Sprawdziliśmy Skoda 4DX - salę kinową wartą milion euro
Miałem wczoraj okazję pierwszy raz nie tylko zobaczyć, ale tez “poczuć” film. Wszystko za sprawą najnowszego pokazu prasowego filmu Disneya “The Lone Ranger” z Johnnym Deppem. Seans odbył się w specjalnej sali Skoda 4DX wchodzącej w skład Cinema City w warszawskiej Arkadii. Do seansu podchodziłem bardzo sceptycznie i spotkało mnie pozytywne zaskoczenie. To naprawdę fajnie działa.
Jeśli chodzi o kino, to jestem takim trochę konserwatystą. Nie znoszę filmów wykonanych w technologii 3D, gdzie ekran zawsze jest ciemniejszy niż na normalnym pokazie, a zwykle w połowie filmu zaczynają mnie boleć oczy i głowa. Ale ponieważ do tej pory nigdy nie miałem okazji pojawić się na seansie “4D”, czyli takim angażujących więcej zmysłów niż słuch i wzrok, to z chęcią wybrałem się na specjalny pokaz “Jeźdzca znikąd”. Pierwszym miłym zaskoczeniem było to, że przy wejściu nie dostałem okularów 3D. Klasyczna forma wyświetlania obrazu w moim odczuciu była bardzo dobrym wyborem i pozwalała skupić się na tych... innych wrażeniach.
Ale zaraz, co to w ogóle jest “4D” w filmie?
Kino nie jest nowym medium i tak naprawdę niewiele się zmieniło na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Obraz jest naturalnie znacznie lepszy, zwłaszcza po nadejściu ery cyfrowej, ale nie mieliśmy żadnej rewolucji. James Cameron po premierze Awatara miał nadzieję, że standardem staną się seanse 3D, ale nigdy nie zdobyły one takiej popularności, jak zakładano - nie przeniosły się też tak szybko jak oczekiwano na telewizory.
Skąd więc pomysł na “kolejny wymiar kina”, skoro trójwymiarowy obraz się nie przyjął? Przyznaję, sam byłem sceptyczny. To zresztą w kinie żadna nowość, bo słyszałem już o nich kilka lat temu - ale w warszawskim Cinema City w Arkadii specjalna sala przygotowana dla tych pokazów została otwarta dopiero w maju tego roku. Wyświetlane są w niej pełnometrażowe filmy prosto z Holywood. Do tej pory produkcje oznaczone jako 4D/5D kojarzyły mi się z małymi salkami i krótkimi filmikami, który były wyłącznie pokazem możliwości technologii.
Co można poczuć na kinowej sali?
Najważniejszym elementem kinowej sali Skoda 4DX są z pewnością ruchome fotele. Gdy kamera przelatuje nad krajobrazem, siedzenia pochylają się we wszystkie strony i pod każdym kątem, aby spotęgować wrażenie lotu. Natomiast w trakcie konnego pościgu rytmicznie podskakują i wibrują. Ba, kilkukrotnie podgłówek uderzył mnie nawet lekko w potylicę, gdy postać na ekranie oddawała celny strzał z rewolweru.
Co ciekawe, efekty ruchu i trzęsienia się fotela wcale nie są zbyt delikatne i w sumie cieszę się, że tym razem nie zdecydowałem się na popcorn. Obawiam się, że już po jednej z pierwszych scen filmu połowa pudełka mogłaby wylądować na ziemi. Spodziewałem się co najwyżej lekkich wibracji, więc zostałem przyjemnie zaskoczony intensywnością ruchów. Ok, na poniższej reklamie jej twórcy trochę przesadzili, ale spodziewałem się czegoś znacznie... subtelniejszego.
Inne efekty
Ale czy to wszystko? A skąd! Na przodzie sali znajdują się generatory sztucznego dymu, który wypełnia salę gdy na ekranie pojawi się pożar. W czasie filmowej burzy mocne reflektory po obu stronach imitują uderzenia pioruna, a po wjechaniu bohaterów do miasteczka w powietrzu zaczął się unosić nawet charakterystyczny zapach! Najbardziej natomiast zaskoczyły mnie dwa wyloty z rurkami powietrza po obu stronach głowy, które uaktywniały się co chwilę gdy po ekranie fruwały w te i nazad indiańskie strzały.
Nie wiem też, czy to efekt placebo, ale mam wrażenie że kilkukrotnie czułem powiew wiatru zsynchronizowany z tym, co się właśnie dzieje na ekranie. Tylko jednego z zapowiadanych efektów nie zauważyłem na pokazie The Lone Ranger, mianowicie lekkiego kropienia wody - albo było tak słabe, że aż niezauważalne, albo po prostu ten konkretny film z niego nie korzystał. Ale co by nie mówić, film 4D - bez 3D - zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie.
Sama sala kosztowała spółkę Cinema City aż milion euro i jest drugą tego typu salą, po Budapeszcie, w Europie. Właściciele spodziewają się zwrotu z inwestycji i chcą sobie odbić koszty na drogich biletach – które kosztują niestety niemal dwukrotnie więcej od tych na klasyczny seans. Ale i tak moim zdaniem warto się wybrać do sali 4DX, aby doświadczyć tych efektów – dosłownie – na własnej skórze.
Bo mimo wszystkich początkowych obaw i wątpliwości, z seansu wyszedłem bardzo zadowolony.
PS. A sama treść? Dość powiedzieć, że Johnny Depp nadal w formie. “Jeździec znikąd” to kawał dobrego kina przygodowego i jak dla mnie solidne 8 na 10 gwiazdek. Fabuła, akcja i bohaterowie dokładnie tacy, jakich można byłoby się spodziewać po Disneyu. Ciężko, żeby cokolwiek zaskakiwało, ale gra aktorska, scenografia, charakteryzacja na wysokim poziomie. I to w sumie mi wystarczy. Przecież w tym filmie nie chodzi o to, by na siłę starał się z westernu zrobić ambitny melodramat. Tożto przecież kapitan Sparrow na Dzikim Zachodzie!