REKLAMA

"Ale jak to, nie mogę latać dronem nad Belwederem?". Operatorzy myślą, że mogą wszystko

W Stanach drony rozbijają się o Biały Dom, w Polsce naruszają przestrzeń nad Belwederem. To kolejny przypadek, gdy operator drona myślał, że może wszystko.

rejestracja dronów
REKLAMA
REKLAMA

Ta rozmowa miała miejsce dosłownie kilka dni temu i pokazała mi, że wiele osób nadal nie ma pojęcia o tym, że drony są regulowane prawem lotniczym.

Operator, który latał nad Belwederem, być może też nie znał prawa.

W miniony weekend funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu zatrzymali operatora drona, który postanowił naruszyć przestrzeń powietrzną nad Belwederem. Dron latał nad pałacem, co wzbudziło podejrzenia funkcjonariuszy.

Po krótkiej akcji poszukiwawczej okazało się, że operator znajdował się w pobliskim parku. Był to obywatel Łotwy, który pilotował urządzenie w towarzystwie dwóch Rosjanek. Sprawa została przekazana policji, a o incydencie została poinformowana Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Co jest nie tak w tej sytuacji? Czy naprawdę nie można latać dronem w mieście?

Faktem jest, że w Polsce każdy obywatel ma równe prawa do przestrzeni powietrznej. Trzeba jednak pamiętać, że przestrzeń powietrzna jest ściśle regulowana i trzeba dostosować się do przepisów. A te są dość restrykcyjne.

Jeżeli „po prostu chcesz polatać”, czyli pilotujesz typowe urządzenie zdalnie sterowane (masa do 25 kg) i wykonujesz loty rekreacyjne (lub sportowe) w zasięgu wzroku, możesz swobodnie latać tylko w przestrzeni niekontrolowanej G. Jeżeli znajdujesz się na terenie przestrzeni kontrolowanej, musisz mieć pozwolenie na lot. Mapkę z rozkładem przestrzeni lotniczych znajdziesz pod tym adresem.

Lot dronem musisz zgłosić pięć dni przed startem.

Cała lewobrzeżna część Warszawy znajduje się w strefie kontrolowanej, a to oznacza, że każdy lot dronem (nawet rekreacyjny!) musi być zgłoszony do Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej na minimum 5 dni przed lotem. Co więcej, samo uzyskanie zgody to za mało. W dniu lotu trzeba jeszcze uzyskać telefonicznie zgodę kontrolera lotniska (TWR), który na bieżąco śledzi wydarzenia na niebie.

Po co to wszystko? A no po to, że na niebie może dziać się wiele nieprzewidzianych zdarzeń. Być może właśnie leci po kogoś śmigłowiec ratunkowy, a może trzy kilometry dalej tego dnia trwa właśnie festiwal lotów balonem.

A co w przypadku lotów nad innymi miastami?

Aby odbyć lot w strefie R (miasta powyżej 25 000 mieszkańców) trzeba uzyskać zgodę Prezesa Urzędu Lotnictwa Cywilnego, a najczęściej dodatkowo także zgodę prezydenta miasta.

Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy chcesz wykonywać loty komercyjne. W takim wypadku musisz mieć świadectwo kwalifikacji, czyli innymi słowy, „licencję na drona”.

Jak widać, wymogów jest sporo. Nic dziwnego, że pojawiają się kolejne incydenty na niebie. Było ich już sporo, także w Polsce.

We wrześniu ubiegłego roku mieliśmy bardzo podobną sytuację do tej z minionego weekendu. Nad Kancelarią Premiera latał dron pilotowany przez obywatela Rosji.

Wcześniej mieliśmy bardzo głośny incydent nad Lotniskiem Chopina. W lipcu 2015 r. dron zakłócił lądowanie samolotu Embraer 195 linii lotniczych Lufthansa. Dron latał nad płytą lotniska, przez co w efekcie kontrolerzy musieli zmienić kierunek lądowania ponad dwudziestu samolotów. Funkcjonariusze szybko złapali 39-latka odpowiadającego za całe zdarzenie.

Takie przypadki nie zdarzają się tylko nad Wisłą. W styczniu 2015 roku prywatny DJI Phantom rozbił się na terenie Białego Domu. Po tym incydencie cały teren Waszyngtonu został objęty całkowitym zakazem latania zdalnie sterowanymi modelami.

Nie zazdroszczę operatorom, którzy latają zgodnie z prawem.

Takich wypadków będzie znacznie więcej. Drony stają się coraz bardziej przystępne cenowo, ale wraz ze wzrostem popularności nie wzrasta świadomość społeczeństwa. Cierpią na tym głównie wykwalifikowani operatorzy, na których są nakładane coraz bardziej restrykcyjne wymagania.

REKLAMA

Pytanie tylko, czy samo prawo wystarczy. Być może więcej sensu mają systemy prewencyjne. Może jednak policyjne drony Japończyków mają sens.

A jak do tego wszystkiego mają się pomysły na dostarczanie zakupów dronem? Jeśli prawo się nie zmieni, lekko nie będzie. No chyba, że zaakceptujemy dostawę pizzy pięć dni po zamówieniu.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA