The Last of Us: Left Behind - gdyby wszystkie DLC tak wyglądały, nigdy bym nie napisał o nich złego słowa
Nie jestem zwolennikiem DLC. Dodatkowa zawartość to często bezczelnie wycięte fragmenty gry, które powinny się w niej znaleźć od samego początku. Zanim jeszcze dana produkcja wyląduje na sklepowych półkach, już słyszymy o dziesiątkach DLC do niej, a nawet sezonowych przepustkach dających dostęp do kota w worku. Downloable Content to bardzo łatwy i szybki zarobek dla twórców, bardzo często przy ich minimalnym wkładzie. Kiedy więc usłyszałem, że w Naughty Dog pracują nad dodatkową zwartością dla kapitalnego The Last of Us, nie bez powodów kręciłem nosem. Twórcom najlepszej gry 2013 roku po prostu nie wypada zniżać się do poziomu Activision czy Electronic Arts. No i się nie zniżyli.
Artyści z Naughty Dog jak obiecali, tak też zrobili i ich pierwsze duże DLC – Left Behind - w końcu zadebiutowało. Pomimo dużej rezerwy i jeszcze większych obaw, zdecydowałem się na danie szansy rozszerzeniu. The Last of Us pokochałem od pierwszego wejrzenia, więc walentynki były odpowiednim momentem, aby kontynuować przygody Ellie i Joel… Nie, nic z tych rzeczy. Żeby było znacznie bardziej ciekawie, Left Behind to nie kontynuacja opowieści, a jej preludium, skupiające się jedynie na głównej bohaterce. To dzięki Left Behind poznacie, co ukształtowało Ellie, którą znacie z podstawowej wersji gry. Warto się tym zainteresować, znając zakończenie tej opowieści? Zdecydowanie tak.
Chociaż Left Behind nie wnosi do serii niemal nic nowego, stanowi kapitalną klamrę kompozycyjną z podstawową wersją gry, której ostania, wzruszająca scena jest podstawą dla wydarzeń z DLC.
Ellie wiedzie najbardziej normalne życie, jak to tylko możliwe w opanowanym przez zainfekowanych świecie. Młoda, 14-letnia dziewczyna mieszka w bostońskiej chronionej strefie, uczęszczając do tutejszej szkoły i żyjąc zgodnie z bezwzględnymi, gwarantującymi ład prawami wprowadzonymi przez wojsko. Monotonię przerywa dopiero czarnoskóra Riley – dawna przyjaciółka głównej protagonistki, która przeszła na stronę Świetlików. O rok starsza dziewczyna powraca jednak po Ellie, pod osłoną nocy dostając się do jej sypialni i namawiając do wyruszenia w podróż poza względnie bezpieczne mury bostońskiej strefy zmilitaryzowanej.
Left Behind nie posiada tak kapitalnego otwarcia, jak te kilkanaście niesamowitych minut z The Last of Us. DLC od samego początku sprawia wrażenie mniejszego, bardziej skromnego, jak gdyby idealnie skrojonego na miarę dwóch nastolatek. Opasły scenariusz i wielka przygoda odchodzą na bok, aby zrobić miejsce krótkiej, około 2-godzinnej opowieści o relacjach między dwoma dawnymi przyjaciółkami, które na nowo zaczynają czuć względem siebie sympatię. Left Behind to właśnie taka dziecięca ekspedycja, którą gracz bardziej obserwuje, niżeli w niej aktywnie uczestniczy.
Dodatkowa zawartość to w dużej mierze kapitalnie zrealizowany, interaktywny film, typowy „samograj”, którego nie powstydziliby się spece odpowiedzialni za Heavy Rain oraz Beyond: Dwie Dusze.
Pozostała część Left Behind to przemodelowana walka z zainfekowanymi, jaką pamiętacie z The Last of Us. Na tej płaszczyźnie również czuć, że DLC to mniejszy, szyty na miarę Ellie produkt. Grupy przeciwników są mniej liczne, natomiast poza bezpośrednią konfrontacją oraz próbą pozostania niezauważonym twórcy dali graczowi trzecią, kapitalną ścieżkę – Ellie oraz Riley przedkładają spryt nad siłę, toteż chytre dziewczyny przy odrobinie pomocy błyskotliwego gracza mogą napuścić na siebie bandę zainfekowanych oraz szabrowników, z bezpiecznej odległości obserwując powstałe igrzyska. Nie będę ukrywał – moim zdaniem walka była najmniej udanym elementem rewelacyjnego The Last of Us. W Left Behind jest jej mniej, natomiast kiedy do niej dochodzi, odczuwam znacznie większą przyjemność z konfrontacji. Twórcy poszli w świetnym kierunku, nie tylko odpowiednio balansując starcia, ale również ich ilość w stosunku do momentów przedstawiających relacje pomiędzy Ellie oraz Riley.
Te są esencją Left Behind. W Naughty Dog już wcześniej udowodnili, że mają tam reżyserów, których może im pozazdrościć cała ekipa Quantic Dream. Rozmowy między dwoma dziewczynami są tak przekonujące, że nie tylko ja, ale obserwujący rozgrywkę znajomi zapomnieli, że wszyscy testujemy grę, nie recenzujemy film. Ellie żyje, tak samo jak Riley. Obie nastolatki mają widocznie zrysowany profil psychologiczny, zmienny i chwiejny, jak to ma miejsce w okresie dojrzewania. To bohaterki do bólu autentyczne, które na oczach gracza tworzą skomplikowaną relację między sobą. Left Behind jest tutaj poniekąd podobne do rewelacyjnego Gone Home – ludzkie, naturalne, niedoskonałe i urocze. To po prostu niesamowite, jak wielką rolę może odgrywać udana narracja oraz prozaiczne czynności wykonywane przez gracza, takie jak zabawa w opuszczonej galerii handlowej, wybijanie szyb czy tańczenie.
Pokłady wciąż jeszcze dziecięcej niewinności są ważnym elementem Left Behind, idealnie kontrastujące z okropnym, bezwzględnym światem, siłą rzeczy demoralizującym bohaterki.
Ów świat w końcu dopomina się o protagonistki, w ostatnich sekwencjach DLC. Robi to w sposób przewidywalny oraz skromny. Gracze w skupieniu śledzący scenariusz The Last of Us nie będą zaskoczeni. Mimo tego, Naughty Dog jak zwykle chwyta za serce, pozostawiając gracza sam na sam z napisami końcowymi i otwartymi ustami. Left Behind, chociaż stanowi wstęp do wydarzeń z podstawowej wersji gry, idealnie nawiązuje do jej zakończenia. Z tego powodu w dodatkową zawartość powinny zagrać jedynie te osoby, które mają już za sobą główną kampanię. To do nich skierowane jest DLC i to dla nich powstały dziesiątki smaczków i powiązań zarówno z podstawowym The Last of Us, jak również serią komiksów American Dream.
To wspaniałe uczucie, powrócić do świata The Last of Us. Grając w Left Behind czuje się, że dodatek został stworzony powoli, z rozmysłem i starannością. Nie sprawia wrażenia siłą wyrwanego z podstawowej wersji, ale stanowi osobną, chociaż ściśle przylegającą opowieść. Dodatkowa zawartość jest wypełniona po brzegi emocjami, detalami oraz niepowtarzalnym klimatem. Jest przy tym odczuwalnie mniejsza, bardziej skromna i nie tak widowiskowa oraz spektakularna, jak oryginał. To, w połączeniu z około 2 godzinami potrzebnymi na przejście DLC, przy cenie 59 złotych za rozszerzenie, nie każdemu może przypaść do gustu. Mnie Left Behind zauroczyło, chociaż nie napiszę Wam, że musicie w to zagrać już tutaj, już teraz. Równie dobrze możecie poczekać na niższą cenę. Opowieść o Ellie nigdzie nie ucieknie, nie straci na wartości oraz nie stanie się mniej istotna. Jeżeli pokochaliście The Last of Us, nie zawiedziecie się. Pomimo braku efektu świeżości oraz mniejszej skali to wciąż ten sam poziom, który pozwolił The Last of Us zostać grą 2013 roku.