Temat tygodnia: Podział Google'a w Europie - krok w dobrą stronę czy poroniony pomysł?
Co dalej z Googlem? Co się może zmienić dla użytkowników i firm z Europy, jeśli UE podzieli Google'a? Czy Google sprawia takie zagrożenie dla wolnego rynku, że ingerencja Unii jest konieczna?
Piotr Grabiec: Zadałeś Mateuszu sporo pytań i nie na wszystkie da się odpowiedzieć - zwłaszcza na pierwsze z nich, czyli "Co dalej z Googlem?". Dopiero okaże się, czy urzędnicy doprowadzą swój pomysł do końca i nie wiemy jeszcze, jak zareagują na europejskie pomysły włodarze firmy z USA. Sprawę z pewnością będę obserwował i z niecierpliwością czekam na rozwój wypadków.
Jeśli jednak pomysł ten dojdzie do skutku, to nie sądzę, by cokolwiek się zmieniło. Nie wyobrażam sobie, żeby Google 1 (wyszukiwarka) i Google 2 (reszta usług) nie pozostały... w ścisłym związku. Odpowiednie osoby na stanowiska, do tego wymiana danych pomiędzy tymi dwoma podmiotami i z perspektywy użytkowników wracamy do punktu wyjścia.
Sam jestem przeciwko takim zakusom UE. Z jednej strony chcą ograniczyć pozycję monopolisty, ale z drugiej to ma być też - przynajmniej w teorii - ogołocenie usług giganta z danych z wyszukiwarki (czyli np. mniej relewantne wyniki w Google Maps) oraz zubożenie samej wyszukiwarki. Jeśli UE chce zmian w takim wymiarze, w jakim to na dziś rozumiem, to zamiast mieć na górze posty zaplusowane przez znajomych i dopasowane do mojej lokalizacji będę widział to samo, co np. mieszkaniec Gdańska po wpisaniu frazy "restaruacja". Jako użytkownik nie jestem taką wizją zainteresowany.
Nie widzę też w Google zagrożenia. Jest to moloch, ale molochów na rynku internetowym mamy bez liku. Oprócz firmy z Mountain View mamy też chociażby Facebooka, Apple, Amazon oraz... Microsoft, który jak widać po wdrożeniu kilku pomysłów jak np. idiotycznego ekranu wyboru przeglądarki przestał być wreszcie "chłopcem do bicia". Swoją drogą to ciekawe, kiedy zobaczymy taki ekran na Androidzie, skoro teraz zielony robot jest "takim Windowsem świata mobilnego"...
Mateusz Nowak: Wspomniałeś Piotrze, że na rynku dotcomów nie brakuje molochów. To fakt. Jednak wśród tak wielkiej konkurencji, jak Amazon, Facebook czy nawet Microsoft i Apple nie ma drugiej tak silnej firmy jak Google.
Gigant z Mountain View to nie tylko wyszukiwarka internetowa, poczta email, serwis społecznościwy, producent smartfonów, tabletów, inteligentnych okularów, szkieł kontaktowych, komputerów, systemów operacyjnych, właściciel sieci reklamowych, producent autonomicznych pojazdów, dostawca internetu i producent robotów dla wojska. Google to znacznie więcej. Mimo, że jednym tchem wymieniłem całą masę różnych gałęzi i branż, w których Google jest aktywny i często wiedzie prym, to tak na dobrą sprawę nie jestem jeszcze nawet w połowie tej wyliczanki.
To przeraża. Zakres frontów, na których obecny jest Google sprawia, że w nieodległej przyszłości będziemy mieć do czynienia z monopolistą, który zawładnie sporą częścią (nie tylko cyfrowego) życia każdego Europejczyka. Dlatego też nie dziwię się, że Unia Europejska lobbowana przez google’owych przeciwników rozważa podział firmy.
Jednak mimo tego, że potęga Google’a szczerze mnie przeraża, to uważam, że UE idzie w złym kierunku. Decyzje, takie jak ta, która teraz jest na tapecie, to relikt przeszłości. Nie powinniśmy uciekać się do podobnych metod walki z monopolistami.
Rozwiązanie widziałbym w stymulowaniu rynku startupów. Promowaniu rozwiązań niszowych, ale dobrych, bezpiecznych i mających przed sobą realne szanse na międzynarodowy lub globalny sukces. Można to osiągnąć poprzez finansowanie inkubatorów biznesu, stymulowanie rynku oraz promowanie rozwiązań open source np. w szkołach i administracji publicznej.
Droga, którą próbuje iść UE, to ślepa uliczka. Podział Google’a nic nie zmieni. Firma ze stanów Stanach Zjednocoznych nadal będzie funkcjonowała tak jak dzisiaj, zaś w Europie będziemy mieli do czynienia ze sztucznym podziałem, który w rzeczywistości nie przełoży się na żadne zmiany dla użytkowników i małej konkurencji.
Jeśli chcemy mieć konkurencje na rynku, na którym króluje Google, to musimy wyciągnąć rękę do małych graczy. Obcinanie głowy lub nogi liderowi nie jest dobrym rozwiązaniem.
Dawid Kosiński: Nie lubię się powtarzać, więc zacytuję tylko kawałek mojego tekstu sprzed ponad roku. Już wtedy przewidywałem, że Google jest zagrożeniem dla Internetu, ogółu, a nawet dla pojedynczych, niewygodnych jednostek. W mojej opinii ma siłę większą niż niejeden kraj. Oto fragment mojej wypowiedzi z tekstu "Google'u, boję się ciebie":
"Google to już nie tylko sektor IT, firma ta wtapia się w cały świat jednocześnie z postępującą popularyzacją nowych technologii. Automatycznie jeżdżące samochody, zakupy spożywcze, mapy, nawigacje… Google jest po prostu wszędzie. Nie można pomijać też Androida, który na razie jest wiodącym systemem na smartfonach i tabletach, ale jest na tyle uniwersalny, że da się go zaimplementować niemal wszędzie. Samochody, lodówki, pralki i telewizory z Androidem? To już rozwiązania bliższe teraźniejszości niż przyszłości.
Jednak największą siłą Google jest ich najstarszy produkt, czyli wyszukiwarka. Szukamy w niej absolutnie wszystkiego. Jak zawiązać krawat, jak ugotować obiad oraz co i gdzie warto kupić, z jakich usług trzeba skorzystać. Chyba oczywiste wydaje się, że jeśli Google wejdzie na jakiś rynek, to będzie wolał polecać całemu światu swoje usługi niż te od konkurencji. Oczywiście wówczas dostanie jedną i drugą karę za wykorzystywanie swojej dominującej pozycji na rynku, ale dzięki takim działaniom jakakolwiek usługa Google może zakorzenić się w naszej świadomości. Ważne jest też, że Google jest firmą znaną i powszechnie szanowaną. Oznacza to, że jeśli tylko usłyszymy o nowych usługach Google, chętnie z nich skorzystamy.
Google jest wszędzie i może zrobić z nami wszystko. Może zabrać nam pracę i usunąć z życia publicznego, wykorzystać dane zbierane przez nasz smartfon i tablet, sprawić, że w Internecie znajdziemy tylko i wyłącznie to, co spodoba się algorytmowi.. To straszne, ale zjawisko to będzie się pogłębiać, gdyż Google jest firmą bardzo agresywną i stara się zdominować lub utrzymać dominację na każdej gałęzi rynku w jakikolwiek, nawet najmniejszy sposób powiązanego z IT. Idealnym przykładem tego jest brak aplikacji Google na system Windows Phone.
Brak aplikacji to mniej funkcji. Mniej funkcji to mniej klientów. Mniej klientów u kogoś innego to więcej klientów u nas. Google niestety nie zawsze gra fair i z czasem będzie to coraz bardziej widoczne. Jeśli miałbym powiedzieć, czego się boję najbardziej, nie byłaby to wojna, kataklizm czy brak pracy. Jak na razie najbardziej boję się niewolnictwa pod przykrywką dobrobytu, konsumpcji i dostatku. Dyktatury jednej firmy, od której uzależniony jest cały świat. Google’u, boję się ciebie."
Paweł Luty: Co dalej z Googlem? A któż to wie? Często donoszę wrażenie, że sami Googlersi nie są już w stanie ogarnąć wszystkie co dzieje się pod tym szyldem - począwszy na zmianach w algorytmach wyszukiwarki przez wszelkie projekty nowych usług a kończąc na budowie humanoidalnych robotów i wydobywaniu surowców z asteroid.
Natomiast jeżeli chodzi o losy Google w Unii Europejskiej to jestem o nie dziwnie spokojny. Uważam, że prędzej czy później w jakiejś, jeszcze nie wiem jakiej, formie dojdzie do oddzielenia wyszukiwarki od reszty usług Google, z tej oto przyczyny, że życzy sobie tego kanclerz Niemiec Angela Merkel. Ufam jednak, że to będzie tylko formalność. Nie łudzę się, że nagle kompletnie zmieni się globalna polityka produktowa giganta z Mountain View. UE napsuje Page’owi i Brinowi trochę krwi i to by było na tyle.
Może, ale jakoś specjalnie bym na to nie liczył, wyniki wyszukiwania po podzieleniu biznesu Google w Europie, formalnie, będą mniej nasycone reklamami, a przez to bardziej naturalne. Ekipa z Mountain View przecież stoi na stanowisku, że reklamy są równie wartościowe dla użytkowników jak wyniki organiczne. Nie zdziwiłbym się jeżeli po rozdzieleniu Google USA płaciłoby Google Europe za AdWordsy i inne formy reklamy w wyszukiwarce.
Czy Google jest zagrożeniem dla wolnego rynku? W takim samym stopniu jak Apple. Obie firmy, zwłaszcza widać to w mobile’u, tworzą zamknięte ekosystemy, nad którymi chcą sprawować kontrolę. I wcale się temu nie dziwię. Tak się łatwiej zarabia. Natomiast, każda centralizacja jest do jakiegoś stopnia zagrożeniem dla wolnego rynku i swobodnej konkurencji. No bo jak konkurencja ma być swobodna skoro jeden gracz dyktuje innym swoje warunki? A Google może dyktować swoje warunki wszystkim firmom inwestującym jakkolwiek w Androida czy wydawcom medialnym, ponieważ kontroluje sporą część ruchu w internecie.
Zapewne wielu osobom się to nie podoba, ale wyszukiwarka Google jest na tyle rozpowszechnionym i dobrze zrobionym produktem, to trzeba ekipie z Mountain View oddać, że trudno jest dzisiaj jakiemukolwiek biznesowi funkcjonować sprawnie bez wyraźnej obecności w wynikach wyszukiwania. A to oczywiście napędza biznes Google. Jak doskonale wiemy, wielka władza oznacza wielką odpowiedzialność i Google zdarzało się już w przeszłości władzy nadużywać. Działo się tak chociażby niedługo przed premierą googlerskiej porównywarki cenowej kiedy to z SERP-ów zniknęły polskie porównywarki. Dlatego też, można oczekiwać, że takie historie mogą się powtórzyć, choć oczywiście wcale nie muszą.
Google jest przedsięwzięciem prywatnym funkcjonującym w mocno nieuregulowanym prawnie, więc może dyktować warunki jakie tylko chce. Pytanie tylko, czy jeżeli doregulujemy internet to wyniknie z tego coś dobrego? Są takie obszary, które wymagają szczelniejszych regulacji, na przykład ochrona prywatności, ale granica między dobrymi regulacjami, a takimi przepisami, które zabiją innowacyjność czy nadwyrężą konkurencyjność europejskich firm może okazać się bardzo cienka.
Czy jest jakaś firma, która ma taki wpływa na branżę internetową jak Google? Tak, Amazon. Chociażby poprzez swoją chmurę, która napędza wiele startupów. Ale to temat na osobną dyskusję.
Przemysław Pająk: Dla mnie ta sprawa jest pokłosiem poprzednich - niemieckiej, gdy protestowano przy wykorzystywaniu fragmentów tekstów lokalnych wydawców w Google News; hiszpańskiej, gdy próbowano wymusić podatek od linkowania. Obie te dwie sprawy łączy jedno - totalne niezrozumienie tego, w jaki sposób funkcjonuje dziś ekonomia internetowa.
Protestowanie przeciwko Google’owi przypomina donkiszotowską walkę z wiatrakami, gdy na dodatek trudno jest odnaleźć wspólny mianownik protestu. Przecież Google, mimo wszystkich swoich niewątpliwych monopolistycznych zapędów, zależy na dokładnie tym samym - promocjo wydawców!
Tu gra toczy się o co innego. O to, czy starzy wydawcy, napasieni niczym świnie propagatorzy starego układu, czy też młodzi wydawcy współczesnego internetu, którzy pokładają nadzieję w nowym rozdaniu, będą w stanie zrozumieć, że ich cel jest jeden - przetrwanie rynku medialnego.
*Wszystkie zdjęcia pochodzą z Shutterstock.