Przeglądarka Chrome mogłaby obchodzić teraz jedenaste urodziny, ale Eric Schmidt przez sześć lat odrzucał projekt
Pięć lat Chrome’a za nami. Można ją lubić, można nią gardzić, można być jej obojętnym. Nie ma jednak żadnej wątpliwości, że przeglądarka Google’a wyznaczyła pewne standardy, które uczyniły całą jej konkurencję, bez wyjątku, znacznie lepszymi produktami.
Chrome powstał w czasach, kiedy twórcy przeglądarek internetowych prześcigali się na ilość funkcji czy zgodność ze standardami wyznaczonymi przez W3C. Dużo też się mówiło o bezpieczeństwie internetowym. To, rzecz jasna, bardzo ważne elementy przeglądarki, ale w efekcie zapomniano o… komforcie użytkowania.
Większość przeglądarek przed pojawieniem się Chrome’a to były potężne, ociężałe narzędzia.
Z rozbudowanym interfejsem i witrynami ładującymi się na szybkim łączu w kilka a nawet czasem kilkanaście sekund. A później pojawił się Chrome.
Chrome był… inny. Już sam interfejs zdradzał jego lekkość. Był czysty i schludny. Na wierzchu były tylko najważniejsze funkcje przeglądarki (tych mnie ważnych, swoją drogą, na początku nie było zbyt wiele). Nawet pasek kart został przeniesiony do paska tytułowego aplikacji, dając jeszcze więcej miejsca na wyświetlanie tego, co najważniejsze. Czyli witryny internetowej. Na dodatek Chrome był nie tylko „lekki” z wyglądu, ale również diabelnie szybki. Dziś wszystkie przeglądarki internetowe mogą pochwalić się podobnymi cechami. Ale właśnie dlatego, że ich twórcy zrozumieli, że albo dopasują się do poziomu wyznaczonego przez Chrome’a, albo najzwyczajniej w świecie, stracą swoich użytkowników.
Mało jednak brakowało, a Chrome nigdy by nie powstał. Eric Schmidt przez sześć lat odrzucał pomysł stworzenia przeglądarki internetowej. Uważał, że Google jest zbyt małą firmą, by angażować się w wojnę przeglądarek. Sergey Brin i Larry Page postanowili jednak podkupić kilku deweloperów Mozilli, by ci stworzyli przeglądarkę internetową. Jej prototyp zaprezentowano Schmidtowi i ten, w końcu się złamał. Jak twierdzi sam zainteresowany, była tak dobra, że musiał zmienić zdanie.
Pierwsza publiczna wersja beta Chrome’a została zaprezentowana drugiego września 2008 roku.
Dostępna była dla systemu Windows (XP lub nowszy). Wzbudziła powszechny entuzjazm aż do momentu, w którym redakcja CNET nie wczytała się w regulamin korzystania z aplikacji. Okazało się, że Google, w zamian za darmową przeglądarkę, przejmuje od jej użytkownika prawa do wszystkich danych, jakie Chrome wysyła i odbiera. Google szybko usunął ów zapis z regulaminu, obawiając się, poniekąd słusznie, globalnego potępienia.
Chrome błyskawicznie podbił jeden procent rynku, ale fakt bycia wersją beta i pewne braki w funkcjach odstraszyły użytkowników. W październiku jego udział spadł do 0,69 procent i w miesiąc później, najprawdopodobniej na skutek wielu publikacji na temat przeglądarki, wrócił do poziomu jednego procenta.
Google nie marnował czasu.
W styczniu ogłoszono rozpoczęcie prac nad makową i linuksową wersją Chrome’a. W czerwcu wydano je na rynek, jako bardzo wczesne wersje rozwojowe, które, jak zastrzegł Google, właściwie służą wyłącznie testom i nie nadają się do codziennego użytku. Nieco dojrzalsze edycje Chrome’a dla tych systemów, wciąż w wersji beta jednak zdecydowanie bardziej używalne, pojawiły się w grudniu.
Na stabilnego Chrome’a musieliśmy jednak poczekać. Google Chrome 5.0 był oficjalnym wyjściem z fazy beta dla wszystkich trzech systemów operacyjnych. Swoją premierę miał 25 maja 2010 roku.
Chrome był zlepkiej 25 subproduktów, takich jak Netscape Portable Runtime, Network Security Services, NPAPI, Skia Graphic Engine, SQLite i kilku innych open-source’owych projektów. Google szczególny nacisk położył jednak na wirtualną maszynę V8, która zajmuje się przetwarzaniem JavaScirptów i która w znacznej mierze była odpowiedzialna za wydajność przeglądarki.
Chrome od niedawna używa własnego silnika Blink, który wywodzi się z WebKita. Wcześniej przeglądarka ta, tak po prostu, na owym WebKicie polegała, i to od samego początku. Czemu więc Google porzucił silnik Apple’a? By móc przejąć nad nim pełną kontrolę i lepiej go dopasować do swojego konkretnego produktu. Co ciekawe, Blink jest współtworzony przez konkurenta Google, czyli Operę.
Chrome z czasem został przeniesiony również na urządzenia mobilne (a konkretniej: na te z Androidem i iOS-em). Na chwilę obecną jest jedną z najchętniej wykorzystywanych przeglądarek internetowych na rynku. W zależności od firmy przeprowadzającej badania, albo przegonił już Internet Explorera, albo jeszcze nie, ale jest na dobrej drodze.
Trudno się dziwić. Tak jak ostatnimi czasy coraz mniej lubię tę przeglądarkę (używam Internet Explorera i Firefoksa), bo coraz częściej sprawia mi mniej lub bardziej poważne problemy, tak nie można odmówić Chrome’owi uroku. Jest wygodny, szybki, przyjazny w obsłudze, banalny w instalacji. A wygodę, z jaką przeglądamy dziś Internet za pomocą dowolnej przeglądarki, zawdzięczamy właśnie jemu.
Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga.