Większy nie zawsze znaczy lepszy, czyli dlaczego wybrałem mały głośnik Bluetooth zamiast dużego zestawu audio
Na moim biurku właśnie znajdują się dwa zestawy audio. Jeden z nich to drogi, pokaźnych gabarytów zestaw 2.0 z mocnym wzmacniaczem klasy D. Obok niego spoczywa niepozorny, niewielki głośniczek Bluetooth. Spróbujcie zgadnąć - który z dwóch zestawów dostarcza mi więcej przyjemności ze słuchania muzyki? Odpowiedź wcale nie jest oczywista.
W warunkach, gdy dysponujemy 50-metrowym salonem, duże, głośne zestawy audio są bezapelacyjnymi zwycięzcami, jeśli chodzi o jakość dźwięku i ogólne zanurzenie się w scenę muzyczną. Absolutnie nie zamierzam temu przeczyć, ani przekonywać kogokolwiek, że jest inaczej.
Sytuacja zmienia się jednak diametralnie, kiedy 50-metrowe jest całe nasze mieszkanie, do tego w bloku, które nie grzeszą izolacją akustyczną i w których bardzo łatwo jest rozsierdzić sąsiadów, puszczając muzykę o te dwie kreseczki za głośno. Zmienia się jeszcze bardziej, gdy siadamy przy biurku w małym pokoiku, gdzie słuchanie głośnej muzyki po prostu… nie należy do najbardziej przyjemnych doświadczeń. No chyba że ktoś uwielbia słuchać zderzających się ze sobą fal dźwiękowych, które nie mają się gdzie rozejść w niewielkim pomieszczeniu.
Używanie dużego zestawu głośnikowego w niewielkiej przestrzeni uwypukla też inną cechę, której nie odczuwamy słuchając muzyki z dużym natężeniem w dużym pokoju - dobre zestawy audio, żeby brzmieć faktycznie “dobrze”, muszą zagrać głośno. Nie ma na to rady, to po prostu fizyka. Z tego samego powodu np. tak trudno jest zrobić cicho grający, lampowy wzmacniacz gitarowy. Nawet konstrukcje o mocy 1W z malutkim głośnikiem potrzebują zagrać głośniej, aby cała aparatura odpowiednio pracowała i wydawała z siebie dźwięk, którego od niej oczekujemy.
Większy nie zawsze znaczy lepszy.
Wracając jednak do głośników, które stoją na moim biurku - to naprawdę sporych gabarytów głośniki 2.0, o wiele większe niż te, których używam prywatnie na co dzień. Rozkręcone z dużym natężeniem grają naprawdę pięknie, mają pełne brzmienie, to miód dla uszu. Kiedy jednak dostosowuję natężenie dźwięku do komfortowego dla mojego słuchu poziomu, okazuje się, że… praktycznie nie mogę ściszyć ich bardziej, a ich brzmienie nagle staje się zwyczajnie miałkie, niewiele różniące się od głośników wbudowanych np. w laptopa. Szczególnie czuć to w tonach niskich, których na niskiej głośności praktycznie nie ma. Tracą one kompletnie swoją selektywność i w ogóle nie odcinają się od tonów średnich i wysokich.
W tym samym czasie stojący obok głośniczek Bluetooth, mierzący sobie może 1/10 objętości jednego z głośników 2.0, zapewnia mi nieporównywalnie bardziej przyjemne wrażenia z odsłuchu. Ba! Grając przy tym ciszej, niż gra “duży” zestaw. Tak - to po prostu fizyka. Mniejsze przetworniki wewnątrz grającego pudełka Bluetooth wymagają znacznie mniej zasilania i o wiele mniej powietrza, aby zagrać czysto i klarownie. Nie zmienia to jest tego, że niezależnie od fizycznych podwalin, w ostatecznym rozrachunku dobrej klasy głośnik Bluetooth daje mi znacznie lepsze wrażenia odsłuchowe od dużego, drogiego zestawu głośnikowego.
Jakby tego było mało, dobry głośnik Bluetooth, nawet w zastosowaniu stricte domowym, okazuje się być o wiele bardziej uniwersalny. I nie mówię tu tylko o tym, że mogę go zabrać ze sobą do drugiego pokoju, czy słuchać muzyki w czasie mycia naczyń. To niepozorne pudełko potrafi swoim dźwiękiem śmiało zapełnić znacznie większe pomieszczenie, niż tylko moją sypialnię, która służy mi także za biuro. Owszem - jakość dźwięku może nie jest tak powalająca, jak w przypadku dużego zestawu, ale mówiąc szczerze, różnica w jakości brzmienia jest na tyle nieznaczna, że osobiście przestałem widzieć powód, dla którego mógłbym chcieć zainwestować tysiące złotych “poważny”, duży sprzęt audio, skoro malutki głośniczek Bluetooth, przy odpowiedniej głośności potrafi mi zapewnić więcej niż satysfakcjonujące doznania?
Jedyny kompromis, jaki jest wyraźnie odczuwalny podczas słuchania muzyki z głośnika Bluetooth, to szerokość sceny muzycznej.
Fizyki nie oszukamy i dźwięk wydobywający się z małego pudełka, nadal pozostanie dźwiękiem wydobywającym się z małego pudełka. Niemniej jednak niektórzy producenci obchodzą ten problem, pozwalając parować ze sobą dwa urządzenia w stereo, co stanowi pewien substytut szerokiej sceny muzycznej, której pojedynczemu głośnikowi brakuje.
Niestety, porządny głośniczek Bluetooth, taki jak Razer Leviathan Mini czy bardzo porównywalny Bose Soundlink Mini II to wydatek bliski 1000 zł.
Chcąc kupić dwa takie urządzenia, zbliżamy się niebezpiecznie do kwoty, jaką przyjdzie wydać na duży zestaw głośników. Tyle tylko, że spędziwszy kilka tygodni z obydwoma zestawami osobiście już wiem, że wolałbym wydać takie pieniądze na dwa dobre głośniki Bluetooth, bo mam świadomość, że w moim niewielkim mieszkaniu i na moje potrzeby taki zestaw spisze się po prostu lepiej.
Zajmie znacznie mniej miejsca na biurku czy na salonowej półce, zapewni rewelacyjną jakość brzmienia, mobilność, gdy będę jej potrzebował i możliwość połączenia z kilkoma urządzeniami w domu na raz. A jeśli nagle zapragnę audiofilskich wrażeń, to zainwestuję w porządne słuchawki i dobry DAC (choć jest to wątpliwe, bo osobiście preferuję suche, studyjne brzmienie w słuchawkach).
Do czego sprowadza się cały ten wywód? Do pokazania, że czasem pozornie gorsze rozwiązanie, okazuje się być o wiele lepszym, a w kwestii sprzętu audio rozmiar to nie wszystko.
Trzeba bowiem brać pod uwagę nie tylko rozmiar sprzętu, który chcemy nabyć, ale też rozmiar pomieszczenia, w którym ten sprzęt będzie grał. Na co wielki zestaw głośników i wzmacniaczy, skoro wstawimy go do malutkiej klitki, w której po pierwsze - żeby zagrał, trzeba go będzie rozkręcić do niebotycznej głośności, a po drugie, nawet rozkręcony nie będzie miał gdzie “oddychać” i szczególnie tony niskie będą się ze sobą po prostu zlewać?
W takiej sytuacji o wiele lepiej kupić coś niedużego, bardziej uniwersalnego, co może nie zaoferuje wstrząsającego klatką piersiową basu, ale da bardzo zrównoważone, czyste, klarowne brzmienie, które będzie cieszyć uszy niezależnie od głośności. Oszczędzając przy okazji zarówno nasz słuch, jak i nerwy sąsiadów.