REKLAMA

Codziennie zamykają ulicę w Warszawie. Rodzice podwozili dzieci i robili korek. Teraz przyjdą z buta

Na razie tylko jedna ulica i na razie w określonych godzinach, ale europejskie miasta powoli odchodzą od ruchu samochodowego, szczególnie w tych rejonach, gdzie kręci się wielu pieszych. Przyczyna to bezpieczeństwo, ale też kwestie środowiskowe.

02.09.2021 15.16
przejście dla pieszych
REKLAMA

Zaczął się nowy rok szkolny, więc w okolicach szkół znowu pojawia się bardzo wiele osób. Władze Warszawy zdają sobie sprawę, że to bardzo niebezpieczne rejony, więc lepiej nie kusić losu. Służby ze znakiem „stop”, pozwalające przejść młodzieży na drugą stronę, nie wystarczą i zdecydowano się na bardziej radykalne działania.

REKLAMA

Pierwsza stołeczna „szkolna ulica” utworzona – poinformował Zarządu Dróg Miejskich w Warszawie. Oznacza to, że wjazd na nią został ograniczony między 7.30 a 8.15.

Na ruch samochodowy w okolicach narzekają nawet ci uczniowie, których rodzice zawożą właśnie autami. Po prostu sytuacja jest nerwowa, nie ma gdzie zaparkować lub się zatrzymać, więc dzieci w pośpiechu opuszczają auta. „W dodatku ostatni odcinek jazdy autem – przez osiedlową uliczkę, pokonywany dość wolno – może budzić obawy czy na pewno się zdąży na lekcje” – dodaje ZDM.

Już kilka lat temu Wiedeń wprowadził zakaz podwożenia dzieci do jednej ze szkół

Pomysł powoli, ale jednak skutecznie zostaje wdrażany na polski grunt. We Wrocławiu aż trzy szkoły będą miały zamknięte ulice, uniemożliwiające dojazd samochodem.

- Chcemy, aby dzieci częściej docierały do szkoły rowerem lub pieszo, zamiast samochodem – wyjaśnia Anna Szmigiel-Franz. – Zwiększenie wiedzy na temat bezpiecznego poruszania się po mieście jest kluczowe, by dzieci mogły samodzielnie docierać do szkoły, a przede wszystkim by rodzice zaufali, że nie muszą dzieci odwozić samochodem pod same drzwi placówki.

Akcja rozpocznie się w październiku. Jak zauważał w rozmowie z wrocławską „Wyborczą” Andrzej Padniewski z Akcji Miasto to dobry pomysł, ale „trzema szkołami nie rozwiążemy problemu niebezpiecznego dojścia do szkoły”.

I to słuszny apel. Michał Adamczuk na łamach Autoblogu pisał, że „niektórych ulicach 98,5 proc. kierowców przekracza prędkość”. Widać to zresztą po statystykach wypadków. Mimo że za te próbuje „obwinić” się pieszych – stąd takie akcje jak „przejścia offline” – to jednak właśnie nadmierna prędkość jest największym zagrożeniem.

Może więc zamiast zamykać określone drogi, lepiej wprowadzić ograniczenia jak w Paryżu – 30 km/h. Wbrew pozorom nie wszędzie, ale i tak kierowcy musieli zdjąć nogę z gazu:

REKLAMA

Z chęcią widziałbym takie rozwiązanie też u nas i nie trzeba byłoby bawić się w zamknięte ulice. Choć oczywiście istnieje ryzyko, że nowe przepisy potraktowano by tak, jak podchodzi się do obecnych – czyli że są po to, aby je łamać.

Nie da się jednak ukryć, że coś z tymi samochodami zrobić trzeba. Jeśli nie ze względu na bezpieczeństwo, to na środowisko. I o ile mogę zgodzić się z Tymonem, że niekonsekwencja władz jest głupia, tak nie oznacza to, że nie trzeba nic zrobić.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA