REKLAMA

Chromebooki nie wypaliły, tak po prostu

Rozwój Chromebooków obserwowałem uważnie od momentu premiery pierwszego tego typu urządzenia. Nie rozumiałem go, ale czułem, że jest tu materiał na niemałą rewolucję. Ta jednak, niestety, nie nastąpiła.

Chromebooki nie wypaliły, tak po prostu
REKLAMA

Trudno w to uwierzyć, ale pomysł na Chromebook jest właściwie już… stary. Pierwsze, prototypowe urządzenie, znane jako Cr-48, trafiło w ręce konsumentów już w grudniu 2010 roku. Po obiecujących i udanych testach, w maju 2011 roku Acer i Samsung zaprezentowali pierwsze urządzenia dla użytkowników końcowych.

REKLAMA

Urządzenia te były naprawdę przyzwoite. Ładne, eleganckie, dobrze wykonane. Ich sercem był procesor Atom i system Chrome OS. Ów system operacyjny był niczym innym, jak malutkim, skrojonym na miarę Linuksem, który służył tylko do jednego: uruchamiania przeglądarki Chrome.

Tak, Chrome OS to system, który jest w stanie uruchomić tylko i wyłącznie przeglądarkę internetową. Może to lekkie nadużycie, bo w systemie są jeszcze, bardzo prymitywne, menadżer plików i odtwarzacz multimedialny, ale to właściwie tyle. W tym szaleństwie jest jednak metoda.

Chromebooki uruchamiały się błyskawicznie. I mam tu na myśli start „na zimno”, a nie wybudzanie. Nie dało się ich zepsuć od strony oprogramowania. Były, tak po prostu, bezawaryjne. A ciche aktualizacje, takie jak w przeglądarce Chrome, powodowały, że nie wymagały one żadnej konserwacji oprogramowania. Pracowały długo na baterii i miały świetne zabezpieczenia. I były drogie.

Niestety, okazywało się, że dużo taniej kupić sobie netbooka bez systemu, zainstalować na nim Ubuntu, który również był w stanie uruchomić na pełnym ekranie przeglądarkę Chrome oraz… setki natywnych aplikacji, o nieporównywalnie większych możliwościach, niż te webowe. Chromebooki były za drogie.

Z czasem pojawiły się tanie, ARM-owe odpowiedniki. Faktycznie, tuż po premierze były na szczycie list bestsellerów Amazonu. Wyglądało na to, że rewolucja w końcu się zaczyna. To był jednak jednorazowy zryw. Niedawno Google zaprezentował pierwszego notebooka własnej marki. Chromebook Pixel jest jednak urządzeniem pokazowym. Ma niesamowity wyświetlacz, jest prześlicznym, pięknie wyposażonym komputerem i… kosztuje tyle, co Macbook Air.

Jak więc skończyła się ta webowa rewolucja? Niestety, mizernie. Laptopy z Chrome OS najpierw były za drogie (to nadal jest komputer zdolny obsługiwać wyłącznie aplikacje webowe), a później przywitał je świat pełen tabletów. Jak podaje DIGITIMES, od momentu ich premiery w 2011 roku do dziś, sprzedało się ich… pół miliona. Źródło to nie jest znane z precyzyjnych informacji. Ale niech nawet pomyli się o sto procent wartości tych danych. To dalej będzie mizerny wynik.

REKLAMA

Google chyba zaczyna to zauważać. Co prawda HP i Lenovo również szykuje swoje Chromebooki, ale gigant z Mountain View zrobił małe zamieszanie w kadrach, przenosząc dotychczasowego szefa Androida na inne stanowisko, na jego miejsce sadzając szefa działu Chrome. Zgaduję, tak jak wiele innych osób, że to zapowiedź wchłonięcia Chrome OS przez Androida i, de facto, koniec tego systemu. Chrome OS, podobnie jak Windows RT, okazał się nieudanym eksperymentem. I tak jak ten system zupełnie się nie nadaje do mojego stylu pracy na komputerze, tak, mimo wszystko, żałuję.

Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA