Szkoły pozostają zamknięte. Lekcje online odbywać się będą przynajmniej do 10 kwietnia
W Dzienniku Ustaw pojawiły się dwa nowe rozporządzenia ministra edukacji narodowej. Pierwsze z nich wydłuża okres zawieszenia zajęć w szkołach i przedszkolach do 10 kwietnia, w drugim opisano w jaki sposób mają być prowadzone lekcje zdalne.
Nowelizacja rozporządzenia z 11 marca w sprawie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19 wprowadza obowiązek prowadzenia zajęć z wykorzystaniem metod i technik szkolenia na odległość, który oficjalnie wchodzi w życie 25 marca.
W praktyce jednak większość szkół w Polsce już teraz przeszła w tryb nauczania online (z mniejszymi, bądź większymi sukcesami), który będzie kontynuowany do 10 kwietnia. O ile nie zostanie przedłużony - wszystko zależy od tego w jakim stopniu uda nam się do tej pory opanować epidemię koronawirusa.
Drugie rozporządzenie „w sprawie szczególnych rozwiązań w okresie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19” zawiera zapis, według którego za całą organizację pracy i realizację zdalnego programu nauczania odpowiadają dyrektorzy placówek.
Pomoc ze strony samego ministerstwa ogranicza się do wskazania Zintegrowanej Platformy Edukacyjnej, udostępnionej przez MEN na stronie epodreczniki.pl, na której nauczyciele mogą znaleźć gotowe materiały dydaktyczne do prowadzenia lekcji. Cała reszta, czyli zaplanowanie i zorganizowanie samych zajęć, wybór narzędzi online, przygotowanie instrukcji korzystania z nich i dostosowanie pod nie programów lekcyjnych leży już w gestii dyrektora i podległych mu nauczycieli.
Lekcje online w praktyce
Tutaj dysponuję tylko dowodami anegdotycznymi, pozbieranymi od znajomych, których dzieci uczęszczają aktualnie do szkół online. Wszystkie zasłyszane przeze mnie do tej pory opowieści można jednak podsumować jako jedną wielką katastrofę.
Najczęściej powtarzającym się zarzutem ze strony rodziców jest nieprzygotowanie nauczycieli z zakresu korzystania z narzędzi online. Takie kwiatki, jak lagujące lekcje spowodowane wymogiem korzystania przez wszystkich uczniów z mikrofonów (w akompaniamencie sprzężeń zwrotnych) i kamer internetowych, czy też eksperymenty z prowadzeniem zajęć na platformach, które nie do końca się do tego nadają (jeden z nauczycieli dzieci mojego znajomego okazał się być wielkim fanem Discorda) wydają się być standardem.
Trudno jednak krytykować nauczycieli, że nie byli przygotowani do obecnej sytuacji. Kilka tygodni temu jeszcze nikt nie zakładał, że szkoły zostaną zamknięte i w trybie mocno przyspieszonym cały system edukacji w Polsce będzie musiał przenieść się do sieci. Stąd też jego obecna niewydolność.
Co dalej? Mamy mniej więcej dwie opcje:
- albo zadowalamy się obecną, mocno prowizoryczną szkołą online, modląc się przy tym, żeby placówki zostały jak najszybciej ponownie otwarte i zapominamy o całym incydencie jak najszybciej,
- albo MEN wyciąga wnioski z całej tej sytuacji i z myślą o przyszłych sytuacjach kryzysowych tworzy program szkoleń z korzystania z narzędzi online, zarówno dla nauczycieli, jak i dla uczniów.
Na razie bowiem wygląda to tak, jakby Ministerstwo Edukacji Narodowej broniło się rękami i nogami od przyjęcia na siebie większej odpowiedzialności za całą tę sytuację i przerzuca odpowiedzialność za wdrożenie sensownego programu nauczania online na dyrektorów szkół i nauczycieli.
Nikt nie wie, do kiedy szkoły i uczelnie pozostaną zamknięte
Jarosław Gowin, wicepremier i minister nauki i szkolnictwa wyższego nie wyklucza przesunięcia terminu końca roku akademickiego:
— Nie każde zajęcia da się odbyć w takiej formie [czyli online - przyp. red.], część zajęć trzeba będzie odrabiać, być może - jeżeli zdecydujemy się na przedłużenie zamknięcia uczelni - to trzeba będzie przesunąć nieco koniec roku akademickiego, żeby dać czas na odrobienie tych zajęć - mówi Jarosław Gowin.
Wszystko uzależnione jest jednak od tego, jak sprawnie poradzimy sobie z koronawirusem:
— Co będzie dalej, tego nie wiemy, bo przede wszystkim nie znamy dalszego przebiegu epidemii, skali i dynamiki wzrostu bądź, daj Boże, spadku liczby zachorowań - dodaje minister nauki i szkolnictwa wyższego
Z dobrych wiadomości: ważność legitymacji studenckich i doktoranckich została wydłużona automatycznie do 31 maja, bez konieczności osobistego stawienia się w sekretariacie uczelni w celu jej przedłużenia. Szczęściem w nieszczęściu, jeśli chodzi o szkolnictwo wyższe i epidemię koronawirusa jest to, że studenci są już po zimowej sesji egzaminacyjnej - pytanie tylko w jakich warunkach odbędą się egzaminy w lecie.
Na razie plan ministerstwa wydaje się polegać na przedłużaniu okresu zamknięcia szkół do czasu, aż przestanie być to konieczne.