To najlepsza gra FPS od miesięcy. Wolfenstein: The New Order – recenzja Spider’s Web
Kiedy spojrzałem na gęsty, wydobywający się z ogromnych kominów krematoryjnych dym, byłem w szoku. Chorwacki obóz zagłady, ze swastykami wiszącymi na każdym rogu budynku, uzmysłowił mi jedno – producenci Wolfenstein: The New Order nie poszli na żadne kompromisy, polityczną poprawność zostawiając w domu. Dzięki temu dostałem jedną z najlepszych strzelanin dla jednego gracza, z jaką kiedykolwiek miałem do czynienia.
Muszę przyznać, że na The New Order ani nie czekałem, ani tym bardziej nie odliczałem kartek w kalendarzu. Wsadzając płytę do napędu PlayStation 4, spodziewałem się zaledwie dobrej gry napędzanej nazistami przyszłości oraz głośną, kultową marką. Ot, reanimacja trupa na nieco wyższym poziomie niż niesławne Duke Nukem Forever. Tak bardzo się myliłem.
Wolfenstein: The New Order jest kapitalne! Już dawno nie czułem takiej frajdy podczas czystej, niczym nieskrepowanej rozgrywki.
Pierwsza produkcja studia MachineGames (własność ZeniMax) jest dokładnie taka, jakiej potrzebowałem – utrzymana w starym stylu, wymagająca, szanująca zdolnych graczy oraz premiująca umiejętności i inteligencję osoby trzymającej pada bądź myszkę.
Jeżeli ktoś zacznie marudzić w komentarzach, że omawiany tytuł jest zdyskredytowany ze względu na brak trybu dla wielu graczy, osobiście wpadnę do jego mieszkania z granatnikiem Panzerschreck! Niestety, wielu współczesnych producentów nie ma wystarczająco odwagi, aby skupić się dla scenariuszu dla samotnego wilka. W przeciwieństwie do twórców Wolfenstein: The New Order.
Dzięki temu możemy być spokojni o to, że kampania dla jednego gracza jest odpowiednio przemyślana, dopieszczona, wypolerowana i chodzi jak w niemieckim zegarku.
Multi? Meh, od tego mam Call of Duty: Ghosts oraz Battlefielda 4. Chciałem kapitalną zabawę w salonie, przygotowaną tylko dla mnie. No i właśnie to dostałem. Przyczepić mogę się jedynie do bogactwa dodatkowych trybów. Po przejściu głównego wątku tych jest jak na lekarstwo oraz stanowią jedynie wariację poziomów i misji, które ograliśmy wcześniej. Lekkie uczucie niedosytu niestety pozostaje.
Wszystko za sprawą kapitalnej rozgrywki, której chce się więcej i więcej. Wiecie, jak to jest z większością strzelanin – im dłużej gracie, tym mniej chce się dotrwać do napisów końcowych. W przypadku Wolfenstein: The New Order jest zupełnie odwrotnie. Z każdą kolejną misją jest lepiej i lepiej, natomiast ostatnie lokacje to prawdziwe mistrzostwo.
Pamiętacie to wyjątkowe uczucie zarezerwowane tylko dla najbardziej udanych porcji kodu, kiedy podczas rozgrywki nieświadomie wyrasta na Waszych twarzach uśmiech od ucha do ucha? To właśnie kwintesencja Wolfenstein: The New Order.
Nawet nie wiedziałem, że tak bardzo mogę tęsknić za apteczkami zwiększającymi poziom życia! Co dopiero mówić o pancerzu oraz bezmyślnym, obrośniętymi muskułami protagoniście.
William Blazkowicz do złudzenia przypomina niemieckiego aktora Tila Schweigera, idealnie pasując do opowiadanej historii. Ta z czasem staje się niezwykle naciągana, ale hej – czego oczekujecie od tytułu, w którym możecie wparować do pomieszczenia z dwoma obrzynami, strzelając do nazistów i jednocześnie rzucając nożami na lewo i prawo?
Świat przedstawiony w Wolfenstein: The New Order jest po prostu kapitalny. Alternatywna wizja Drugiej Wojny Światowej ukazuje nazistów w roli zdobywców świata, wszystko za sprawą niezwykłej technologii, którą dla Rzeszy wytwarza generał Trupia Główka. Wyobraźcie to sobie - ubersoldaci w potężnych pancerzach, ogromne maszyny kroczące przywołujące wspomnienia z „Wojną Światów”, do tego psy-roboty, ciężki przemysł, wszechobecny beton, zło, smog, zepsucie i niepodważalność nazistowskich prawd i zasad.
Stworzone przez MachineGames uniwersum jednocześnie budzi przerażenie oraz fascynuje, dopracowane w zaskakującej drobiazgowości.
Jeżeli uwielbiacie zaglądać w każdy ciemny zakamarek, przeczesywać każdy kąt, rozbijać każdą skrzynkę i nurkować do najbrudniejszego ścieku, znaleźliście miejsce dla siebie. Rządzony przez nazistów świat roku 1960 to miejsce wypełnione po brzegi sekretnymi przejściami, tajnymi dokumentami, kolekcjonerskimi figurkami, pobocznymi zadaniami, zapieczętowanymi sejfami i tym podobne.
Co jeszcze lepsze, „znajdźki” to nie tylko elementy do zobaczenia w menu, ale również obiekty wpływające na wytrzymałość czy szybkość gracza. Wolfenstein: The New Order jest świetną propozycją dla każdego, kto lubuje się w przechodzeniu gry na powoli, na spokojnie, delektując się każdym smaczkiem ukrytym przed oczami nieuważnych. Bonusów jest naprawdę dużo, z kultowym Wolfenstein 3D z 1992 roku na czele.
Pod względem samej rozgrywki Wolfenstein: The New Order jest naprawdę wymagająca pozycją. Już na średnim poziomie tytuł potrafi stanowić prawdziwe wyzwanie, nawet dla doświadczonych graczy.
Przeciwnicy są tutaj niezwykle wytrzymali, natomiast kluczem do sukcesu jest odnalezienie ich słabych punktów. Stopień wyżej tytuł zamienia się w prawdziwy koszmar, natomiast najtrudniejszego poziomu, muszę ze wstydem przyznać, nawet nie ruszałem. The New Order daje wycisk, nawet osobom uznającym się za weteranów gatunku. Naziści przyszłości nie dają sobie w wursta dmuchać i czasami nawet granatnik nie stanowi skutecznej odpowiedzi.
Co bardzo ciekawe, dla równowagi twórcy oddali w ręce graczy misje typowo „skradankowe”. Tych jest zdumiewająco dużo. Niestety, nie wszystkie poziomy da się przejść w ten sposób, lecz pamięć o fanach preferujących bardziej wysublimowane rozwiązania niżeli wpadanie do pomieszczenia z dwoma karabinami naprawdę cieszy. Mnie osobiście połączenie pistoletu z tłumikiem i noży do rzucania niezwykle przypadło do gustu i stanowiło kapitalną odskocznię od wypchanych akcją i wybuchami misji. Oczywiście nie jest to Spliner Cell czy Dishonored, ale przecież nie na to się umawialiśmy. Tak czy inaczej – świetne urozmaicenie.
Patrząc na stronę wizualną Wolfenstein: The New Order, muszę wystawić jej maksymalną notę. Nawet mimo tego, że "szału nie ma" na płaszczyźnie czysto technologicznej
Momentami byłem zaskakiwany elementami w naprawdę niskiej rozdzielczości, takimi jak plakaty, hełmy czy umundurowanie. Wersja ogrywana na PlayStation 4 to bez dwóch zdań produkt w całości należący do minionej generacji sprzętu. Nie oznacza to, że nie jest ładnie. Wręcz przeciwnie.
Pod względem roztoczonej przed graczami wizji świata w MachineGames nie mają sobie równych. Rządząna przez nazistów Ziemia roku 1960 wygląda niesamowicie. Jedno spojrzenie na pokryty śniegiem Londyn potrafi zatrzymać dech w piersi. Widok Reichstagu to wyjątkowe przeżycie, tak samo jak wizyta w chorwackim obozie zagłady. Twórcy zabierają Blazkowicza w kapitalne miejsca, które są kopalniami wyjątkowych i niepowtarzalnych misji. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale mogę obiecać, że gracze postawią nogę nie tylko na ziemskim globie.
Dodajcie do tego mnóstwo stylizowanych na 1960 rok propagandowych plakatów, wycinków gazet, uniformów, całych miast i wsi – wszystko to składa się w przepiękną i niepowtarzalną całość, którą trzeba docenić.
Dla nas niezwykle ważne będą lokacje w Polsce, które odgrywają naprawdę ważną rolę w opowieści oraz stanowią jedne z ciekawszych terenów w całej grze. Rzeczpospolita pod władzami nazistów wygląda naprawdę swojsko, natomiast Maławieś i umieszczony w niej zakład psychiatryczny to prawdziwe mistrzostwo świata, biorąc pod uwagę fabularne zwroty akcji.
Naprawdę ciężko wskazać mi jakąś wyraźną wadę Wolfenstein: The New Order. Może być nią sama cena, w połączeniu z niską żywotnością tytułu po jego przejściu.
Ze względu na brak trybu dla wielu graczy ta pozycja nigdzie Wam nie ucieknie i nie straci na wartości, taniejąc na sklepowych półkach. Chociaż w The New Order nie musicie zagrać już teraz, koniecznie wpiszcie ten tytuł do swojej listy produkcji do obowiązkowego ogrania. Przygody Blazkowicza to pierwszorzędna, wymagająca, cholernie efektowna oraz piękna i przerażająca opowieść z porcją dobrego humoru i dystansu. Jestem zachwycony, naprawdę.