Oczyszcza, nawilża, chłodzi i do tego wygląda. Dyson Pure Humidify+Cool - recenzja
Dawno już nie było mi tak przykro, kiedy przyszło do odesłania testowego urządzenia. Przy czym nie jestem pewien, za czym bardziej będę tęsknił - za tym, jak Dyson Pure Humidify+Cool wygląda, czy za tym, co i jak robi.
Uznajmy więc, że będę tęsknił po równo za tym i za tym. A skoro ta kwestia została już szybko rozstrzygnięta, mogę przejść do tego, co mi się tak strasznie w oczyszczaczu powietrza i nawilżaczu od Dysona spodobało i... co nie przypadło mi przesadnie do gustu. Bo tak - były takie kwestie, choć mogę od razu zdradzić, że były to raczej drobnostki.
Na tak: ależ on wygląda.
Co było zresztą przyczyną pierwszego problemu, jaki miałem ze sprzętem Dysona - nie mogłem się zdecydować, gdzie go postawić, żeby pełnił w funkcję - między innymi, oczywiście - dekoracyjną. Z jednej strony przebywam przez większość dnia w domowym biurze, więc rozsądnie byłoby, żeby stał właśnie tam. Z drugiej strony - chętnie widziałbym go w salonie. I w sypialni. I w kuchni.
Żeby było trudniej, pomimo tego, że każde z tych pomieszczeń ma zupełnie inny charakter (od prostego, nowoczesnego, przez ikeowy, aż po stodołowaty), Dyson Pure Humidify+Cool wszędzie wyglądał na miejscu. I choć jest urządzeniem stosunkowo wysokim (925 mm), to tak naprawdę nie zajmuje zbyt wiele miejsca (podstawa ma średnicę zaledwie 312 mm).
Tym, co ostatecznie zmusiło mnie do wybrania dla oczyszcza jednego miejsca w domu była jego masa. 8,3 kg to jednak dość sporo jak na noszenie co chwilę pomiędzy piętrami, a brak dodatkowych uchwytów transportowych nie ułatwiał zadania. Dyson stanął więc w moim biurze, dzięki czemu mogłem częściowo zasymulować warunki, jakie ma teraz sporo osób, pracując zdalnie. Przy czym sam zdalnie pracuję od kilkunastu lat, więc nie było to aż tak trudne.
Na tak: ta konstrukcja ma piekielnie dużo sensu.
Gdyby ktoś chciał wiedzieć (a to była pierwsza rzecz, którą sprawdziłem), to tak - można włożyć rękę do środka górnej części urządzenia podczas jego pracy. Nic się nie stanie. Ale ta niecodzienna konstrukcja - szczególnie na tle raczej konserwatywnej w tej kwestii konkurencji - ma multum zalet. Wymienię jednak tylko najważniejsze z nich.
Po pierwsze i naprawdę ważne - czyszczenie Dysona jest banalnie proste. Zbiera się na nim wprawdzie zaskakująco mało kurzu i innych drobinek (w końcu jego zadaniem jest usuwanie go z powietrza), ale jeśli już musimy go wyczyścić, to wszystko, co istotne, jest na wierzchu. Żadnych trudnych do oczyszczenia załamań, zagięć, kątów - ściereczka, 30 sekund pracy i jest jak nowy.
Po drugie, Dyson Pure Humidify+Cool ma jedną absolutnie genialną funkcję. Widzicie te czarne pionowe kreski? To właśnie z nich wydobywa się powietrze. I tak - na wcześniejszym zdjęciu było widać, że tych otworów nie ma, bo sprzęt był wyłączony i zamykał je, żeby w środku nie gromadził się kurz. To jednak jest spotykane też u konkurencji, ale...
... w przypadku Dysona Pure Humidify+Cool mamy jeszcze drugi zestaw otworów - to ta przerwa w obudowie w tylnej części urządzenia, czyli dyfuzor. Na co pozwala taki układ? Na to, żeby wybrać, w którą stronę i w jaki sposób z urządzenia wydostaje się strumień powietrza. I to jest absolutnie genialne i możliwe, że to właśnie za tym będę najbardziej tęsknił.
Przykład? Proszę bardzo.
Aktualnie Dysona ustawionego mam za swoimi plecami, po przeciwległej stronie pokoju. Powietrze, które wydmuchiwałby przodem jest dość intensywne i chłodne, i przy obecnej pogodzie oraz temperaturze niespecjalnie zależy mi na tym, żeby czuć ten podmuch (o tym jeszcze później). Przełączam więc sprzęt - przeważnie aplikacją, czasem pilotem - na tryb rozproszony, czyli przepływ powietrza kierowany jest z tyłu urządzenia. Pomieszczenie jest cały czas przyjemnie nawilżone, powietrze oczyszczone, a ja - niezależnie od tego, w którym trybie automatycznej intensywności pracuje oczyszczacz - nie jestem wyziębiony.
Potem jednak przychodzi koniec pracy i czas sobie poćwiczyć. Przełączam więc Dysona na tryb domyślny, przednie otwory odsłaniają się w dość kosmiczny sposób, a ja wskakuję na matę albo na trenażer i cieszę się rześkim powietrzem (dyfuzor też cały czas pracuje). A potem znowu klik i Dyson wraca do poprzedniego trybu pracy.
Tak samo zresztą korzystałem z tej funkcji, kiedy oczyszczacz stał w sypialni. O ile w ciągu dnia nie przeszkadzało mi, że wieje w kierunku łóżka, o tyle w nocy po prostu przestawiałem go w tryb tylny. Zamiast - co trzeba robić z większością oczyszczaczy - fizycznie go obracać albo zmniejszać moc nawiewu.
Fantastyczne rozwiązanie, naprawdę fantastyczne.
Na tak: a i to jeszcze nie koniec zastosowań tego systemu.
Dysze (nazwijmy je w ten sposób) z przodu nie tylko mogą się bowiem obracać tak, żeby do środka nie dostawał się kurz. Możemy - z poziomu aplikacji lub pilota - ustalić, żeby cały czas poruszały się w trakcie pracy urządzenia, tym samym skuteczniej rozprowadzając powietrze czy nawilżając pomieszczenie.
Do wyboru są przy tym trzy tryby oscylacji - 45 stopni, 90 stopni albo... bryza. W tym ostatnim trybie kontrolę nad obrotem dysz przejmuje odpowiedni algorytm, który ma dbać o to, żeby efekt końcowy był zbliżony do orzeźwiającej bryzy. Nie potrafię stwierdzić, czy faktycznie czułem się jak rankiem nad morzem lub jeziorem, ale był to bezdyskusyjnie mój ulubiony tryb, w którym bardzo często używałem tego sprzętu.
Na tak: nawilża - nie dość, że skutecznie, to według naszych potrzeb.
Pierwszy plus - za pojemnik na wodę. Jest nie tylko pojemny (ok. 5 l, u mnie wystarcza na mniej więcej 3-4 dni, przy pustym zbiorniku dostaniemy powiadomienie), ale też ma bardzo wygodną rączkę i wygodnie się go potem montuje, więc uzupełnianie nie wiąże się z żadnymi problemami. Dla mnie plusem jest też fakt, że zbiornik jest całkowicie przejrzysty, więc doskonale widać poziom wody, a do tego widać, czy zbiornik nie wymaga ewentualnego czyszczenia. Plus kolejny - mamy bardzo łatwy dostęp do wnętrza zbiornika, więc ewentualne czyszczenie będzie banalnie proste, co wcale nie jest oczywiste w tej kategorii sprzętów.
Do tego nie musimy się przesadnie martwić o jakość wody, którą wlewamy do zbiornika (choć bez przesady). Dyson Pure Humidify+Cool zaczyna bowiem... od jej oczyszczenia z wykorzystaniem swojej własnej technologii Ultraviolet Cleanse, a gdyby tego było mało - w wykorzystywany w układzie dysk ewaporacyjny wpleciono srebrne pasma, które uniemożliwiają namnażanie się bakterii. Mamy więc dwa poziomy ochrony przed bakteriami - najpierw zabijane są z wykorzystaniem promieniowania UVC, a później z wykorzystaniem srebra blokowana jest szansa ich ewentualnego pojawienia się. I tak - dalej mówimy tylko o przygotowaniu wody do nawilżenia pomieszczenia!
I tutaj miejsce na kolejny, bardzo duży plus - regulację wilgotności. Można oczywiście zostawić ją automatowi, który dobierze odpowiedni poziom do aktualnych warunków, ale jeśli ktoś ma swój ulubiony poziom, to jak najbardziej może go ustawić samodzielnie - ponownie, z poziomu aplikacji albo pilota. Jedyne, co nas ogranicza, to zakres od 40 do 70 proc.
Co niemal równie istotne, cały proces nawilżania powietrza w pomieszczeniu realizowany jest bardzo sprawnie (przejście z ok. 43 proc. na 50 proc. zajmuje ok. 20 minut), co ogranicza hałas i zużycie wody. Urządzenie samo dobiera, z jaką intensywnością powinno działać, żeby jak najszybciej uzyskać zadany poziom, a potem dyskretnie pracuje w tle, żeby go utrzymać.
Jedyne, na co mógłbym trochę ponarzekać, to brak - przy naprawdę sporych możliwościach personalizacji - opcji ręcznego ustawienia profilu nawilżania. Przykładowo chciałbym, żeby w czasie, kiedy pracuję, urządzenie w momencie startu i nawilżania od zera pracowało nieco łagodniej, natomiast w innych godzinach funkcjonowało już w domyślnym trybie. Nic nie stoi wprawdzie na przeszkodzie, żeby wysterować taki efekt ręcznie, ale lekka personalizacja automatyzacji zdecydowanie nie byłaby zła. Szczęśliwie mój problem rozwiązało odpowiednie zaprogramowanie harmonogramu, dzięki czemu przychodziłem do już gotowego biura, a urządzenie przez resztę dnia pracowało cicho.
Na tak: jest moc. Jest i ochłoda.
Z suchych danych - oczyszczacz i nawilżacz Dysona potrafi oczyścić powietrze w pomieszczeniu do aż 81 m3 (dla takiej wartości prowadzone były testy), natomiast nawilży pomieszczenie o powierzchni do 41 m3. Nie mam niestety aż tak dużych pomieszczeń w domu, ale do powierzchni ok. 35-40 m spisywał się bez zarzutu w jednym i drugim zastosowaniu.
Spory udział w tym ma bez wątpienia moc dystrybucji powietrza. Do wyboru mamy 10 poziomów, przy czym 1 to delikatny i stosunkowo cichy podmuch, natomiast 10 to już małe tornado, szczególnie w mniejszych pomieszczeniach, np. moim 12-metrowym biurze. Plusy? Poza szybkim oczyszczaniem powietrza przede wszystkim jeden - schładzanie.
Nie należy przy tym pod żadnym pozorem traktować sprzętu Dysona jako alternatywy dla klimatyzacji - w naprawdę upalny dzień raczej nie schłodzi skutecznie całego pomieszczenia. Natomiast faktycznie potrafi w gorące dni (a ostatnio w biurze miałem 25 stopni), przynieść ulgę, jeśli znajdziemy się w zasięgu strumienia oczyszczonego i nawilżonego powietrza. I właśnie w tym zastosowaniu świetne jest połączenie 10-stopniowej regulacji mocy nawiewu możemy dowolnie wybrać takie ustawienie, które skutecznie owieje nas chłodniejszym powietrzem, niekoniecznie powodując przewianie. W obecnych warunkach zresztą nawet nie musiałem ustawiać strumienia bezpośrednio na siebie, żeby w pomieszczeniu zrobiło się naprawdę rześko, choć było to oczywiście wrażenie, nie faktycznie zmiana temperatury - ta, według zewnętrznego czujnika, nie drgnęła nawet o stopień.
Na tak: czyszczenie? Sam się wyczyści.
No, prawie sam. W momencie, kiedy urządzenie stwierdzi, że ewaporator wymaga czyszczenia, poinformuje nas o tym odpowiednim komunikatem na ekranie. W takim przypadku należy wyciągnąć ewaporator, umieścić w pojemniku na wodę wraz z roztworem kwasku cytrynowego, włożyć ponownie do urządzenia, a następnie aktywować tryb Deep Clean Cycle. Nie miałem niestety okazji tego zrobić z racji zbyt krótkiego czasu użytkowania urządzenia, ale cały proces można zobaczyć na tym wideo:
W rezultacie usuwane są wszystkie ewentualne bakterie i osad z kamienia - nie tylko z samego ewaporatora, ale też i wszystkich przewodów, w których na co dzień znajduje się woda.
Na tak: fantastyczna obsługa
Sposoby na obsługę są dwa - z poziomu pilota albo z poziomu aplikacji. Samo urządzenie posiada bowiem tylko dwa przyciski - włączania i wyłączania oraz aktywacji trybu czyszczenia.
Co do pilota, to od strony funkcjonalnej jest absolutnie bez zarzutu. Wszystkie funkcje są czytelnie opisane, przyciski są odpowiednio duże i mają sensowny klik, a gdyby tego było mało, wyposażono go w magnes, który pozwala zamontować go bezpośrednio na górnej części obudowy urządzenia (przyciskami w dół, więc nie zrobimy z niego panelu sterującego). Wszystkie akcje, które wywołamy pilotem, są przy tym odpowiednio komunikowane za pośrednictwem czytelnego ekranu na froncie oczyszczacza.
Minusy? Kosmetyczne i to niemal dosłownie. Spodziewałbym się, że pilot do jednak drogiego sprzętu będzie wykonany np. z aluminium, natomiast tutaj dostajemy raczej lekkie, pozornie delikatne tworzywo sztuczne. Drugi punkt odjąłbym za fakt, że jest to w kwestii komunikacyjnej proste urządzenie i trzeba je nakierować na urządzenie, żeby wywołać akcję. Nie można nim sterować Dysonem np. z drugiego pokoju albo kierując go gdziekolwiek.
Mamy w niej także dostęp do m.in. harmonogramu, timera, historycznych danych na temat m.in. temperatury, zanieczyszczenia powietrza (z podziałem na typy), wilgotnością, warunkami zewnętrznymi i nałożonymi na to parametrami pracy urządzenia. Co szczególnie miłe natomiast w przypadku harmonogramu to to, że możemy nie tylko tworzyć własne (dzień, godzina, kierunek nawiewu, wilgotność, intensywność pracy), ale też Dyson od początku podsuwa nam kilka gotowych, z których możemy szybko skorzystać, szlifując tylko poszczególne ustawienia.
Na tak: szybkość reakcji i skuteczność działania
Przyznaję - nie widziałem jeszcze oczyszczacza, który tak szybko reagowałby na zmianę jakości powietrza (spowodowaną np. otwarciem okna czy innymi czynnikami) i tak szybko zabierał się do pracy. Nie jest to może porażająca różnica w stosunku do drogich modeli konkurencji, ale jest zauważalna.
Możemy zresztą sami śledzić cały czas wszystkie wskazania czujników - albo w aplikacji, albo za pomocą ekranu na froncie urządzenia, gdzie znajdziemy odpowiedni wykres (zmieniamy go na inny przyciskiem I na pilocie). Osobno prezentowana jest m.in. jakość powietrza (AQI), cząstki stałe PM 2.5, PM10, zanieczyszczenia organiczne (VOC), a także NO2.
Samym oczyszczaniem natomiast zajmują się trzy filtry - wstępny, HEPA oraz węglowy. Urządzenie informuje nas stale o poziomie zanieczyszczenia i konieczności wymiany - według producenta konieczna jest wymiana raz w roku, przy regularnym użytkowaniu po 12 godzin dziennie. Co niestety oznacza, że przy takim profilu użytkowania będziemy musieli raz w roku wydać nieco ponad 300 zł.
A jak jest z prędkością oczyszczania? Przy trybie automatycznym, po otwarciu na kilkanaście minut okna i doprowadzenia stężenia PM10 do ok. 60 μg/m3 Dyson sprowadził poziom zanieczyszczenia w moim domowym biurze do poziomu 7 μg/m3 w około 5 minut. Rozpylenie lakieru do włosów przez 10 sekund (to był bardzo zły pomysł) zaowocowało natomiast błyskawiczną zmianą statusu jakości powietrza na Bardzo złą, poinformowaniem, że za taką ocenę odpowiada zdecydowanie przekroczona ilość lotnych cząstek organicznych (VOC) i uruchomieniem intensywniejszego oczyszczania. Zmiana jakości powietrza na Złą nastąpiła po niecałych 5 minutach. Po 13 minutach jakość powietrza była już Umiarkowana, a zapach lakieru prawie niewyczuwalny, nawet po świeżym wejściu do pokoju. Właściwie po tym czasie nie byłbym już w stanie stwierdzić, że coś w tym pokoju się działo.
Wyraźnie więcej czasu zajęło natomiast urządzeniu doprowadzenie pomieszczenia do stanu Dobrego - po części dlatego, że automatyka sterująca trybem oczyszczania po dotarciu do względnie niskiego poziomu VOC postanowiła zmniejszyć intensywność oczyszczania, zmniejszając przy okazji hałas generowany przez oczyszczacz.
A wydajność laboratoryjna?
Czyli tak zwany CADR (Clean Air Delivery Rate)? Tego parametru akurat Dyson nie podaje, uznając, że standard opracowany w latach 80. zeszłego stulecia nie jest już miarodajny i można te testy przeprowadzać lepiej. Dla przypomnienia, CADR obejmuje testy w komorze o powierzchni niecałych 12 m2 (28,5 m3), w której zainstalowany jest pojedynczy czujnik jakości powietrza, wentylator rozprowadzający powietrze równomiernie po pomieszczeniu, a sam oczyszczacz umieszczony jest na środku pomieszczenia. I jakby na to nie patrzeć, nie jest to w żadnym wypadku realistyczny układ pomieszczenia i realistyczny układ testowy - nie widziałem jeszcze mieszkania, w którym oczyszczacz faktycznie stałby w innym miejscu niż pod którąś ze ścian. Wentylatora sufitowego też nie widziałem od lat.
Rozwiązaniem tego problemu ma być opracowana we współpracy z Chińskim Związkiem Przemysłowym na rzecz Standardów i Technologii Urządzeń Gospodarstwa Domowego (ufff) procedura testowa POLAR. Uwzględnia ona większe pomieszczenie testowe (6 x 4,5 x 3 m, powierzchnia 27 m2), oczyszczacz powietrza stojący pod ścianą, brak dodatkowego wentylatora (jest w pomieszczeniu, ale służy tylko do resetowania warunków) i aż 9 czujników jakości powietrza.
Test polega na doprowadzeniu do komory testowej zanieczyszczań, a następnie uruchomieniu oczyszczacza i pomiarach (co 10 sekund) trwających do momentu, kiedy oczyszczacz - według swoich czujników - oczyści powietrze. Po tym następuje kolejny pomiar, w którym uwzględnia się m.in. najczystsze i najbardziej zanieczyszczone miejsca, sprawdzając tym samym nie tylko to, jak intensywnie oczyszczacz dostarcza powietrze do pomieszczenia, ale też z jaką skutecznością to robi ,i jaka jest dokładnie jakość powietrza w każdym miejscu.
Trudno przy tym dyskutować z tym, że jest to metoda pomiarowa zdecydowanie lepiej oddająca skuteczność oczyszczacza w realnych warunkach niż dotychczasowe testy, choć ma jedną wadę. W momencie, kiedy większość producentów podaje parametr CADR, trudno zestawić tego typu wyniki z tymi, które oferuje Dyson. Pozostaje tylko liczyć na to, że w przyszłości więcej producentów wybierze nową metodę pomiarową i będzie tak samo jak np. z samochodowymi testami spalania i emisji - przejście z NEDC na WLTP zdecydowanie urealniło uzyskiwane wyniki.
To co było nie tak?
W większości drobnostki, o których już wspomniałem. Może dla niektórych wadą będzie też tylko 90-stopniowy tryb oscylacyjny, ale przez ostatnie tygodnie testów nie byłem w stanie uznać tego za znaczącą wadę.
Nie poleciłbym też tego modelu Dysona osobom, które mają dość małe sypialnie i szukają takiego kombajnu właśnie do pokoju, w którym śpią. Tak, jest tutaj tryb nocny, można też ręcznie ustawić najniższą prędkość. Cały czas praca urządzenia będzie jednak słyszalna, jeśli ustawimy je np. metr od łóżka. W ciągu dnia, siedząc np. w biurze, trudno mi przeważnie wyłowić odgłos pracy Dysona z hałasu tła (a i tak mam cicho w domu). W nocy, kiedy hałasu otoczenia już nie ma, sytuacja jest trochę mniej przyjemna.
Nie powinno to być jednak problemem jeśli mamy większą sypialnię albo np. zostawiamy otwarte drzwi do niej i oczyszczacz stoi w drugim pomieszczeniu.
Czy warto?
Zacznijmy może od ceny - ta wynosi 3199 zł. Sporo, ale nie piorunująco więcej od konkurencyjnych oczyszczaczy z wyższej półki, które dodatkowo nie wyglądają tak dobrze, nie mają tak sprytnych rozwiązań, trudniej się je czyści i... nie potrafią się same czyścić (a przynajmniej nie wszystkich swoich elementów). Nie jest to więc bez wątpienia sprzęt dla każdego, ale jestem absolutnie pewien, że znajdzie sporo fanów.
Dlaczego? Przede wszystkim łączy w sobie udanie trzy funkcje - oczyszczacza powietrza, nawilżacza i wentylatora, przy czym w każdym z tych zastosowań Dyson oferuje coś ekstra. Do tego dochodzi jeszcze (powtarzam się, ale co poradzić) świetny wygląd, bardzo dobra aplikacja, spory zbiornik na wodę, niewielka zajmowana powierzchnia, wrażliwe czujniki, dobra automatyzacja, świetny tryb zmiany kierunku nawiewu powietrza, ciekawy tryb bryzy i potencjalne przydatne statystyki na temat jakości powietrza w naszym domu. Szkoda tylko, że dość często trzeba wymieniać filtry.
Nie zmienia to jednak faktu, że kto wie - może gdybym dzisiaj miał kupić nowy oczyszczacz powietrza, to prawdopodobnie dopłaciłbym trochę i wyszedł ze sklepu właśnie z Dysonem. Który pewnie wylądowałby na stałe w moim domowym biurze.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj Spider's Web w Google News.