Spotify bardzo potrzebuje sukcesu. I dobrze by było gdyby go osiągnął.
Nasz ulubiony serwis muzyczny - Spotify (no…, na pewno co najmniej mój ulubiony) - jak wody potrzebuje sukcesu w Stanach Zjednoczonych, który pozwoliłby firmom fonograficznym uwierzyć w biznesowy model streamingu muzyki z sieci, co z kolei uwiarygodniłoby zasadność dalszej globalnej ekspansji serwisu (choćby o polski rynek; skoro mamy już iTunesa, to czemu nie możemy mieć Spotify). Najnowsze dane finansowe szwedzkiej spółki wyraźnie pokazują, że sukces jest potrzebny Spotify bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Matematyka w dokumentach finansowych spółki za ubiegły 2010 r. przedstawionych przed Companies House jest nieubłagana - mimo gigantycznego wzrostu przychodów o 458%, pogłębiła się roczna strata serwisu, która wyniosła 41 mln dol. (26,5 mln funtów). Strata bierz się stąd, że ciągle przychody z abonamentów na odsłuch nieograniczonych wręcz zasobów muzyki w sieci nie rekompensują tego, ile Spotify musi płacić firmom fonograficznym za prawo do sprzedawania muzyki. Co tu dużo mówić - w całej swojej kilkuletniej działalności na rynku Spotify nie zarobiło jeszcze na czysto ani centa. W nieskończoność nie da się prowadzić biznesu na stracie.
W raportach finansowych Spotify za 2010 r. znajduje się jednak jeden pozytyw, który może utwierdzać w przekonaniu, że jednak się uda - to fakt, że po raz pierwszy przychody z subskrypcji opłacanych przez konsumentów usług płatnych Spotify przekroczyły przychody z reklam w modelu darmowego odsłuchu. I to znacznie, bo aż 70,4 mln do 28,16 mln dol.
Po tym, jak dane finansowe za 2010 r. ujrzały światło dzienne, przedstawiciele Spotify zaczęli się gęsto tłumaczyć.
"Od swojego powstania w 2008 r., Spotify rozwijał się szybciej niż jakikolwiek inny serwis z płatnym dostępem do muzyki. W 2010 r. kontynuowaliśmy rozwój bazy klientów w Europie dodając setki tysięcy nowych płacących klientów, którzy aktualnie stanowią 15% wszystkich konsumentów korzystających z usług Spotify. To fenomenalny sukces modelu freemium"
- czytamy w oświadczeniu przesłanym do serwisu PaidContent.
To oczywiście komentarze do danych zanim Spotify wszedł na rynek amerykański. A wszedł z przytupem, bo najpierw samodzielnie, a następnie z Facebookiem, który przy okazji rozsławił mu markę na dziesiątki milionów nowych potencjalnych klientów. Dotychczas spływające dane z rynku amerykańskiego są niejednokrotnie sprzeczne ze sobą - najpierw mówiono o zaledwie kilkudziesięciu tysiącach nowych klientów, a następnie o ponad milionie. Jak jest naprawdę przekonamy się pewnie za rok, kiedy Spotify będzie publikował dane za rok 2011.
Jestem użytkownikiem serwisu Spotify od dawna (od kilku miesięcy w wersji Premium dzięki wstawiennictwu szefa Okazjum.pl oraz BookLikes.com, Dawida Piaskowskiego u samych właścicieli Spotify. Jeszcze raz dziękuję Dawid!) i nie wyobrażam sobie dziś życia bez tego serwisu. Odkąd korzystam z wersji premium praktycznie przestałem kupować muzykę, a wygoda i zadowolenie jest na najwyższym poziomie. I jestem przekonany, że Spotify znalazłby w Polsce (i nie tylko) wielu klientów, bo prawda jest taka, że trudno znaleźć niezadowolonego klienta tego serwisu.
Zgadzam się z jednym z prominentnych inwestorów Spotify - Seanem Parkerem - że filozofia funkcjonowania serwisu jest bardzo zbliżona do oryginalnego konceptu serwisu Napster, którym Parker najpierw zaszokował rynek fonograficzny, a następnie podbił miliony użytkowników internetu na całym świecie. Nielimitowany dostęp do praktycznie dowolnej muzyki, bez czekania na jej pobranie, na dodatek z możliwością dostępu do niej z poziomu komputera bądź urządzenia mobilnego to wygoda wręcz nieoceniona.
Powtórzę więc to, co od dawna na Spider's Web piszę - kibicujmy żeby Spotify się udało, żeby zaczął na siebie zarabiać, bo wtedy przyjdą lepsze czasy dla miłośników muzyki takich jak ja czy Wy.