Mój Boże, to jest fantastyczne - przypadkiem trafiłem wczoraj w internecie do 2003 roku
Zaczęło się tak bardzo 2017. Wprawdzie oglądałem, a w zasadzie przypominałem sobie, kapitalny serial Dynastia Tudorów, a on jest z 2007 roku. Ale robiłem to na Netfliksie, na MacBooku Pro 2017, na światłowodzie. I nagle trafiłem do 2003 roku.
Gdzieś tam, w tym rewelacyjnym serialu (spieszcie się oglądać dobre seriale, ich gwiazdy tak szybko stają się powszechnie znanymi gwałcicielami), po raz trzydziesty mignęła mi Anna Boleyn. I - naturalnie - zaraz potem przyszły wątpliwości. Jak wątpliwości to Wikipedia, jak Wikipedia to 5 godzin z życiorysu, gdy nagle w środku nocy orientujecie się, że czytacie o tym, dlaczego jakiś tam gatunek słonia wyginął milion lat temu w Nowej Zelandii. Znacie to.
Tym razem Wikipedia wyprowadziła mnie ze swoich podwojów wprost do 2003 roku. Anna Boleyn jest tu najmniej ważna, ale nagle trafiłem do internetu, jakim pamiętam go sprzed Facebooka, Naszej Klasy i YouTube. Tego pionierskiego internetu, którego użytkowników w naszym kraju liczyło się raczej w setkach tysięcy niż milionach. On był oczywiście gorszy niż ten dzisiejszy, ale miał dużo uroku.
Wyobrażacie sobie, że ktoś dziś zakłada stronę o Annie Boleyn?
Autorka tej strony wcale nie zrobiła tego na początku XXI wieku, ale - świadomie lub nie - udało jej się w pełni oddać tamtego ducha.
Z jednej strony mamy bowiem zauważalny powiew nowoczesności, integrację z Facebookiem (nie aktualizowanym od 2014 roku, choć strona redagowana jest na bieżąco) czy konwersję na internetowe księgarnie, gdzie można kupić książkę autorki. Ale tutaj przyszłość się kończy.
Trafiamy do 2003 roku
Tak się uczepiłem tego 2003, choć równie dobrze mógł być to 1999. Jakoś tak mam w głowie zaszczepione, że koło 2004 polski internet drgnął i powoli zaczęła się robić rewolucja.
Jest tutaj wszystko. Taki internet pamiętam z dzieciństwa. Po pierwsze - tematyka. Doskonałe, wyśmienite. Anna Boleyn! Ktoś zrobił stronę o jednej postaci historycznej! Co więcej, aktywnie ją redaguje, pisze newsy mniej więcej raz na dwa miesiące, uzupełnia stałe działy, ma nawet forum dyskusyjne, w którym udzielają się internauci - nieliczni, bo nieliczni, ale jest ich i tak zaskakująco wiele.
Boże, jakie to jest wspaniałe. Ten mój archaiczny, prymitywny internet, to był właśnie internet takich zapaleńców, gdzie robiło się strony wnikliwie, na tematy momentami nawet jeszcze bardziej egzotyczne od żony Henryka VIII Tudora. I że te strony na swój specyficzny sposób tętniły życiem. Jest nawet newsletter, do pełni szczęścia brakuje mi tylko księgi gości, animowanych gifów i muzyczki .midi w tle. Nie można mieć jednak wszystkiego - pamiętajmy, że cały czas rozmawiamy o stronie, która jest uzupełniana o nowe treści.
Mamy nawet charakterystyczny i modny przez pewien czas „desing” z treścią na samym środku oraz dwiema kolumnami menu - prawą i lewą. Trzeba przyznać, że w tym wypadku wdrożono to wyjątkowo smacznie i nawet w 2017 ma swój specyficzny urok, którym nie każdy modny i nowoczesny szablon Wordpress może się pochwalić. Nie muszę dodawać, że logo to nie mały napis, tylko duża i dedykowana grafika tematyczna, prawda?
Kralka znowu pisze o niczym
Mam oczywiście świadomość, że większość z was puka się w czoło. Ale - jak zawsze - po cichu liczę, że moja czytelnicza nisza mniej więcej rozumie, co mam na myśli. I pamięta. I że też miło im się zrobiło na widok tej witryny, a w głowie gdzieś zaczął rozbrzmiewać dźwięk nowej wiadomości z Gadu Gadu.
Nie był to internet zbyt rozwinięty, ale akurat takich fanowsko-eksperckich stron o wąsko zakrojonej tematyce w dawnym stylu troszkę mi dzisiaj brakuje. Raz jeszcze polecam Wam Dynastię Tudorów - po 7 latach powróciłem do niej z wielką satysfakcją - a sam chyba sobie jeszcze trochę o Annie Boleyn doczytam w ramach mojej sentymentalnej podróży po zahibernowanym internecie.