Największa wizerunkowa wpadka Sony w erze PS4. „Chodzi o kasę“ - były pracownik zdradza politykę cross-play
John Smedley to twórca gier wideo, który wcześniej był szefem Sony Online Entertainment. Deweloper zdradza, jaki jest faktyczny powód tego, że gracze na PlayStation 4 nie mogą się bawić wspólnie z posiadaczami Xboksów oraz Switchów.
To pierwsza tak poważna, w zasadzie największa wizerunkowa wpadka Sony całej ery PlayStation 4. Firma nie jest już obojętna na wspólną rozgrywkę cross-play niezależnie od platformy. Ona stała się wobec takiej możliwości jawnie wroga. Inaczej nie da się określić praktyk, które blokują posiadaczom gry Fortnite dostęp do ich konta Epic, gdy próbują uruchomić popularny tytuł na konsolach konkurencji.
Jeżeli konto Epic zostało sparowane z PSN ID, nie można go użyć na Switchu ani Xboksie. Dochodzi do kompletnej blokady profilu. Pal licho, gdyby na Switcha czy Xboksa nie transferowały się zdobyte na PS4 przedmioty kosmetyczne oraz poziomy doświadczenia. Jednak blokada całego konta, które wcześniej zostało założone korzystając z infrastruktury Epic Games, nie Sony, to bardzo poważne działa wytoczone przez architektów PlayStation 4.
Gdy redakcyjni koledzy pytają, dlaczego Sony jest przeciwnikiem rozgrywek cross-play, podaję prosty przykład.
Na świecie jest około 80 mln posiadaczy PlayStation 4, około 35 mln posiadaczy Xboksów One oraz około 20 mln posiadaczy Nintendo Switchów. Analizując grupę znajomych grających na konsolach, istnieje prawdopodobieństwo, że większość z nich będzie posiadać właśnie PS4. Może być inaczej, ale zostawiając wszystko w rękach prawdopodobieństwa, to właśnie platforma Sony ma najwięcej szans, by trafić pod strzechy współczesnego konsolowego gracza.
Załóżmy, że w naszej paczce znajomych trzy osoby bawią się na PS4, jedna na Xboksie i jedna na Switchu. Wspólna rozgrywka w Fortnite dla pięciu osób jest więc niemożliwa. Blokuje ją tylko i wyłącznie Sony. Dlaczego? Ponieważ istnieje więcej szans, że posiadacz Xboksa i posiadacz Switcha przesiądzie się na PS4 niż odwrotnie. Łatwiej, żeby dwóch znajomych nabyło konsolę Sony, niż żeby czterech zakupiło Xboksa albo Switcha.
Cross-play najzwyczajniej w świecie nie leży w interesie Sony. Gdyby firma znajdowała się na miejscu Microsoftu albo Nintendo, to możecie być pewni, że byłaby wielkim zwolennikiem wspólnej zabawy niezależnie od platformy. Jednak posiadając ponad połowę konsolowego rynku na wyłączność, Sony nie widzi żadnego sensu w uwzględnianiu konkurencji w swoich planach. Zamiast otwierać serwery na imigrantów z zewnątrz, korporacja woli liczyć, że maruderzy z Xboksami i Switchami poddadzą się, a następnie nabędą PlayStation 4.
Potwierdza to sam John Smedley - były szef Sony Online Entertainment.
We wpisie na platformie Twitter Smedley stawia sprawę bardzo jasno. Producent gier zdradza, jakie było stanowisko Sony dotyczące rozgrywek cross-play, gdy ten wciąż był częścią firmy. Chyba nikogo z was nie zdziwi, że chodzi tylko i wyłącznie o kasę:
John Smedley podnosi bardzo ciekawy wątek, który umyka podczas powszechnej w ostatnich dniach krytyki Sony.
Gdy gracz kupuje kosmetyczne przedmioty w Fortnite na Xboksie, zyski z tej transakcji dzielą między sobą Epic Games oraz Microsoft, według z góry ustalonej stawki. Takie Nintendo nie dostaje ani grosza, a jednak musi udostępnić te same komercyjne przedmioty graczowi również na Switchu, na mocy rozgrywek cross-play i uniwersalności konta Epic. Nawet mimo tego, że klient nie kupił kosmetycznych skórek w eShopie, gdzie również są dostępne w zamian za złotówki.
Będąc na moment radykalnie po stronie interesów Sony, to trochę tak, jak gdyby facet wszedł za darmo na seans do Multikina, tłumacząc się tym, że wczoraj kupił bilet w Cinema City. Nawet, jeśli sami producenci filmu nie mieliby nic przeciwko, obsłudze Multikina mogłoby się to nie spodobać. Wszakże klient nie zostawia u nich ani złotówki, a korzysta z ich foteli, ich prądu, ich pracy. Może kupi łaskawie popcorn, ale w sumie nie wiadomo.
Cross-play to rozwiązanie kapitalne dla graczy. Brakuje jednak cross-marketu dla wydawców.
Skoro fan Fortnite’a chce mieć dostęp do wszystkich przedmiotów kosmetycznych na wszystkich platformach, chociaż kupił je tylko w sklepie Microsoftu, Sony i Nintendo mogłoby mieć z tego tytułu stosowną rekompensatę. Wyobraźcie sobie sytuację, w której środki z kupna sezonowego karnetu są rozdzielane pomiędzy twórców Xboksa, PS4 oraz Switcha. To by było coś niesamowitego. Prawdziwy cross-market, będący dopełnieniem rozgrywek cross-play.
Powstaje pytanie, jak takie środki od transakcji miałyby być rozdysponowywane. Dzielone po równo? Wtedy twórcy platformy z największą bazą graczy (Sony) mogliby się czuć pokrzywdzeni. Wszakże większość zysków jest wypracowywana u nich, a następnie oddawana konkurencji. Może więc rozdzielać zyski proporcjonalnie do bazy fanów na każdej platformie? Wtedy np. Microsoft mógłby powiedzieć, że to krzywdzące, bo statystycznie to w ich sklepie pada więcej transakcji w przeliczeniu na jednego użytkownika. Może więc regulatorem powinien być czas rozgrywki na każdej platformie?
Możliwości jest masa, ale żadna nie wydaje się idealnie sprawiedliwa. Musiałby powstać optymalny wzór, biorący pod uwagę masę czynników - wielkość baz graczy, częstotliwość transakcji na każdej platformie, czas w grze na każdej konsoli, rynkową pozycję producentów, indywidualne umowy z wydawcą i wiele, wiele więcej. Jednak nawet powstanie skomplikowanego wzoru nie gwarantuje, że wszyscy rynkowi gracze zgodziliby się na cross-market.
W końcu po co klient ma za coś płacić raz, jak może trzy razy?