REKLAMA

Uber ma patent na kierowców cwaniaków. Nie będą mogli odrzucać mniej opłacalnych kursów

Najwyraźniej dla Ubera nie liczy się cel podróży, a droga sama w sobie. Amerykańscy kierowcy nie będą już widzieć adresu docelowego przed przyjęciem zlecenia, co ma sprawić, że nie będą odrzucali tych mniej opłacalnych kursów.

Nielegalne działania Ubera
REKLAMA

Główną funkcją Ubera jest kojarzenie przewoźników z pasażerami oraz obliczanie opłaty za przejazd z punktu A do punktu B. Działa to w czasie rzeczywistym w taki sposób, że gdy tylko pasażerowie zgłaszają zapotrzebowanie na pokonanie danej trasy, kierowcy w okolicy dostają powiadomienie z informacją o tym kursie. Na podstawie danych dostarczonych przez aplikację mogą go przyjąć… albo nie.

REKLAMA

Na przestrzeni lat zestaw informacji, jakie dostaje kierowca przed przyjęciem zlecenia, się wielokrotnie zmieniał, a do tego jest inny w zależności od regionu. W niektórych przypadkach aplikacja już teraz ukrywa, jaką trasę wybrał pasażer, a w innych, tak jak to ma miejsce od roku w Kalifornii, z której Uber się wywodzi — już nie. Jak jednak podaje San Francisco Chronicle, to się może niedługo zmienić.

To pozornie dobra wiadomość dla pasażerów i fatalna dla kierowców Ubera.

Twórcy aplikacji rozważają ponowne ukrywanie informacji o tym, gdzie konkretnie chce dojechać dany klient, a także ile na danym kursie można zarobić, co z pewnością zirytuje przewoźników. Tak jak dziś cel podróży pozwala kierowcy oszacować, czy dojazd do pasażera mu się opłaca, czy też lepiej byłoby poczekać na inny kurs w okolicy, tak w przyszłości Uber może zmusić swoich partnerów pracowników do akceptowania przejazdów w ciemno.

Jeśli ta zmiana wejdzie w życie, to pewnie ucieszą się z niej amerykańscy klienci, którzy zamawiają Ubera na krótkim dystansie lub w miejsca, z których kierowcy wracają „na pusto”. Obawiam się jednak, że ta radość nie potrwa zbyt długo, gdyż niewykluczone, że część kierowców po wprowadzeniu tych zmian zrezygnuje z jeżdżenia dla Ubera i albo ucieknie do konkurencji takiej jak Lyft, albo w ogóle zmieni zawód.

Już teraz Uber boryka się z brakiem osób, które byłyby chętne świadczyć usługi przewozu osób.

Z powodu panującej pandemii spadła liczba przewoźników, gdyż dotychczasowe stawki nie były dla nich atrakcyjne w momencie, gdy pojawiło się ryzyko zarażenia koronawirusem od pasażerów. Sytuacja jednak się powoli zmienia, a coraz więcej osób przyjmuje szczepionkę, dlatego twórcy aplikacji szykują bonusy dla kierowców, których z powodu koronawirusa zaczęło brakować. Uber przeznaczy na ten cel w Stanach Zjednoczonych aż 250 mln dol.

Warto przy tym też pamiętać, że zmiany na rynku amerykańskim nie mają bezpośredniego przełożenia na Ubera w Polsce. Mamy swój własny cennik, a to, ile informacji na temat kursu kierowca otrzyma przed jego przyjęciem, zależy od tego, ile zebrał punktów. Mój znajomy, który pracował na Uberze, wspomina zresztą, że kiedyś polski oddział próbował pokazywać przewoźnikom wszystko, co skutkowało odrzucaniem bardzo wielu zleceń i szybko się z tego wycofano.

REKLAMA

W dodatku miejmy też świadomość, że nawet w przypadku, gdy kierowcy wiedzą za wczasu, gdzie jadą, to pasażerowie i tak mogą w łatwy sposób ograć ten system. Wystarczy, że ustawią atrakcyjną lokalizację docelową i potem zmienią cel podróży już po wejściu do auta. Kierowca w takiej sytuacji jedyne, co może, to wystawić pasażerowi kiepską notę, bo inaczej za anulowanie kursu zostanie mu naliczona kara.

Nie popieram co prawda takiego robienia kierowcy w balona, ale z drugiej strony trudno się dziwić użytkownikom, że kombinują, skoro Uber jako platforma również notorycznie cwaniakuje z automatycznym wyznaczaniem trasy. Za każdym razem, gdy odwiedzam znajomych mieszkających na drugim końcu miasta. Gdy do nich jadę, to wystarczy, że dodam w trasie przystanek, co zmienia trasę na krótszą i skutkuje spadkiem ceny za kurs z 35 do 30 zł...

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA