Oferta na kartę, czyli powiedziałem NIE pazernym korporacjom
Oferty na abonament od zawsze kojarzą mi się z pójściem na łatwiznę. Operator to potulny pasterz, a abonenci to grzeczne owieczki, które są troszkę leniwe, troszkę niesamodzielne, ale za to bardzo wygodnickie. W imię komfortu przymykają oko na to, że pasterz regularnie je goli. Jeśli taki styl życia ci odpowiada, zostań w abonamencie. Ja wyszedłem z tego stada.
Okres młodzieńczego buntu już dawno mam za sobą, ale do dziś jedną z najważniejszych wartości jakie wyznaję jest niezależność. Nie lubię ograniczać się czasem, ani przestrzenią. Dlatego w życiu zawodowym robię wszystko, by móc pracować z dowolnego miejsca na świecie, o dowolnej porze dnia lub nawet nocy, jeśli tylko będę miał takie życzenie. To z tego względu tworzę Spider’s Web z ekipą świetnych ludzi, a także prowadzę freelancerskie projekty foto.
Korporacje są dla mnie synonimem kontroli i ograniczenia swobód. A ucieleśnieniem takiego korporacyjnego podejścia są umowy i wiązanie się wszelkimi abonamentami. Im niej formalności, tym lepiej, dlatego już nigdy nie dam się namówić na abonament u operatora komórkowego. Skoro mam alternatywę w postaci oferty pre-paid, wybieram właśnie ją.
Kontakt z operatorem? Tylko w jedną stronę
Próby kontaktu z operatorem to koronny przykład starcia pod tytułem człowiek kontra korporacja. Jeśli przedłużałeś kiedyś umowę o abonament, dokładnie wiesz, o czym piszę.
Smutne powiedzenie mówi, że w życiu pewne są tylko dwie rzeczy: śmierć i podatki. Powiedzenie ewidentnie powstało przed erą abonamentów, bo w innym wypadku uwzględniałoby jeszcze trzecią rzecz: telefony od operatora przed samym końcem umowy. Sprawa na ogół jest prosta. Jeśli operator widzi, że za kilka miesięcy umowa dobiegnie końca, możesz spodziewać się telefonu z propozycją nowszej oferty.
Dalej występują dwa paradoksy. Pierwszy to taki, że jeśli operator chce się z tobą skontaktować, zdzwoni na pewno, niekiedy nawet kilka razy dziennie. W drugą stronę niestety nie jest tak łatwo. Jeśli przedłużysz umowę, a coś nie będzie działać, życzę powodzenia w przebijaniu się przez zapchane łącza i automatycznych asystentów na infolinii.
Drugi paradoks polega na tym, że z telefonów od operatora nic nie wynika, bo nigdy nie zdarzyło mi się otrzymać lepszej oferty przy przedłużaniu umowy. Nawet po pięciu latach z jednym operatorem. Lojalność niestety nie jest doceniana, bo nowy abonent zawsze otrzyma lepsze warunki.
Tych problemów nie ma w ofertach na kartę. I nic w tym dziwnego, bo klient jest tu zupełnie wolny i może przenieść numer do innego operatora w dowolnej chwili. Konkurencja zawsze przyjmie go z otwartymi ramionami, a na dodatek sama załatwi wszystkie formalności. Z tego względu bezustannie widać agresywną walkę cenową, a do ofert pre-paid regularnie trafiają coraz ciekawsze usługi, jak np. dodatkowe paczki Internetu w dobrych cenach.
Wilk w owczej skórze
Jeśli szukasz oferty na kartę, nie warto pakować się w propozycje czterech głównych operatorów. Jak wiadomo, zależy im głównie na tym, by w końcu usidlić użytkownika pętami abonamentu. Wówczas operator ma pewność, że przez kilkanaście (lub kilkadziesiąt!) miesięcy użytkownik nie będzie szukał lepszych ofert u konkurencji. A jeżeli jednak takie znajdzie, to będzie musiał zapłacić karę za zerwanie umowy.
Co jakiś czas każdy z czterech głównych operatorów wprowadza ciekawą ofertę na kartę, ale szkopuł zawsze jest ten sam – zmienia się ona równie szybko, jak się pojawiła. Czasem wystarczy jedna drobna zmiana w warunkach, by oferta przestała się opłacać. Przeważnie w tym samym czasie pojawia się pozornie ciekawa opcja na abonament. Zwabiony do sieci klient zaczyna rozważać, czy abonament nie opłaciłby się bardziej, a operator zaciera ręce.
Dlatego od dawna nie patrzę w stronę ofert pre-paid od Wielkiej Czwórki, a przynajmniej nie na ich „oficjalną” część. Każdy operator ma bowiem kilka autonomicznych marek.
Zwróćcie uwagę, że od kiedy na polskim rynku pojawiła się Heyah (której operatorem jest T-Mobile), pojawia się coraz więcej pozornie niezależnych marek, które kuszą klientów mocnymi kampaniami reklamowymi i agresywną polityką cenową. Od jakiegoś czasu w taki sposób usilnie promują się Plush, czy Nju Mobile. Tymczasem pierwszy należy do Plusa, a drugi do Orange.
W tego typu „niezależnych” markach zmiany w ofertach również pojawiają się często i gęsto, ale trzeba podkreślić, że ogromna większość to zmiany na lepsze. Konkurencja jest bardzo ostra i autentycznie wśród takich „niezależnych” ofert widać walkę o klienta.
Czy można wygrać z korporacją?
Propozycje Plusha, Nju Mobile, czy Heyah są ciekawe, ale nadal są to przypudrowane oferty dużych operatorów. Prawdziwą niezależność dają dopiero operatorzy wirtualni (MVNO, od Mobile Virtual Network Operator). Korzystają oni z infrastruktury telekomunikacyjnej należącej do innych operatorów, ale sami pozostają niezależnymi firmami. Przykładem takich marek jest Mobile Vikings, czy Virgin Mobile.
Ja wybrałem Mobilnych Wikingów i nie żałuję. Za 19 zł miesięcznie mam tu wszystko: 2 GB Internetu, nielimitowane SMS-y do wszystkich, nielimitowane rozmowy z innymi Wikingami i z siecią Play i połączenia w cenie 19 gr/min z pozostałymi sieciami. Co więcej, gigabajty Internetu kumulują się, a połączenia wychodzące są ważne przez okrągły rok od doładowaniu konta. To standard u Mobile Vikings, także w tańszej opcji za 10 zł i droższej za 29 zł.
Dodatkowym atutem jest program afiliacyjny, w którym otrzymuje się doładowania za polecanie Mobile Vikings znajomym. Program nosi nazwę „Rok za free” i faktycznie pozwala na cały rok doładowań za darmo. Każdy znajomy, który przejdzie do Vikingów oznacza dla ciebie dwa doładowania za 19 zł. Wystarczy pięciu znajomych, by mieć cały rok doładowań za darmo, bowiem Mobile Vikings dorzuca od siebie, za darmo, 2 ostatnie doładowania.
Czy oferta Mobile Vikings jest na tę chwilę najlepsza na rynku? Nie wiem. Przestałem to śledzić, ponieważ jest wystarczająco dobra, a ponadto stale jest udoskonalana. Przez kilkanaście miesięcy z Wikingami ani razu nie poczułem się oszukany, czy zostawiony sam z jakimś problemem. Z tego względu ofertę Wikingów mogę z czystym sumieniem polecić każdemu, kto chce się wyrwać ze stada owieczek.
*Zdjęcia w tekście: Shutterstock