Jest projekt rezolucji w sprawie jednej ładowarki do urządzeń mobilnych. Apple już broni się rękami i nogami
Apple broni się rękami i nogami przed nową rezolucją Parlamentu Europejskiego dotyczącą wspólnego standardu ładowarek do przenośnych urządzeń radiowych. I nic dziwnego – ta firma nie nawykła do grania na cudzych zasadach.
Parlament Europejski właśnie opublikował treść projektu rezolucji, za którą stoi m.in. Róża Thun. Projekt zakłada utworzenie uniwersalnej ładowarki do urządzeń przenośnych, wszak dziś rynek jest podzielony jest między co najmniej trzy standardy – USB-C, microUSB i Lightning – z których dwa pierwsze występują w tylu różnych odmianach, że nawet największy geek ma prawo się pogubić.
Nowa rezolucja ma na celu usystematyzowanie tego bałaganu. A także ograniczenie rzeczywistego bałaganu, jaki tworzy się, gdy zmieniamy urządzenia na nowe. Zmiana telefonu na nowy często wiąże się z koniecznością wyrzucenia starej ładowarki i przewodów, bo te nie będą już pasować do nowego urządzenia. Nie mówiąc już o zwykłej niewygodzie wynikającej z faktu, że wiele urządzeń ładujemy różnymi ładowarkami.
Posługując się własnym przykładem:
- iPhone’a ładuję przez złącze Lightning,
- telefon z Androidem ładuję złączem USB-C,
- słuchawki ładuję złączem USB-C,
- Kindle’a ładuję złączem microUSB.
Nic dziwnego, że Unia Europejska próbuje wymóc na producentach jeden standard. Wśród akapitów uzasadniających powstanie projektu czytamy takie oto postulaty:
To wszystko zasadne uwagi, które występują w życiu każdego z nas.
Nie wiemy, z jakim skutkiem (i czy w ogóle) rezolucja zostanie przyjęta. Wiemy jednak na pewno, że jedna firma nie podda się bez walki.
Apple nie ma zamiaru grać tak, jak mu Unia zagra.
Dzień po tym, jak Komisja Europejska zapowiedziała utworzenie projektu, przedstawiciele Apple’a bardzo ostro odpowiedzieli na wezwanie do stworzenia jednego standardu ładowarki.
Przede wszystkim – a jakże – Apple uważa, iż jeden standard ładowarki spowolni innowacje i ograniczy cały rynek.
W oficjalnym oświadczeniu czytamy również, że koszt wprowadzenia uniwersalnego rozwiązania będzie znacznie wyższy niż jego korzyści środowiskowe. Rzekomo mowa o proporcji 1,5 mld euro kosztów do 13 mln euro korzyści.
Oświadczenie Apple’a osobiście traktuję jako totalne kuriozum. O „powstrzymywaniu innowacji” mówi firma, która od 8 lat trzyma się kurczowo własnościowego standardu Lightning, podczas gdy wszyscy liczący się rywale dawno już przeszli na USB-C? Firma, która ostatnimi laty zawsze jest ostatnia we wdrażaniu innowacyjnych rozwiązań w swoich produktach i zwykle robi to na długo po reszcie rynku?
Na „obawy” Apple’a odpowiada zresztą sam projekt rezolucji:
Co ciekawe, projekt zwraca też uwagę na potencjalne korzyści stosowania ładowania bezprzewodowego. Kolejnej technologii, którą Apple zaimplementował jako ostatni z dużych graczy:
Zastanawiam się również, skąd Apple wytrzasnął szacunek kosztów i korzyści środowiskowych, i jak konkretnie wygląda ta estymacja, jakie są jej części składowe. Oficjalnie wiemy tylko tyle, że szacunki te sporządziła firma Copenhagen Economics, na zlecenie samego Apple’a.
Osobiście uważam, że opór Apple’a sprowadza się do jednego słowa w projekcie rezolucji: interoperacyjności.
Apple’owi nie jest po drodze z faktem, że konsumenci mogą korzystać z innych akcesoriów niż te dostarczane lub certyfikowane przez Apple’a. Oznacza to po pierwsze oddanie kontroli nad tymi akcesoriami, a po drugie oddanie konkurencji sporego źródełka przychodów.
Jestem w stanie zrozumieć zasadność argumentacji Apple’a tylko w jednym wymiarze: pełnej kompatybilności.
Można się domyślać, że wspólnym standardem, do którego dziś dążymy, jest USB-C. Niestety USB-C to najbardziej pofragmentowane złącze w historii złącz. Tak samo wyglądający kabel może działać inaczej zależnie od urządzenia, do którego go podłączymy. Tak samo wyglądający kabel może mieć zupełnie inne funkcje, albo np. nie obsługiwać ładowania, a jedynie transfer danych (lub na odwrót).
Podejrzewam, że Apple woli uniknąć sytuacji, w której konsument kupi nieautoryzowane akcesorium i jakaś funkcja iPhone’a nie będzie działać poprawnie.
Dziś Apple może powiedzieć: to twoja wina, konsumencie, my zalecamy stosowanie produktów oficjalnych lub certyfikowanych.
Gdyby rezolucja weszła w życie, takie tłumaczenie byłoby nie do przyjęcia.
Komisja Europejska porywa się z motyką na słońce nie pierwszy raz.
Już w 2009 r. Komisja Europejska zmusiła Apple’a, Samsunga, Huaweia i Nokię do podpisania memorandum, w którym firmy teoretycznie zgodziły się co do konieczności ujednolicenia standardów łączności przewodowych. Ujednolicenie ładowarek miało nastąpić w 2011 r. i jak dobrze wiemy, nic z tego nie wyszło.
W projekcie rezolucji czytamy:
Komisja Europejska od 10 lat odracza przyjęcie takiego aktu. Co prawda na przestrzeni ostatniej dekady problem stał się znacznie bardziej widoczny, a ilość generowanych elektrośmieci raptownie wzrosła, ale nadal jest możliwość, że rezolucja nigdy nie wejdzie w życie.
Możliwe też, że w 2020 r. rynek takiej rezolucji po prostu nie potrzebuje, bo i tak od kilku lat wszyscy, nawet Apple, konsekwentnie dążą do wdrożenia standardu USB-C.
Jeśli jednak takie dążenia nie będą uregulowane, to możemy się spodziewać, że nawet jeśli na chwilę zapanuje wspólny standard ładowania, prędzej czy później ktoś się z niego wyłamie.
I coś czuję, że tym kimś będzie właśnie „Apple”, który w cupertińskich laboratoriach już tworzy coś nowego. Coś, czemu rezolucja może przeszkodzić rozwinąć skrzydła.