Już nie pamiętam, kiedy grałem w tak dobry tytuł dla dzieci. King's Quest – recenzja Spider’s Web
Sprzedawca próbował mi wmówić, że jego kozy to majestatyczne jednorożce. Wziąłem udział w konnym wyścigu, na grzbiecie drugiego człowieka. Walczyłem nie tylko ze smokiem, ale również gangiem wiewiórek. Nie uratowałem co prawda królestwa (jeszcze!), nie zdobyłem ręki księżniczki (jeszcze!), ale i bez tego wiem, że King’s Quest to najbardziej magiczna, pogodna i zabawna produkcja od dłuższego czasu.
Regularnie i systematycznie narzekam na to, że dzisiaj nie produkuje się już świetnych gier dla dzieci. Jasne, mamy maszynowo wydawane tytuły LEGO, lecz to nie to samo, co wielkie hity z przeszłości, takie jak Spyro czy Crash. Dzisiaj dzieci i młodzież coraz częściej są spychani w objęcia produkcji Free2Play pokroju League of Legends, co… nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem.
Tym bardziej nie posiadam się z radości, że gry takie jak King’s Quest wciąż są tworzone. To była fantastyczna przygoda!
King’s Quest to spadkobierca gry przygodowej z 1983 roku o tym samym tytule. Produkcja wydana na Amigę, Apple II i MS-DOS doczekała się stworzonej zupełnie od podstaw naśladowczyni, która swoją jakością bije na głowę większość współczesnych, skierowanych w stronę młodszego odbiorcy produkcji. O ile nie bije ich wszystkich. Za jednym zamachem. Naprawdę, dawno już tak dobrze nie bawiłem się przy grze wideo.
Miałem uśmiech od ucha do ucha praktycznie cały czas. Wszystko za sprawą niesamowitych kreacji postaci, które wyglądały na żywcem wyjęte z bajek Disney’a oraz Piksara. Objazdowy sprzedawca wmawiał mi, że jego kozy to jednorożce. Potężny rycerz skrywał pod wielką zbroją mięciutką tajemnicę. Zakochany w sobie wojownik do samego końca myślał, że jestem jego największym fanem. Nawet miejski piekarz posiadał większą ikrę niż połowa pierwszoplanowych bohaterów w pozostałych grach.
Jednak nie barwne postacie zachwycają w King’s Quest, a kreatywny sposób ich wykorzystania. Ta gra jest tak zmienna, że po prostu nie da się przy niej nudzić.
Musimy skakać po platformach, uważnie słuchając instrukcji naszego towarzysza. Niby banał, ale sprawa komplikuje się, kiedy ten mówi jedynie w obcym, egzotycznym języku. Kiedy indziej staramy się przekonać parę alchemików, aby ci sprzedali nam ważny składnik, chociaż „nie złożyliśmy na niego zamówienia przedpremierowego”. Negocjacje ze strajkującymi trollami to mistrzostwo świata, podobnie jak wyposażenie całego garnizonu wojskowych w ciepłe, kolorowe, mięciutkie skarpety.
Grając w King’s Quest po prostu nie da się nie uśmiechać. Producenci gry przygodowej czerpią pełnymi garściami nie tylko z niesamowicie wyreżyserowanych postaci, ale również gatunków gier. Przygodówka miesza się tutaj z tytułem zręcznościowym. Rozmowy przeplatane są skakaniem, walkami, używaniem przedmiotów czy grą w szachy. Zawsze jest co robić. Co najlepsze, twórcy zostawiają graczowi spore pole do popisu i to od nas zależy, co i w jakiej kolejności wykonamy. Rewelacja.
Drugim źródłem sukcesu King’s Quest jest narracja. Wydarzenia na ekranie to bowiem nic innego, jak opowieść snuta przez podstarzałą wersję głównego bohatera.
Wszystko, co dokonamy za pomocą kontrolera, jest historią opowiadaną wnukom. Taka forma narracji została bardzo dobrze wykorzystana. Podczas rozgrywki narrator bądź któryś z jego słuchaczy dodaje coś od siebie albo rzuca żartobliwym komentarzem. Ba, czasem zdarza się tak, że osoby rozmawiają ze sobą, pozostawiając gracza samego, na moment „zapominając” o samej rozgrywce.
Obecność narratora prowadzi do wielu naprawdę komicznych sytuacji. Kiedy wpadniemy w pułapkę, pociągniemy za złą dźwignię bądź wybierzemy fatalną w skutkach opcję dialogową, sędziwa wersja głównego bohatera zaczyna się zastanawiać, czy w istocie było dokładnie tak, jak teraz opowiada to wnukom. Filozoficzne podejście narratora do tego, czy faktycznie został przygnieciony przez ogromny kamień, warte jest kilku godzin rozgrywki.
Trzecim walorem King’s Quest jest bez wątpienia cena, a także długość samej gry.
W King’s Quest grałem na PlayStation 4. Przygodówka została podzielona na epizody, natomiast pierwszy z nich kosztuje zaledwie 42 złote (cena z PS Store). Tytuł jest przy tym znacznie, znacznie dłuższy niż odcinki innych gier przygodowych, takich jak The Walking Dead czy The Wolf Among Us. Częściej trzeba tutaj myśleć, więcej trzeba chodzić, wracać się i kombinować.
Z tej perspektywy King’s Quest to naprawdę opłacalny zakup. Świetna, zabawna, tania i stosunkowo długa pozycja, którą bez żadnego wahania poleciłbym każdemu dzieciakowi, jak i dorosłemu. Przygodówka jest jak animacje Piksara – z chęcią przejdą ją zarówno młodsi, jak również starsi odbiorcy. Śmiech, pogodna atmosfera i magiczny klimat to przecież wartość dodana niezależnie od wieku.
Niestety, King’s Quest posiada jedną, ale olbrzymią wadę.
Dystrybuowana w cyfrowej formie gra nie posiada polskiej wersji językowej. To olbrzymi cios dla tego tytułu. Rewelacyjne dialogi stanowią połowę sukcesu King’s Quest. Niestety, młodsi i nieznający języka królów odbiorcy stracą w ten sposób niemal całą frajdę. Tutaj pojawia się wyzwanie do polskiego dystrybutora.
Po cichu liczę, że gdy wszystkie epizody King’s Quest będą już miały swoją premierę, W CDP podejmą się lokalizacji połączonej z pudełkową premierą. Gra przygodowa od Sierry jest po prostu zbyt dobra, zbyt wesoła, zbyt ciepła i zbyt sympatyczna, aby przeszła obok nosa młodszym, niezaznajomionym z językiem angielskim odbiorcom.