Dla tych, którzy styl cenią sobie na równi z brzmieniem. Fender Indio - recenzja głośnika Bluetooth
Co to jest – wygląda jak miniaturowy wzmacniacz do gitary elektrycznej, ma logo legendarnego producenta sprzętu muzycznego, ale nie można do tego podłączyć gitary? To Fender Indio – nowy głośnik Bluetooth w ofercie kultowej marki, który miałem przyjemność ostatnio testować.
Mam pewną słabość do wszystkiego, co ma na sobie logo „Fender”. Niemal wszyscy artyści, których słucham, grają (lub przynajmniej nagrywają) na gitarach Fendera. Brzmienie klasycznych fenderowskich wzmacniaczy pieści moje ucho najmilej spośród wszystkich marek. Od kilku miesięcy jestem też posiadaczem pięknego, białego Telecastera.
Nie jest więc wykluczone, że do testów Fendera Indio podszedłem z przesadnym wręcz optymizmem i nadzieją na obcowanie ze znakomitym produktem. Nawet jeśli – nie zawiodłem się. Fender Indio jest znakomity, choć nie idealny.
10/10 za wygląd i jakość wykonania.
Gdy testowałem najmniejszy z głośników Bluetooth w ofercie marki, Fender Newport, mogłem co najwyżej napisać, że głośnik jest inspirowany klasycznymi wzmacniaczami producenta. W przypadku Indio, podobnie jak w przypadku testowanego wcześniej Montereya, można napisać tylko, że wygląda DOKŁADNIE jak jeden z klasycznych wzmacniaczy producenta.
Gdy patrzę na Indio w kolorze Blonde, z marszu przychodzi mi na myśli limitowana edycja wzmacniacza Blues Junior w jasnym, tweedowym kolorze, tyle że z klasycznym logo w rogu grilla, nie zaś z niewielką plakietką u szczytu, jak ma to miejsce w nowych wzmacniaczach.
Na wyglądzie podobieństwa się nie kończą. Indio jest bowiem również stworzony z podobną dbałością o detale, co lampowe klasyki Fendera. Każdy element jest doskonale wykonany, od tweedowego pokrycia konstrukcji, poprzez pokrętła, aż po przełącznik włącz/wyłącz.
W zasadzie to bardzo łatwo można by pomylić Indio ze wzmacniaczem gitarowym, gdyby nie brak wejścia jack 1/4. Zamiast niego mamy fizyczne złącze jack 3,5 mm, gniazdo USB (głośnik może pełnić rolę powerbanku), gniazdo ładowania i wskaźnik naładowania akumulatora.
U szczytu zaś obok pokręteł Volume/Treble/Bass zamiast kontroli reverbu znajdują się przełączniki służące do parowania głośnika przez Bluetooth i kontroli odtwarzania.
Całość waży na szczęście sporo mniej od lampowego wzmacniacza, bo niespełna 5 kg. Choć to nadal sporo, jak na przenośny głośnik Bluetooth. Na szczęście gumowana rączka jest bardzo wygodna, aczkolwiek jest też elementem najbardziej podatnym na brud i kurz, który wprost lepi się do powierzchni.
Jak gra Fender Indio?
Ciśnie mi się na usta słowo „wspaniale”, ale muszę je zastąpić słowami „to zależy”.
Fender Indio potrafi zagrać wspaniale. Absolutnie fenomenalnie, jak na głośnik Bluetooth. Kombinacja dwóch tweeterów i dwóch głośników szerokopasmowych o łącznej mocy 60 W pompuje naprawdę potężny i wyrazisty strumień dźwięku, a delikatna zabawa pokrętłami Treble/Bass pozwala dostosować charakter brzmienia zależnie od specyfiki odtwarzanych utworów.
Sęk w tym, że aby brzmienie było naprawdę fenomenalne, muszą zostać spełnione dwa warunki – głośnik musi się znajdować idealnie na wprost osoby słuchającej i musi grać głośno. Bardzo głośno.
Fender Indio ma typowy problem głośników z dużymi membranami – potrzebuje przepchnąć bardzo dużo powietrza, by wydobyć z nich wszelkie niuanse. Być może sytuacja się poprawi, w miarę jak membrany się nieco wyrobią, ale podczas moich testów najlepsze brzmienie uzyskiwałem przekręcając pokrętło głośności ponad połowę. Co w bloku z wielkiej płyty nie jest zbyt dobrym pomysłem, jeśli chcemy utrzymać przyjazne stosunki z sąsiadami…
Poniżej połowy głośności Fender Indio gra poprawnie. Niskie tony są selektywne, ale nie przeważające, środek pasma bardzo wyraźny (gitary elektryczne brzmią obłędnie!), a góry śpiewne, choć może odrobinę zbyt piaszczyste jak na mój gust. Szkoda tylko, że na charakter brzmienia głośnika silny wpływ ma jego obudowa.
Solidna konstrukcja sprawia, że dźwięk brzmi najlepiej, gdy stoimy idealnie na wprost głośnika. Wystarczy odejść dwa kroki w bok i już zaczyna robić się nieco „pudełkowato”. Najlepiej więc ustawić Fendera Indio gdzieś w rogu pomieszczenia, skąd będzie mógł emitować fale dźwiękowe w miarę równomiernie na całej jego powierzchni.
Alternatywnie można też kupić drugi głośnik Fender Indio i połączyć je w parę. Drogie rozwiązanie, ale jednak.
Fender nie chwali się, co siedzi w środku głośnika.
Szkoda, że producent nie udostępnia szczegółowych informacji, bo chciałbym wiedzieć, jaki kodek jest odpowiedzialny za dekodowanie audio przesyłanego drogą bezprzewodową. Z jednej strony audio w 320 kbps strumieniowane przez Bluetooth brzmi zupełnie w porządku i nie słychać żadnej dodatkowej kompresji czy utraty jakości. Z drugiej jednak słychać dość wyraźny lag podczas oglądania wideo. Na tyle irytujący, by skreślić Fendera Indio z potencjalnej listy głośników „do wszystkiego”.
Jeśli chodzi o łączność bezprzewodową, ten głośnik stworzony jest stricte do słuchania muzyki. Ewentualnie do prowadzenia rozmów w trybie głośnomówiącym poprzez wbudowany w głośnik mikrofon, który całkiem nieźle zbiera dźwięk w niewielkim pomieszczeniu.
I mimo że gabaryty czynią go raczej głośnikiem stacjonarnym, tak w razie potrzeby Fender Indio może pracować nawet 20 godzin na jednym ładowaniu. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, by używać go także poza domem, albo przynajmniej z dala od gniazdka.
Największym problemem Fendera Indio jest jego cena.
Fender Indio kosztuje 1400 zł. Wygląda pięknie, gra świetnie, ale nie da się ukryć, że w tej cenie możemy kupić lepiej grający (choć może nie tak stylowy) sprzęt.
Wszystko tutaj rozbija się więc o sentyment do marki i aspekt wizualny. Tylko Marshall produkuje głośniki w podobnym stylu (choć w mojej ocenie nie tak dobre, jak Fender), więc chcąc kupić sobie odrobinę „rockowego” charakteru, nie mamy zbyt wielkiego wyboru.
Jeśli jednak styl ma znaczenie drugorzędne, a kluczowe jest brzmienie i dodatkowe funkcje… cóż, obawiam się, że większość klientów chętniej sięgnie bo produkty Bose’a czy B&O. I z pewnością będzie to rozsądny wybór, ale jeśli o mnie chodzi, to odczuwałbym większą przyjemność patrząc codziennie na miniaturkę wzmacniacza lampowego niż na fikuśny, futurystyczny kształt innych głośników Bluetooth w podobnej cenie.
*Głośnik do testów dostarczył oficjalny dystrybutor - firma HAMA Polska