Roboty nie wszystkim zabiorą pracę. W restauracjach się nie sprawdziły
Nie uciekniemy od faktu, że roboty zabiorą nam pracę. A przynajmniej części z nas, bo jak pokazuje przykład robo-restauracji, pewne rzeczy nadal pozostają domeną ludzi.
San Francisco, czyli przedmurze Doliny Krzemowej, to doskonałe miejsce na eksperymenty społeczne powiązane z nowymi technologiami. Otwarta społeczność miasta i kipiące innowacjami siedlisko startupów stanowią wręcz perfekcyjny mariaż dla szalonych idei i nietuzinkowych testów.
Takim swoistym testem, przeprowadzonym na przestrzeni ostatnich lat, było otwarcie w San Francisco kilku restauracji, w których jedzenie przyrządzały i podawały… roboty.
W Bay Area taka koncepcja miała sens nie tylko od strony innowacji technologicznych, ale także ekonomii. „Zatrudnienie” robotów w sieci restauracji podających te same dania (np. fast foodach) jest przede wszystkim tańsze, a też pozwala odciążyć ludzką część zespołu, by ta mogła się skupić na innych zadaniach. Zaoszczędzone pieniądze restauracja mogłaby zaś zainwestować w reklamę lub wyższej jakości składniki do swoich potraw. W San Francisco coraz trudniej też o pracowników; roboty w niektórych miejscach mogą stać się więc nie tyle zachcianką pracodawcy, co warunkiem koniecznym do przetrwania biznesu.
Amerykański Business Insider przyjrzał się firmom z branży gastronomicznej, które postawiły w ostatnich latach na roboty. Wnioski są co najmniej interesujące.
Wolimy, żeby to ludzie podawali nam jedzenie.
Dwa najważniejsze opisywane przykłady „robotycznych restauracji”, które nie przetrwały eksperymentu, to sieć Eatsa oraz kawiarnie CafeX.
Obydwie sieci były w całości zrobotyzowane. Składanie zamówienia odbywało się przez elektroniczny kiosk, a pożywienie czy kawę przygotowywały i serwowały roboty. W przypadku Eatsa bardzo nowoczesna była też forma odbioru zamówienia – pojawiało się ono w oznaczonych numerami termicznych komorach, skąd zamawiający sam je wyciągał. Brzmi jak mokry sen introwertyka, ale w praktyce… obydwie sieci upadły.
Eatsa zamknęła się w 2019 r. i – jak się okazało – zalegała z opłatami za czynsz. Po zamknięciu fizycznych restauracji firma przekształciła się w dostawcę usług i oprogramowania dla restauracji, działając pod szyldem Brightloom.
W tym tygodniu zaś swoją ostatnią dedykowaną placówkę zamknęła kawiarnia CafeX, pozostawiając otwarte jedynie punkty na lotniskach w San Francisco i San Jose.
Podobnie smutny los spotkał startup Zume, który w 2018 r. pozyskał 750 mln dol. finansowania na to, by podebrać nieco rynku Pizza Hut. Robotycznie przyrządzane pizze nie znalazły jednak uznania konsumentów. W efekcie w ubiegłym roku Zume Pizza przekształcił się w dostawcę technologii dla food-trucków, zaś na początku tego roku firma zwolniła 400 pracowników w ramach dalszego cięcia kosztów.
Od tego smutnego krajobrazu odcina się natomiast wsparty przez Google’a startup Creator – pierwszy na świecie lokal serwujący burgery w całości wykonywane przez roboty.
W tej futurystycznej burgerowni kanapki przygotowywane są przez maszynę, ale za lwią część obsługi w dalszym ciągu odpowiada ludzka obsada. Człowiek przyjmuje i wydaje zamówienia (choć może to zrobić także robot), człowiek dba też o przebieg pracy maszyny. Creator działa co prawda krócej od wspomnianych wyżej firm, bo od połowy 2018 r., ale póki co nic nie wskazuje na to, by lokal miał upaść.
Połączenie robotów i ludzi spisało się po prostu lepiej od zdehumanizowanego doświadczenia z CafeX czy Eatsa. W ciągu ostatnich lat pozamykały się również mniejsze placówki, gdzie roboty serwowały np. herbatę czy Ramen.
Roboty miały być przyszłością restauracji.
Eksperyment w San Francisco wykazał jednak, że to nie takie proste. Nawet w tak nowoczesnej i otwartej na zmiany społeczności robotyczne lokale nie znalazły uznania.
Oczywiście sam fakt ich zrobotyzowania mógł być tylko częścią problemu. Jak w przypadku każdej restauracji mogło być przecież tak, że była ona po prostu źle zarządzana, źle reklamowana, albo oferowała produkty mizernej jakości, co przełożyło się na brak zainteresowania konsumentów.
Może jednak tkwić w tym coś więcej. Może po prostu na przestrzeni tysięcy lat spożywanie pokarmu było zjawiskiem tak silnie społecznym, że nie da się go teraz ot tak tego aspektu społecznego pozbawić. Skoro nawet zabiegane, zapracowane społeczeństwo San Francisco wybrało ludzką obsługę ponad tę robotyczną, może to oznaczać, iż podświadomie łakniemy choć najprostszej interakcji z drugim człowiekiem podczas posiłku. Nawet jeśli miałoby się to sprowadzić do złożenia i opłacenia zamówienia.
Z niecierpliwością czekam wieści, jak radzą sobie zrobotyzowane restauracje w innych częściach świata. Kto wie – może okazać się, że za wcześnie odtrąbiliśmy, iż roboty zabiorą pracę kucharzom i kelnerom.