REKLAMA

Każdy z nas ma swojego sobowtóra. Wyrządza wiele krzywdy, ale czas się do niego uśmiechnąć

Dzień w dzień mylą was z kimś, kim nie jesteście i co gorsza – nigdy nie chcielibyście być. Właśnie taka sytuacja przytrafiła się pisarce Naomi Klein. Jak przekonuje w książce „Doppelgänger. Podróż do lustrzanego świata” jej problem tak naprawdę dotyka nas wszystkich.

hakerstwo
REKLAMA

Naomi Klein to pisarka znana z krytyki kapitalizmu. Jej książki „No Logo” czy „Doktryna szoku” pokazywały jak system wpływa na ludzi. Dlatego niektórzy z czytelników byli zdziwieni, gdy obiło im się o uszy, że Klein – znana im z nawoływania do solidarności, wzajemnego pomagania sobie, zwrócenia uwagi na biednych i słabych - rozsiewa teorie spiskowe i zniechęca ludzi do przyjmowania szczepionek.

REKLAMA

Tyle że to nie Klein była autorką tego typu wpisów, a inna Naomi – Wolf. Czy posiadanie tego samego imienia wystarczy, aby wprowadzić w głowach ludzi tyle zamieszania i nie odróżniać jednej pisarki od drugiej? Może wydawać się to lekko szokujące, chociaż czytając „Doppelgänger. Podróż do lustrzanego świata” przypomniałem sobie anegdotę Muńka Staszczyka, który mylony był z Kazikiem Staszewskim. Ten i ten śpiewa, nazwisko obu szeleści, więc o pomyłkę w sumie nietrudno. Wszystko jest możliwe.

 class="wp-image-5019341"

Na dodatek Wolf swoją pisarską karierę zaczynała nieco podobnie – jako feministka krytykowała patriarchat. Dopiero w ostatnich latach „przeszła na drugą stronę”, stając się głosicielką szkodliwych teorii spiskowych, brylując na łamach tych, których wcześniej krytykowała.

Klein – która jaka sama pisze wcześniej mylona była nawet z modelką Naomi Campbell – twierdzi, że nie o nadzwyczajne imię tu chodzi, ani nawet szufladki, w których można było się przez jakiś czas razem znaleźć. Mętlik w głowie potęgowały media społecznościowe:

algorytm Twittera zaczął błędnie podpowiadać, usłużnie uzupełniając wpisy użytkowników, by zaoszczędzić ich cenny czas. Tak uczą się maszyny – algorytm naśladuje, ucząc się na wzorcach. Jeśli więc moje nazwisko jest wciąż mylone z nazwiskiem Wolf, nawet w żartach, automat zacznie podpowiadać moje, a nie jej, co będzie prowadziło do kolejnych pomyłek. Oznacza to również, że cokolwiek zrobię, żeby sprostować błąd – albo przedstawić własne stanowisko na któryś z jej ulubionych tematów – wytrenuje to algorytm, który tym częściej będzie nas mylił.

To nie przypadek. Analizując swoją sytuację z sobowtórem, drugim nieco złym ja, Klein przekonuje, że nasza kultura nie tylko umożliwia tworzenie innej wersji samego siebie, ale wręcz takie zachowania promuje. „Wielu z nas uważa się za osobiste marki i kreuje podzieloną tożsamość, będącą nami, a zarazem nie nami, sobowtórem, którego bez ustanku odgrywamy w cyfrowym świecie, taka jest bowiem cena, jaką trzeba zapłacić, żeby odnaleźć się w gospodarce opartej na pazernym zabieganiu o uwagę” – pisze.

Z uśmiechem wspominam słodkie, naiwne czasy, kiedy wielu przekonywało, że głównym problemem hejtu w internecie jest fakt, że ludzie są w nim anonimowi

Wystarczy, że trzeba będzie podpisywać się imieniem i nazwiskiem, a nastanie spokój – wszak w prawdziwym, realnym świecie musi dojść do naprawdę ekstremalnie nerwowej sytuacji, by dwie osoby rzuciły się sobie do gardeł.

Bardzo szybko ta teoria upadła. Dziś mężczyzna z awatarem, na którym widać jak całuje swoje szczęśliwe dziecko, może wygłaszać szokujące stanowiska nt. polityków, mniejszości, uchodźców itd. Nie powstrzymuje go to, że wszyscy widzą, jak się nazywa, gdzie mieszka, czym się zajmuje. Wychodzi z niego zło, ale jednocześnie patrząc na awatar nie wykluczamy, że w rzeczywistości może to być całkiem miły facet, kochający ojciec i czuły mąż.

To skrajny przykład. Są też te mniejsze, niby niegroźne, ale dobitnie pokazujące, jak ważne jest dziś tworzenie swojego drugiego ja. W dyskusjach w sieci zauważyłem, że coraz więcej osób cenzuruje się tak, jak robią to autorzy filmów na YouTubie – wyciszają wulgaryzmy, kropkują je, zastępują słowa klucze. W przypadku influencerów wypowiedzenie czegoś, czego nie lubią algorytmy, może oznaczać wyłączenie monetyzacji czy trudności z dotarciem do odbiorców. Co grozi zwykłemu szaremu Kowalskiemu, który zaznaczy chęć wypowiedzenia mocnego słowa nielubianego przez boty zajmujące się moderacją treści, ale jednak go nie napisze? Raczej niewiele, lecz widocznie myślimy o sobie jak o osobistych markach, zachowujemy się jak influencerzy, którym jednak nie wszystko wolno i tak jak oni baczymy na słowa, by nie podpaść wirtualnym strażnikom.

A przecież przykłady można mnożyć, bo ileż to komentarzy, postów czy uszczypliwości nie wysłaliśmy, usuwając je w ostatniej chwili albo nawet chwilę po publikacji? Uświadomiliśmy sobie, że nie wypada, może zbyt mocno, może jednak nie aż tak trafnie, jak się wydawało. Które ja było prawdziwe – odpowiadające za wciśnięcie „enter” czy podejmujące decyzję, że usuwamy? To, które milczy w pracy czy to, które nie ma zahamowań wygłaszając tę samą opinię w komentarzu.

Tak było w zasadzie od zawsze, co pokazuje zresztą Klein, analizując mroczną historię ludzkości. Przed drugim, złym ja, które przejmuje kontrolę, byliśmy wielokrotnie ostrzegani w dziełach kultury, ale i tak ta inna osobowość może wygrać rywalizację i przejąć kontrolę. Wystarczy tylko moment, odpowiednia sytuacja. Dziś o taką szczególnie łatwiej, bo „wolimy gapić się na swoje odbicia w lustrze albo zatracać w swoich awatarach, niż skonfrontować się z naszymi cieniami”. Im dłużej przebywamy na tym świecie – twierdzi Klein - tym bardziej obcy potrafimy się stać dla samych siebie.

Posiadanie drugiego ja bywa nawet wygodne

Oczywistą i banalną myślą jest ta, że kupując koszulkę czy telefon mamy świadomość, że wykonany został tysiące kilometrów od nas, przez osoby pracujące w warunkach, które w XXI w. nie powinny funkcjonować. Oddzielamy to od siebie, chociaż wiemy, że nasza zakupowa decyzja ma wpływ na życie innych. Ale mimo wszystko to nie my – to nie my decydujemy się na budowę fabryk w krajach, gdzie się to szczególnie opłaca, to nie my ściągamy te produkty, to nie my wystawiamy je na sklepowe półki, to nie my je reklamujemy.

A gdyby spojrzeć na to jednak inaczej? Klein cytuje autorkę książki „The Second Body”, której autorka Daisy Hildyard podkreśla, że nasze życie przeżywamy w dwóch ciałach. W jednym żyjemy świadomie, natomiast w drugim przemierzamy „wyparte równoległe światy, wydobywając i produkując zasoby i dobra, które to wszystko umożliwiają”. Hildyard pisze:

Jesteś tutaj, w swoim ciele, ale z technicznego punktu widzenia można by powiedzieć, że jesteś w Indiach i Iraku, w niebie, gdzie wywołujesz burze, i na morzu, gdzie zapędzasz wieloryby na brzeg. Może nie czujesz, żeby twoje ciało tam wszędzie było: to tak, jakbyś miał dwa odrębne ciała. Jedno indywidualne, w którym egzystujesz, jesz, śpisz i prowadzisz codzienne życie. Masz też i drugie ciało, które wywiera wpływ na to, co się dzieje w obcych krajach, i na wieloryby […] nie jest takie stałe, jak to pierwsze, lecz o wiele rozleglejsze

Z badania przeprowadzonego przez Lata Dwudzieste i Kantar Polska wynika, że chociaż skutki przegrzewania się Ziemi stają się coraz bardziej widoczne również w Polsce, to „mimo to - a może właśnie dlatego - zanika poczucie alarmującego zagrożenia”. Dziś mniej osób (spadek z 78 do 63 proc.) uważa, że stan Ziemi wymaga natychmiastowych działań naprawczych, a tylko 46 proc. popiera wprowadzenie przez rządy ograniczeń - jeszcze dwa lata temu uważała tak większość. Szokujący optymizm, biorąc pod uwagę, że w ostatnich miesiącach szczególnie doświadczyliśmy, do czego prowadzi katastrofa klimatyczna.

Nie wytrzymujemy widoku innych

Dzieje się to, o czym pisze Klein.

Podejrzewam, że w gruncie rzeczy odzwierciedlanie i dublowanie, których jesteśmy świadkami, sprowadza się do tego, że nie wytrzymujemy widoku niektórych ludzi i rzeczy, nie możemy na nich patrzeć – w nas, w naszej przeszłości i burzliwej przyszłości, która pędzi w naszym kierunku. Na wiele różnych sposobów próbujemy uciec przed swoim cieniem

I tu właśnie z pomocą przychodzą sobowtóry, bo jak twierdzi Klein to wcale nie tak, że istnieje jakiś podział na „my” kontra „oni”. Zawsze to jesteśmy my, tylko w innych wariantach, czego przykładem jest Wofl, dawna feministka, która po latach ramię w ramię z gwiazdami amerykańskiej skrajnej prawicy szerzyła dezinformację. Szybko można znaleźć się po drugiej stronie lustra.

Paradoks polega na tym, że sobowtóry według Klein pokazują nam, że „nie jesteśmy od siebie tak odseparowani, jak mogłoby się nam wydawać”. Wbrew pozorom nie jesteśmy grupami jednostek urodzonych po to, by „rozmaite pozornie wiecznie bratobójcze pojedynki”. 

Dokładnie to samo pokazują nam katastrofy i to te najtragiczniejsze. Aleksandra Ross, autorka książki „Skażone technonautry. Środowiskowe opowieści o katastrofach nuklearnych”, śledząc wydarzenia po katastrofach w Czarnobyli i Fukushimie analizuje tworzące się wokół nich narracje. Jedna z nich bywa naprawdę optymistyczna. Człowiek wprawdzie doprowadził do tragedii, ale jeśli spojrzymy na Czarnobyl to dostrzeżemy, że natura potrafi się odrodzić. Tereny nie nadają się do życia dla człowieka, ale zwierzęta czy rośliny nie mają (pozornie) problemów. Prawdziwym zagrożeniem dla ludzkości jest więc to, co sama ludzkość produkuje.

To jednak bardzo ryzykowne podejście, bo wymazuje odpowiedzialność człowieka, niejako nas rozgrzesza. Tymczasem tereny dotknięte katastrofą nuklearną zostały zmienione i odmienione. Nie są i nie będą już takie same. Piętno zostało odciśnięte na zawsze.

Katastrof nuklearne są pewnym końcem (…) Z tej specyficznej ruiny wyłaniają się nowe znaczenia i wyobrażenia dotyczące relacji ludzko-więcej-niż-ludzkich, np. potrzeba zmiany polityki ekologicznej i praktyk ochrony środowiska (…) 

Zdaniem Ross rzeczywistość po katastrofach nuklearnych „doprowadziła do zniesienia podziału pomiędzy człowiekiem, środowiskiem i technologią”, pokazując, że „nie ma oddzielnych światów”. Jest za to rzeczywistość wzajemnych relacji.

REKLAMA

Na to samo zwraca uwagę Naomi Klein pisząc, że potrzebujemy społeczeństwa opartego na trosce. Tylko dostrzegającego innych – nie tylko ludzi, co z kolei udowadnia Ross – możemy zmienić rzeczywistość.

- Zawrotu głowy doznajemy, kiedy rozpada się świat, który uważaliśmy za znajomy. To normalne. Był strukturą zespoloną zaprzeczaniem i wyparciem, niedostrzeganiem i niewiedzą, lustrami i cieniami. Musiał się załamać. Teraz na ruinach możemy stworzyć coś solidniejszego, bardziej zasługującego na nasze zaufanie, zdolniejszego do przetrwania nadchodzących szoków – twierdzi Klein.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA