Ten głośnik ma w sobie analogowy czar. Fender Newport - recenzja Spider's Web
Małe, przenośne głośniki Bluetooth to niebywale popularna kategoria urządzeń. Nic dziwnego, że wchodzący na ten rynek Fender również chce uszczknąć dla siebie kawałek tortu. Tak powstał Fender Newport.
Testowany ostatnio przez nas Fender Monterey jest głośnikiem o wielu zaletach, ale… skierowanym to niebywale wąskiej grupy odbiorców.
Druga nowość legendarnego producenta ma trafić na szersze wody. Fender Newport jest znacznie mniejszy, lżejszy, jest mobilny, a przy tym nie traci niemal nic z jakości wykonania i brzmienia większego brata.
Tylko czy to wystarczy, żeby przekonać konsumentów do zostawienia w sklepie blisko 1000 zł?
Fender Newport to najprzyjemniej brzmiący głośnik Bluetooth w swojej klasie. Rzekłem.
Na półkach nie brakuje głośników Bluetooth do 1000 zł. Nie brakuje też świetnie brzmiących głośników Bluetooth do 1000 zł. Żaden z nich jednak nie może się równać z Fenderem Newport pod względem jakości brzmienia. Najbliższy temu jest Bose Soundlink Revolve, którego brzmienie jest mimo wszystko… mocno cyfrowe.
Fender Newport, podobnie jak Fender Monterey, czaruje analogowym ciepłem. W tym miejscu mógłbym w zasadzie przekleić akapit o brzmieniu z poprzedniej recenzji, gdyż mamy do czynienia z niemal identyczną charakterystyką. Tyle że w mniejszym opakowaniu.
Mniejszy z głośników Fendera również skierowany jest do tych, którym w duszy grają gitary. To właśnie muzyka gitarowa brzmi na nim najlepiej. Blues, rock, hard-rock, może nieco metalu – w tych gatunkach Fender Newport po prostu błyszczy, zalewając słuchacza niespotykanym w tej klasie ciepłym, analogowym wręcz brzmieniem.
Z racji rozmiaru nieco brakuje mu basu.
Niemniej jednak tony niskie, które produkuje Newport, nadal pozostają satysfakcjonująco selektywne i wyraźne. Po prostu nie „miażdżą czachy”.
Słabością Newporta jest muzyka klasyczna, w której pożądana jest szeroka scena dźwiękowa. Niestety, fizykę trudno jest oszukać: dwa głośniki szerokopasmowe i tweeter zamknięte w małym pudełku nadal pozostają głośnikami zamkniętymi w małym pudełku. Ergo – dźwięk jest „ściśnięty” i brak mu należytej rozpiętości, by cieszyć ucho przy odtwarzaniu muzyki klasycznej czy filmowej.
W innych gatunkach Newport jest też mocno „kierunkowy”. W przeciwieństwie do wspomnianego Bose Soundlink Revolve, który znakomicie wypełnia pomieszczenie dźwiękiem ze wszystkich stron, dzięki swojej unikatowej konstrukcji.
Pamiętajmy jednak, że Fender Newport – choć ma trafić do szerszego grona odbiorców – nadal wycelowany jest w miłośników rockowej klasyki. I ta grupa docelowa o brzmieniu Newporta nie powie ani jednego złego słowa.
Warto też nadmienić, że Newport, w przeciwieństwie do Montereya, nie musi grać na pełnym natężeniu, aby wycisnąć najlepsze rezultaty. Nie, tutaj nawet przy niskich poziomach głośności muzyka brzmi klarownie i głęboko. Aczkolwiek… niepozorne 30W mocy pozwala mu też zagrać naprawdę, naprawdę głośno. Na tyle głośno, żeby sąsiad zapukał do drzwi.
Cieszy też fakt, że pokrętła basu i tonów wysokich faktycznie coś robią. Nawet minimalny ruch pokrętła odczuwalnie wpływa na brzmienie.
Muzykę możemy dostarczyć Newportowi dwojako. Albo łącznością Bluetooth (wysokiej jakości, dzięki kodekom aptX i AAC i bardzo, bardzo stabilnej) bądź przez złącze AUX 3,5 mm. Miłym akcentem jest też przyjemny, gitarowy akord, który wita nas z głośnika przy każdym uruchomieniu.
Fender Newport to też jeden z najlepiej wykonanych głośników w swojej klasie.
Newport, niestety, nie jest aż tak piękny, jak większy Monterey. Nadal jednak może się podobać. Kiedy przymkniemy oko na grube ramki wokół aluminiowego grilla, patrzymy na bardzo urodziwą, inspirowaną klasycznymi wzmacniaczami rocznika ’68 konstrukcję, poruszającą właściwe struny w sercu miłośnika rockowej tradycji.
Patrzymy też na konstrukcję najwyższej jakości. Powiem wprost – Fender Newport wykonany jest rewelacyjnie. Obudowa jest gruba i sztywna, pokrętła stawiają należyty opór, a przełącznik wykonany jest z aluminium.
To kawał solidnej elektroniki, co jest niewątpliwie zaletą, ale… również wadą. Licząc sobie 1,5 kg masy i mierząc 7,5 x 18,4 x 13,3 cm trudno jest nazwać Newporta prawidziwe „mobilnym”. Na pewno nie jest to głośnik z gatunku tych, które można wygodnie wrzucić do plecaka i zabrać ze sobą w podróż.
Fender Newport jest niemobilny z jeszcze jednego względu.
Niestety, na tle konkurencji Fender Newport zawodzi czasem pracy. Rozczarowuje wręcz. Podczas gdy rywale wypuszczają na rynek konstrukcje pracujące po 18-20 godzin, Newport może grać najwyżej 12 godzin. I to zdaniem producenta. Z moich obserwacji wynika, że nie ma co liczyć na więcej, niż 10.
Z mojej perspektywy ogromną wadą Newporta jest też fakt, że ładujemy go dedykowanym zasilaczem, a nie złączem USB. Możliwość naładowania głośnika z powerbanka nieco odkupiłaby jego słaby czas pracy z dala od gniazdka. Takiej możliwości jednak nie ma.
Możemy za to… naładować smartfona złączem USB w głośniku. Fender chyba jednak zapomniał, że współczesne telefony wymagają nieco wyższego amperażu przy ładowaniu, niż 1A. Dlatego podładowanie telefonu z tego głośnika jest albo zupełnie niemożliwe, albo śmiertelnie powolne.
Ba, jeśli chcemy jednocześnie ładować smartfon i strumieniować muzykę przez Bluetooth, to jest spora szansa, że smartfon będzie szybciej tracił energię, niż głośnik jest w stanie ją uzupełnić.
Rozczarowuje też brak jakichkolwiek dodatkowych funkcji.
Jedynym dodatkiem w Newporcie jest możliwość prowadzenia przez niego rozmów telefonicznych, ale… nie jest to przyjemne doświadczenie. My słyszymy rozmówcę bardzo dobrze, ale z moich testów wynika, że po drugiej stronie jest gorzej – moi rozmówcy skarżyli się na metaliczne brzmienie i problemy z echem (których nie powinno być, gdyż Newport posiada wbudowany mikrofon niwelujący pogłos).
Na tym polu Fender – niestety – rozczarował. W Newporcie brakuje absolutnych podstaw, których oczekują konsumenci szukający głośnika tej klasy. Przykład pierwszy z brzegu? Sterowanie multimediami. Newport ich po prostu nie ma.
Głośnik możemy włączyć i wyłączyć, wyregulować głośność, tony wysokie i niskie, oraz odebrać połączenie. To tyle. Pauzowanie utworu? Zapomnij. Przełączanie piosenek? Nie tutaj.
Szkoda, wielka szkoda. Bo przez takie braki ogół konsumentów nawet nie spojrzy na Newporta, kierując kroki ku produktom Bose’a, Phillipsa, Sony lub JBL’a. I trudno mi ich winić.
Fender Newport nie jest dla wszystkich.
Nie każdy znajdzie wartość w małym głośniku Fendera. No bo tak – mobilny to on przesadnie nie jest, funkcji zbyt wielu nie oferuje, a kosztuje niemałe pieniądze. Kto zatem będzie z niego zadowolony?
Cóż… ktoś, kto przede wszystkim poszukuje dobrego brzmienia w jak najmniejszym opakowaniu. Ktoś, kto szuka gadżetu będącego jednocześnie ozdobą. Ktoś, kto ponad nowoczesność ceni sobie klasykę, a ponad uniwersalność – mistrzostwo w jednym zastosowaniu.
To głośnik dla tych, który tęsknią za erą analogu i chcą znów ją poczuć, jednocześnie nie rezygnując z nowoczesnych udogodnień, takich jak łączność Bluetooth.
Innymi słowy – Fender Newport to produkt dla niszy. Ale niszy, która z pewnością doceni to, co Fender ma do zaoferowania. Bo niestety, większość konsumentów… raczej tego nie zrobi.