REKLAMA

Pamiętam czasy, gdy pożyczałam i nagrywałam i nikt mnie za to nie ścigał

20.01.2012 12.44
Pamiętam czasy, gdy pożyczałam i nagrywałam i nikt mnie za to nie ścigał
REKLAMA
REKLAMA

Nie podoba mi się taki internet i z chęcią wróciłabym do czasów papierowych książek, filmów na kasetach VHS czy nawet płytach DVD i muzyki kasetowej i płytowej. Nie podoba mi się internet, gdy ktoś próbuje wmówić mi, że to, co robiłam od lat nagle stało się złe. Pamiętam czasy, gdy płacąc za książkę własnymi pieniędzmi, po przeczytaniu, dawałam ją do przeczytania rodzinie, potem pożyczałam znajomym i książka szła w tak zwany “obieg”. To nie było wcale tak dawno, bo jeszcze kilka lat temu. Pamiętam czasy, gdy filmy nagrywało się nie na dekoder, który koduje jakimiś dziwnymi zabezpieczeniami, tylko na kasetę. Potem taką kasetę pożyczało się znajomym, może oni sobie nawet przegrywali. To nie było kilka, a trochę więcej lat temu, ale znowu nie tak dawno – mam 22 lata i pamiętam takie piękne czasy. Pamiętam też końcówkę życia kaset magnetofonowych. Powoli zaczynały się już pojawiać płyty CD, ale były drogie i nie było ich na czym odtwarzać. Nagrywało się więc muzykę z radia na kasety, albo przegrywało. No i takie kasety pożyczało.

Pamiętam te czasy, i pamiętam też, że nikt wtedy nie chciał mnie ścigać za naruszanie praw autorskich. Ktoś tam coś tam mówił, że to może nie do końca legalne, ale nikogo to nie obchodziło – nielegalni byli ci, co na targowiskach sprzedawali nibyorginalne kasety i płyty, podczas gdy były podróbkami. Jednymi z moich większych pragnień wtedy było kupno oryginalnych kaset nawet tych wykonawców, których całe kasety miałam. Bo tak! Fanaberia? Nie wiem.Tak było. Pamiętam jak dziś.

To były miłe czasy. Kupując książkę czułam, że jest ona moja i mogę rozporządzać nią jak tylko mój młody umysł wymyśli. Mogłam czytać ją 500 razy, porwać na kawałeczki, rozerwać każdą stronę osobno i rozdać przechodniom albo dać do przeczytania paczce znajomych. Właściwie to ostatnie było najlepsze – dla osobnika niezbyt zamożnego to było świetne rozwiązanie. Posiadać kilkoro znajomych, którzy, tak jak ja, kupują czasem książki, i potem wymieniać się z nimi tytułami do woli. W ten sposób prawdopodobnie przeczytałam co najmniej połowę wszystkich książek, które przeczytałam, a właściwie pochłaniałam (było ich tak dużo). Dodatkowo istniała (i pewnie jeszcze istnieje, ale kto by na nią zwracał uwagę) biblioteka, czyli miejsce, z którego można wypożyczać za darmo i całkowicie legalnie przeróżne książki objęte prawami autorskimi na określony przedział czasowy. W bibliotece dobre było to, że chociaż w teorii książkę mogłam mieć dwa tygodnie, to w praktyce i dłużej. Wystarczyło ją zwrócić, poczekać aż pani bibliotekarka uzupełni kartę, i wypożyczyć ponownie. Albo umówić się z panią bibliotekarką, że książkę odda się później. Mój naiwny, młody umysł nie myślał wtedy, że łamię prawa autorskie.

Utwory nagrywało się na kasetę z radia, a filmy z telewizji. Po prostu. Nikt nie miał tego jak sprawdzać i ścigać za to globalnie, a mimo wszystko przemysł muzyczny czy filmowy jakoś zarabiały i miały się bardzo dobrze.

A potem przyszedł internet, który naturalną koleją rzeczy wytworzył chęć dzielenia się materiałami z innymi, ale zaoferował narzędzia do robienia tego na szeroką skalę. No ale co znaczy to dla mnie?

Dla mnie oznacza to, że gdy kupię sobie ebooka w cenie normalnej książki, to nie za bardzo mogę pożyczyć ją znajomym. Jeśli mogę, to ewentualnie jednemu na określony czas. Nie mogę dać go 4 moich “książkowych” znajomych tak, jak robię to z papierowymi wersjami. Ta książka nie jest już w pełni moja, nie mam tego poczucia, chociaż zapłaciłam za nią w sumie tyle samo, co za papierową. Jednak ktoś stwierdził, że skoro kupuję ja, i muszę przy kupowaniu wylegitymować się adresem mailowym, nazwiskiem i numerem karty płatniczej, to zakup będzie tylko i wyłącznie mój. Mogę pożyczyć takiego ebooka ile razy chcę, ale musiałabym to zrobić z całym urządzeniem, na którym je czytam. Przepraszam, ale ja tak nie chcę, ja pójdę sobie do księgarni i kupię ten przestarzały papier. Boję się tylko, że w miarę upływu czasu część tytułów będzie wydawana tylko w elektronicznej formie. To przyszłość, ale się zbliża.

Płyty czy kasety też już nie mogę pożyczyć czy, co było świetne, odsprzedać. To było całkiem zręczne – kupowałam ową w ciemno, okazywało się, że mi się nie podoba, to odsprzedawałam taniej. Teraz nie, teraz mam empetrzy, które nawet jeśli odsprzedam komuś i usunę z dysku oryginały, to będę piratem złym, który pozbawia wytwórnie miliony dolarów. Wytwórnie, nie artystów.

Film mogę sobie nagrać z telewizji, jasne, dostanę nawet jakiś superdekoder z wielkim dyskiem. Ale jakoś ciężko mi go będzie wyciągnąć z tego dekodera i przekazać dalej. Takie czasy.

I tak naprawdę nie podoba mi się to, że chociaż płacę, i to często niemałe pieniądze, to nie mam poczucia, że to, za co płacę, jest moje. Czasy, gdy płacę niemałe sumy za urządzenie, które na dobrą sprawę jest mi wypożyczone, a nie sprzedane, nie są do końca przyjemne. Wszędzie pełno blokad, zabezpieczeń, kombinowania tak, żebym nie mogła używać tak, jak chcę.

Nie podoba mi się to.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA