Nie ma czasu na pytania. Po prostu zainstaluj Endomondo i wyjdź na dwór
Upał, ulewa, upał, ulewa, upał, ulewa, i tak na okrągło. Pogoda ostatnich (i nadchodzących) tygodni wcale nie zachęca do wzmożonej aktywności. Ale są rzeczy, które potrafią zmotywować naprawdę skutecznie, nawet tych nieprzekonanych.
Zerkam za okno - żar leje się z nieba. Zerkam na aplikację pogodową i potwierdzają się moje obawy - jest ponad 28 stopni Celsjusza i jeszcze przez długie godziny ta sytuacja się nie zmieni. Gdybym chciał odczekać na komfortowe warunki do biegania, prawdopodobnie musiałbym celować w środek nocy, co nie wchodzi w grę.
Mam więc do wyboru albo powalczyć z samym sobą, albo obiecać sobie - najpewniej fałszywie - że przecież jutro też jest dzień i może jutro uda się potrenować na świeżym powietrzu. I prawdopodobnie wygrałaby ta druga opcja, a stracone kilometry nadrabiałbym w okresie jesienno-zimowy, gdyby nie jeden fakt.
Fakt, który powoduje, że niemal natychmiast po napisaniu tego tekstu przebiorę się w ubrania do biegania i - mimo nieubłaganej pogody - pójdę pobiegać.
I fakt, który powoduje, że mimo mojej niechęci do wysokich temperatur, czerwiec, lipiec i sierpień przeważnie nie są wstydliwymi miesiącami w moim sportowym kalendarzu.
Znaleźć motywację w 30 stopniach.
Na początek kilka statystyk z mojego dziennika.
W 2015 r., kiedy zaczynałem na poważnie przygodę z jakąkolwiek aktywnością, w maju udało mi się ukończyć 21 treningów. W czerwcu treningów było 17, w lipcu 29, w sierpniu aż 34, a we wrześniu 23. Potem, aż do stycznia, było tylko słabiej.
Identyczna sytuacja miała miejsce rok później. Maj - 18, czerwiec - 28, lipiec - 29, sierpień - 14 i 21 we wrześniu. Podobnie w 2017 r. Podobnie pewnie będzie też i w tym roku.
Skąd ten skok w liczbie treningów? Jakieś imprezy sportowe, których nie mogę przegapić? Nie, takie spotkania nie kręcą mnie w ogóle i w życiu w żadnym jeszcze nie uczestniczyłem. Wolę biegać i jeździć na rowerze kiedy chcę i gdzie chcę.
A jednak, jak skrzętnie obliczyłem, aż 44 proc. (3464 z 7738 km) pokonanego przeze mnie przez ostatnie 3,5 roku dystansu nakręciłem właśnie w okresie czerwiec-wrzesień.
Jest bowiem jedno wydarzenie w roku, jedno jedyne tak po prawdzie, do którego dołączam regularnie.
Tak, to T-Mobile Pomoc Mierzona Kilometrami.
Czyli moja sekretna broń na walkę z upałami (i w ostatnim czasie - ulewami) i samym sobą.
Teoretycznie, przynajmniej według terminologii Endomondo, jest to rywalizacja, ale nigdy nie traktowałem jej w ten sposób. Przeważnie zmagania kończę kilkadziesiąt tysięcy miejsc za podium, bez żadnych szans na zajęcie jakiejkolwiek sensownej pozycji. I wiecie co? Jest mi to całkowicie obojętne. Bo nie o to tutaj chodzi. Liczy się - i w tym momencie jest to prawda - sam udział.
O co chodzi w akcji T-Mobile Pomoc Mierzona Kilometrami? To akurat proste. Zasady są jasne - pula nagród wynosi (jak co roku) milion złotych, a zadaniem uczestników jest wychodzić, wybiegać, wypływać albo wyjeździć (tak, zlicza się większość dyscyplin sportowych, nawet jazda na hulajnodze czy deskorolce) jak najwięcej kilometrów.
Żadna z osób biorących udział w tej zabawie nie otrzyma jednak miliona złotych. Otrzymają go niepełnosprawne dzieci, które wymagają wielomiesięcznych, a czasem nawet wieloletnich rehabilitacji, a także kosztownego sprzętu, który w tych rehabilitacjach pomoże.
Tak, w tej akcji nie chodzi o to, żeby cokolwiek wygrać, ale o to, żeby komuś realnie pomóc, robiąc to, co i tak prawdopodobnie by się robiło - chodząc, biegając, jeżdżąc na rowerze. Nawet niekoniecznie sportowo - w końcu na rowerze możemy jeździć do pracy, a kilometrowy spacer zrobić sobie do osiedlowego sklepu.
A warto, bo liczy się naprawdę każdy kilometr. Cała akcja podzielona jest na 7 etapów, gdzie na każdym ustalany jest określony pułap pokonanych przez uczestników kilometrów i kwota, jaka po jego przekroczeniu zostanie przekazana na potrzebujące dzieci.
W tej chwili próg to 60 mln km, z którego zrealizowano już ponad 45 mln, natomiast kwota, o którą walczą uczestnicy, to 150 tys. zł. Biorąc pod uwagę fakt, że w akcji bierze udział prawie milion (!) osób, wystarczy, że każda z nich zrobi raptem 15 km przez najbliższe dwa tygodnie (czyli około kilometra dziennie) i już cel zostanie zrealizowany.
Tak, naprawdę nie potrzeba aż tak wiele i nie trzeba biec maratonu, żeby pomóc (ale można!).
Jak dokładnie wziąć udział?
Wystarczy założyć konto na Endomondo, pobrać aplikację, dołączyć do rywalizacji i zacząć rejestrować treningi. Wszystko poza tym dzieje się całkowicie automatycznie - jeśli uprawiamy sport, z którego kilometry uwzględniane są w akcji T-Mobile Pomoc Mierzona Kilometrami, zostaną one doliczone do naszego profilu wkrótce po zakończeniu ćwiczenia. Proste.
Nie trzeba być przy tym abonentem T-Mobile, nie trzeba mieć konta Endomondo Premium, nie trzeba za nic płacić. Wystarczy mieć ukończone 13 lat i trochę chęci do ruchu.
Ba, nie trzeba mieć nawet aplikacji Endomondo, jeśli do rejestracji aktywności wykorzystujecie inne urządzenia (np. zegarki sportowe). Wystarczy tylko zadbać, żeby serwis, z którego korzystacie, oferował synchronizację z Endomondo, i uruchomić ją. To wszystko - zresztą sam tak robię, monitorując tylko co jakiś czas, czy liczba kilometrów jest aktualizowana prawidłowo.
A jeśli ktoś się zagapił i jeszcze do T-Mobile Pomoc Mierzona Kilometrami nie dołączył - nic straconego. Zabawa trwa do końca września tego roku, więc przed nami jeszcze ponad dwa miesiące zliczania kilometrów. Zliczania, które nie kosztuje nas absolutnie nic (poza wysiłkiem), a na którym zyskamy zarówno my, jak i dzieci, do których trafią wychodzone przez nas pieniądze.
Mnie to przekonuje.