The Banner Saga – piękna, ale również bezczelna nordycka baśń od dezerterów z BioWare – recenzja Spider’s Web
Alex Thomas, Arnie Jorgensen oraz John Watson pracowali w BioWare nad tytułem, który miał zabić World of Warcraft. Po fiasku gigantycznego, kosztującego krocie Star Wars: The Old Republic, trójka muszkieterów postanowiła założyć własne studio i skoncentrować się na tworzeniu gier cRPG takich, na jakie od zawsze mieli ochotę. Dzisiaj Stoic Team pokazuje światu swoje pierwsze komercyjne dzieło.
Przyznam, że z punktu widzenia recenzenta dokonanie oceny The Banner Saga jest rzeczą niezwykle trudną, o ile nie niemożliwą. Mam niesamowity orzech do zgryzienia. Jako gracz, bawiłem się z tym tytułem naprawdę przednio. The Banner Saga to świetna produkcja, która w pełni zaspokoiła mój rosnący apetyt na twór inny, oryginalny, nietuzinkowy. Z drugiej strony, tytuł kończy się w możliwie najgorszym momencie, bezczelnie zamykając mi ogromne wrota do wspaniałej przygody zaraz przed czubkiem własnego nosa.
Na nic zda się walenie w nie młotami i toporami – pierwsza część The Banner Saga pozostawiła mnie bez większości odpowiedzi, w środku naprawdę ciekawych wydarzeń oraz, co chyba najgorsze z tego wszystkiego, bez jasnych deklaracji kiedy mogę spodziewać się kontynuacji trylogii. No ale po kolei.
The Banner Saga to mieszanka gry cRPG oraz turowej strategii. Pięknie malowane plansze dialogowe mieszają się tutaj z taktycznymi mapami, które od razu będą się mile kojarzyć wszystkim fanom kultowego Gorky 17, serii Heroes of Might and Magic czy Final Fantasy Tactics. Równie ważnym filarem rozgrywki jest oryginalny motyw wędrówki, podczas której gracz prowadzi za sobą nie tylko drużynę, ale również setki anonimowych wojowników i uchodźców. To właśnie ten aspekt zabawy wyróżnia The Banner Saga na tle innych tytułów i to on jest ogromną siłą tej produkcji.
Podróżowanie karawaną z tytułową chorągwią, powiewającą w takt porywistego, mroźnego wiatru północy, to nie tylko okazja do podziwiania pięknych, dwuwymiarowych pejzaży, ale również wymagający wątek surowcowy.
Jako prowadzący karawanę, zadaniem gracza jest dbać o swoje owieczki. Większość z nich jest bezbronna, nie potrafi walczyć, natomiast musi jeść oraz odpoczywać. Pożywienie jest z kolei ciężkie do zdobycia, natomiast im liczniejsza karawana, tym oczywiście więcej gęb do wykarmienia. Z tego powodu gracz musi nieustannie podejmować naprawdę ciężkie decyzje, dokonując zobrazowanych za pomocą okien dialogowych wyborów. Te niejednokrotnie wystawiają moralność gracza na próbę, chociaż w większości są to decyzje jedynie kosmetyczne, które kończą się wpływem na stan posiadania gracza. Z drugiej strony, sporadycznie, ale jednak dochodzi do sytuacji z ogromnymi konsekwencjami. Na skutek błędnej decyzji możemy permanentnie stracić cennego członka walczącej drużyny i żadne czary, żadna magia ani modły nie są już w stanie tego zmienić. Permanentna śmierć w grze? Jako osoba zakochana w konsolowym Don’t Starve, jestem zdecydowanie na tak.
Przemieszczanie się karawany daje również pole do popisu dla twórców, którzy zamieniają skupisko ludzi i ogromnych varlów w główne miejsce wydarzeń oraz lokomotywę popychającą scenariusz do przodu.
Od zasadzek na prowadzony przez las lud, przez zobrazowane za pomocą tekstu bitwy kilkuset wojów, na kluczowych dla fabuły decyzjach kończąc, karawana jest miejscem stale ewoluującym. To zarządzając postoje zacieśniamy więzy z drużyną, wdając się w pogawędki pod osłoną rozstawionych namiotów. To w czasie podróży możemy zerknąć na pięknie przygotowaną mapę, która dostarcza informacji nie tylko o położeniu, ale również historii stworzonego przez Stoic Team świata.
Temu póki co znacznie bliżej do uniwersum znanego z książek Martina niżeli typowego środowiska z elfami, orkami, trollami, goblinami i pozostałym bestiariuszem. Na Ten moment The Banner Saga to raczej low-fantasy, z dominującą rolą ludzkiej rasy oraz bardzo skromną ilością magii oraz wynaturzeń.
No i bardzo dobrze! Po przygodach Geralta z Riwii, który sam jest takim wynaturzeniem, Hawke z Dragon Age 2 czy kapitana Sheparda z Mass Rffect, jest to naprawdę miłe urozmaicenie.Ogromnym plusem świata z The Banner Saga jest również jego wygląd, a raczej sposób przedstawienia tegoż. Produkcja tworzona przez Stoików wygląda jak piękna baśń. Tytuł sprawia wrażenie siłą wyrwanego w jakiejś animowanej produkcji, przy zachowaniu płynnej animacji oraz pięknej palety barw. Strona wizualna gry, chociaż niesamowicie prosta i minimalistyczna, jest przy tym naprawdę urokliwa. Chociaż mówimy o dwuwymiarowej produkcji, nie umiałem od niej oderwać oczu. Modele i portrety postaci, piękne widoki podczas podróży, wioski i miasteczka nadające się na postoje, wcześniej wspomniana mapa czy nawet ekran tytułowy – wszystko jest tutaj po prostu prześliczne. Przyznaję się, w wizualnym aspekcie The Banner Saga po prostu się zakochałem, ceniąc go bardziej, niż inne składowe tego tytułu. Chociażby dla doznań artystycznych warto zagrać w ten twór. Na tym polu produkcja Stoic Team jest równie atrakcyjna, co oryginalna – bardzo.
Dopełnieniem animowanych, skandynawskich klimatów jest udźwiękowienie. Czy to szum koron drzew, noszonych mroźnym wichrem, czy też piękna, naprawdę piękna muzyka, podczas grania w The Banner Saga można mieć ciarki. Ja je miałem na moment przed napisami końcowymi. Jeżeli uważacie, że ścieżka dźwiękowa do TES V: Skyrim była prawdziwie skandynawska, męska i mroźna, posłuchajcie The Banner Saga. Przy skomponowanych na potrzeby gry utworach można odpłynąć i z chęcią położę swoje ręce na ścieżce audio, jeżeli kiedykolwiek będzie dostępna.
Chciałbym, aby takie chóry przygrywały mi nie tylko podczas rozgrywki, ale również w oczekiwaniu na zimę, która, znowu wracając do Martina i Gry o Tron, wciąż dopiero nadciąga.
Po peanach na cześć strony dźwiękowej i wizualnej wychodzi na to, że najsłabiej prezentuje się sama walka. Nie oznacza to, że jest ona pomysłem nietrafionym bądź źle zrealizowanym. Nie, to na pewno nie. Po prostu do turowych, drużynowych starć z czasem wkrada się monotonia. Różnorodność przeciwników jest stosunkowo mała, natomiast możliwości personalizacji umiejętności dzielnych wojaków – niewielkie. System stojący za bitwami w The Banner Saga jest bajecznie prosty i intuicyjny, toteż każdy fan Heroes of Might and Magic odnajdzie się tutaj od razu. Nie oznacza to, że same starcia należą do łatwych. Wręcz przeciwnie.
Te naprawdę potrafią dać w kość, nawet doświadczonemu strategowi oraz taktykowi. Na średnim poziomie trudności gra była dla mnie momentami horrendalnie trudna. Wszystko za sprawą jednej, wymiennej na wszystko waluty, nazwanej „Rozgłosem”. Rozgłos możemy inwestować w drużynę, na zasadzie punktów doświadczenia. Za pomocą Rozgłosu kupujemy także przedmioty dla walczących bohaterów, jak również prowiant dla całej karawany. Kiedy ten z kolei się skończy, ludzie zaczną przymierać głodem. Jak łatwo się domyślić, zdobywanego na poległych wrogach Rozgłosu zawsze będzie za mało, natomiast gracz staje przed ciężkimi wyborami nie tylko w sferze moralnej, ale również czysto ekonomicznej. Dać jeść uchodźcom, czy kupić wzmacniający statystyki pierścień? Wykupić wejście do bezpiecznego miasta, czy może awansować łuczniczkę na wyższy poziom doświadczenia i przedrzeć się siłą?
The Banner Saga to przede wszystkim decyzje, te natomiast nigdy nie należą do łatwych. Nie jest łatwą również decyzja, czy mogę Wam polecić produkcję Stoic Team.
Gra jest naprawdę dobra, to bez dwóch zdań. Oryginalna, śliczna, niezwykle klimatyczna oraz bardzo przystępna w formie, ale wymagająca podczas rozgrywki. Niestety, główne przeszkody dla mojej rekomendacji są dwie – cena oraz czas potrzebny na przejście tej gry. The Banner Saga kosztuje na Steam 25 dolarów. Nieco ponad 75 PLN to naprawdę niewysoka cena, jak na debiutujący tytuł. Problem polega na tym, że jeżeli się postaracie, ten przejdziecie w dwa dni, natomiast jego wartość do ponownego ogrywania jest raczej znikoma.
Mam ponadto za złe twórcom, którzy skończyli The Banner Saga w najbardziej nieodpowiednim momencie. Takich rzeczy po prostu nie powinno się robić. Wzorem serialowych „cliffhangerów”, tytuł kończy się na dokładnie takiej scenie, że aż chce się grać dalej. Tyle tylko, że nie wiadomo, kiedy to „dalej” nastąpi. O ile w przypadku serialowych produkcji pokroju The Walking Dead czy kapitalnego The Wolf Among Us takie zagrania są normą oraz powszechną praktyką, tak tutaj część z kupujących może poczuć się nabita w butelkę, przed czym przestrzegam.
Tak czy inaczej, The Banner Saga to gra, na która podświadomie czekałem. Może nie jest to scenariuszowe dzieło na miarę Oscara, ale wykreowany przez Stoików świat jest naprawdę ciekawy, rodzi wiele pytań oraz zachęca do czekania na kontynuację.
Walka to wyzwanie dla miłośników turowej rozgrywki, artystyczne doznania płynące z obcowania z tym tytułem są niesamowite, natomiast wątek ekonomiczny oraz decyzyjny – świetne poprowadzony. Czy warto? Biorąc pod uwagę zastrzeżenia z poprzedniego akapitu – najwięksi pasjonaci cRPG powinni być naprawdę zadowoleni. Całą resztę nieprzekonanych graczy zapraszam do pobrania darmowego The Banner Saga: Factions, które pozwoli nie tylko zakosztować świetnej oprawy graficznej, ale również zmierzyć się w trybie wieloosobowym w turowych potyczkach z graczami na całym świecie.