazano, że wzięcie w obronę nawet jednego drzewa może uratować je przed wycinką. Co ciekawe spółdzielnia argumentując chęć pozbycia się rośliny wskazywała na to, że jest… w złym stanie. Sprawdzono to i odrzucono sugestię. Dopiero jednak interwencja okolicznych mieszkańców sprawiła, że klon dalej będzie cieszył oko. Strach pomyśleć, ile drzew straciliśmy bezpowrotnie, bo ktoś uznał, że nadszedł ich czas, a ktoś ten pomysł przyklepał.
I to jest właśnie najbardziej niepokojące. Niby tyle mówi się o roli drzew, niby świadomość rośnie, mamy nawet dowody na to, co dzieje się, gdy drzew brakuje. A jednak pokusa, by się ich pozbyć, bywa silniejsza.
Dlatego niestety bardziej prawdopodobne jest to, że drzewiaste nazwy ulic będą jedynie wspomnieniem dawnych roślin, a nie zachętą do działania, jak w przypadku mojej utopijnej wizji.