Cieszę się jak dziecko, gdy otwieram pięknie zapakowany gadżet
Niedawno kupiłem ładowarkę do iPada. Ot, zakup, jak zakup. Było to oryginalne akcesorium nabyte w sklepie Apple'a. Przyniósł je kurier. Otworzyłem tekturowe pudełko, w którym było drugie, to właściwe. I w zasadzie na tym można by zakończyć tę opowieść lub w ogóle jej nie rozpoczynać. Przecież zakup ładowarki to nic szczególnego.
O dziwo, ta nudna z pozoru historia, ma dość nietypową puentę. Może to głupie, ale zachwyciłem się. Nie, nie samą ładowarką. Tę znam od wielu lat. Używałem przecież identycznej, dopóki jej nie zniszczyłem. Bardzo spodobał mi się sposób zapakowania. Ta drobnostka, ten detal o który tak bardzo dbał Steve Jobs.
Ładowarka nie była pierwszym produktem Apple'a, który rozpakowywałem. Mam iPhone’a, iPada (wcześniej kilka innych), kupowałem też swego czasu EarPodsy. Odczucia zawsze mam podobne: otwierając produkt Apple’a cieszę się jak dziecko. Sprawia mi to po prostu przyjemność. Nie chodzi o snobizm, fakt, że na opakowaniu znajduje się jabłko. Obce mi są tego typu uczucia. To przede wszystkim doznania czysto estetyczne. Ich źródłem są nie tylko urządzenia firmy z Cupertino.
Apple od dawna wyznacza standardy pakowania produktów.
Jobs przywiązywał wagę do detali, o które mało kto wcześniej zabiegał. Jego drobiazgowość została doceniona przez wielu klientów. Zapewne m.in. dzięki niemu piękne opakowania produktów elektroniki konsumenckiej stały się standardem.
Gdy w zeszłym roku rozpakowywałem smartfon Moto X Style, od razu zauważyłem, że Lenovo zadbało, by pierwsze wrażenie było przyjemne. Podobne doświadczenia miałem, gdy otwierałem pudełka czytników Kindle.
Taką drogą wprawiania klientów w zachwyt, już na pierwszym etapie, poszło w ostatnich latach wielu producentów. Tym bardziej rzuca się w oczy bylejakość tych, którzy nie widzą potrzeby sprawienia tej drobnej przyjemności nabywcy ich produktów.
Gdy otwierałem niedawno bezprzewodowe słuchawki JBL mało mnie szlag nie trafił, gdy musiałem odkręcać te małe, plastikowe druciki, mocujące zestaw do opakowania. Po zakupie dysku SSD SanDiska mocno zirytował mnie blister.
Blistry, które trudno otworzyć, to osobna część tej opowieści.
Nie znoszę ich. Pakowane są w nie różne produkty: pendrive’y, adaptery, powerbanki. Cała ta drobnica, która niezbyt grzecznie wisi na wieszaczkach w elektromarketach. Często znajdziemy w nich też myszki czy dyski przenośne.
Jednym z najgorszych doświadczeń, jakie można mieć po nabyciu produktu, jest problem z jego otworzeniem. Blistry mają to do siebie, że czasem nie radzi sobie z nimi nawet ostry nóż. Bywa, że próba ich pokonania zamienia się w wojnę totalną. Na pobojowisku zostają fragmenty plastiku, a my z wątpliwym poczuciem zwycięstwa dzierżymy w dłoni zakupiony gadżet. Efektu wow w takiej sytuacji nie należy oczekiwać. Zwłaszcza, gdy dodatkowo się skaleczymy, a coś takiego zdarzyło mi się kilkakrotnie.
To wszystko drobnostki. Problemy pierwszego świata. A jednak wpływają na nasz odbiór marki. Są drobnym elementem, który pomaga budować zaufanie do niej.
Gdy wyszedłem kilka dni temu z jednego ze sklepów z elektroniką z czytnikiem kart SD ze złączem Lightning, pomyślałem, że Apple potrafi zapakować nawet, wybaczcie kolokwializm, pierdołę. Być może, i należy ten argument wziąć mocno pod uwagę, dobre pierwsze wrażenie miało zrekompensować w tym przypadku poczucie, że wydałem absurdalną kwotę na to akcesorium?