Parlament Europejski mówi: dość. Urządzenia mobilne mają być ładowane tą samą ładowarką
Unia Europejska weźmie się za producentów elektroniki użytkowej. Parlament chce ich zmusić, by wszystkie urządzenia przenośne dało się ładować ładowarką jednego typu.
![Parlament Europejski chce ładować urządzenia mobilne tą samą ładowarką](/_next/image?url=https%3A%2F%2Focs-pl.oktawave.com%2Fv1%2FAUTH_2887234e-384a-4873-8bc5-405211db13a2%2Fspidersweb%2F2018%2F09%2FGreen-Cell-USB-C-Power-Delivery4.jpg&w=1200&q=75)
Chciałoby się powiedzieć: no nareszcie.
Dzisiaj na rynku mamy co najmniej trzy wiodące standardy portów do ładowania: USB-C, microUSB i Lightning. Do tego można dorzucić jeszcze własnościowe rozwiązania producentów inteligentnych zegarków, z których każdy ładujemy stacją dokującą lub kabelkiem innego rodzaju.
Patrzę na urządzenia, których używam codziennie i sam widzę, że jadąc na kilkudniowy wyjazd nie mogę się ruszyć z domu bez co najmniej trzech różnych kabli:
- USB-C do naładowania smartfona z Androidem i aparatu
- microUSB do naładowania powerbanku i słuchawek z ANC
- Lightning do ładowania iPhone’a
Aktualnie testuję jeszcze zegarek Garmina, więc muszę pamiętać o przewodzie do ładowania zegarka.
To od lat nie powinno tak wyglądać. Z chwilą wejścia na rynek standardu USB-C zakładaliśmy, że ten kablowy misz-masz zakończy się na dobre. Zresztą, sama Komisja Europejska już w 2014 r. apelowała, by ustanowić wspólny standard, który funkcjonowałby w każdym urządzeniu przenośnym.
Mamy jednak początek 2020 r. i wciąż na rynku pojawiają się nowe urządzenia, które są wyposażone w port microUSB (słuchawki, smartfony, głośniki, powerbanki, e-czytniki etc.), o iPhonie i ich własnościowym porcie Lightning nie wspominając.
Parlament Europejski ma tego dość. Ma obowiązywać jeden standard ładowania i tyle.
Skoro nie dało się po dobroci, to trzeba producentów nacisnąć siłą. Jak czytamy w oficjalnym komunikacie Parlamentu Europejskiego:
Naciskać trzeba zwłaszcza na pomniejszych producentów elektroniki.
Giganci na szczęście już się nieco „ogarnęli” ze swoimi portami ładowania i nawet w najtańszych smartfonach renomowanych producentów znajdziemy dziś zazwyczaj port USB-C. Nawet Apple, który uparcie tkwi przy swoim złączu Lightning, stopniowo odchodzi od niego na rzecz USB-C, najpierw w iPadach Pro, a teraz (prawdopodobnie) także w nowych iPhone’ach.
To z małymi producentami jest problem i z dużymi producentami niszowych produktów. Port microUSB nadal dominuje w smartfonach b-brandów, w głośnikach Bluetooth większości niewielkich marek, w słuchawkach, myszkach bezprzewodowych czy e-czytnikach. E-czytniki pokazują zresztą, że w przypadku niszowego segmentu nawet giganci nie przejmują się nowym standardem: nawet najdroższy dostępny w ofercie Amazonu Kindle Oasis 3 nie jest ładowany portem USB-C.
Trudno znaleźć na ten stan rzeczy jakiekolwiek usprawiedliwienie, prócz chęci zaoszczędzenia kilku centów w procesie produkcyjnym, wykorzystując starsze komponenty. Ta oszczędność nikomu jednak nie służy; konsumenci muszą pamiętać o dodatkowych ładowarkach lub kablach, a recenzenci nie zostawiają suchej nitki na sprzętach, które w ciągu ostatnich 2 lat weszły na rynek z microUSB. I tak powinno być, bo nie możemy akceptować stanu rzeczy, w którym producent X kurczowo trzyma się przestarzałego standardu łączności tylko po to, by podnieść własną marżę.
Niebawem ma się odbyć debata w Parlamencie Europejskim, podczas której europosłowie mają dojść do porozumienia w kwestii wymuszenia na producentach trzymania się jednego standardu.
Oby debata była owocna i zakończyła się powstaniem przepisów, które pozwolą skutecznie wyegzekwować stosowanie portu USB-C w urządzeniach przenośnych. Czas najwyższy, by faktycznie istniał „jeden kabel, by wszystkimi rządzić”, jak obiecywano nam to w chwili premiery dwustronnego złącza USB.