REKLAMA

4 rzeczy, których ciągle brakuje w Safari (a są w Chrome)

16.06.2010 07.52
4 rzeczy, których ciągle brakuje w Safari (a są w Chrome)
REKLAMA
REKLAMA

Przeglądarka Safari wzięła i zaktualizowała się do wersji 5. Kilka dobrych tygodni po tym, jak przeglądarka Chrome wyszła oficjalnie z fazy beta. To wystarczająco dużo czasu na to, aby podpatrzeć kilka udogodnień u konkurencji i wdrożyć je we własnym produkcie (to nic zdrożnego?). Niestety, mimo wielu miłych poprawek do Apple’owej przeglądarki, ciągle brakuje w niej 4 małych, jednak niezwykle istotnych „tweaków” obecnych w Chrome, które czynią ją po prostu lepszym produktem w codziennym użytkowaniu.

W nowej wersji Safari mamy w końcu możliwość instalowania rozszerzeń – funkcjonalności, która z powodzeniem od wielu miesięcy funkcjonują w przeglądarce Firefox, dzięki czemu m.in. w Polsce stała się ona najpopularniejszym narzędziem do przeglądania zawartości sieci. Wrócił również niebieski pasek postępu ładowania strony, który do wersji 4 był unikalnym i niezwykle przyjemnym rozwiązaniem w Safari. Nowa wersja przeglądarki Safari jest też naprawdę szybka, na dodatek oferuje przycisk Reader, który skuteczne blokuje wszelkiego rodzaju denerwujące upiększacze stron. Z wielką chęcią wróciłbym więc na stałe do Safari, bo to historycznie moja ulubiona przeglądarka, która jeszcze do niedawna była kwintesencją tego, co naprawdę cenię w Apple’u – prostoty, pięknego wyglądu i wygody.

O ile na siłę można przyjąć, że prostota i piękny wygląd w Safari 5 są zachowane (choć to pierwsze nieco na wyrost), to w porównaniu z Chrome niestety brakuje wygody. I to dziwić może najbardziej, bo przecież wszelkiego rodzaju udogodnienia, przyspieszacze i ulepszacze standardowych rozwiązań zawsze były na pierwszym miejscu u inżynierów Apple’a. Nie dość, że Safari po aktualizacji jest ciągle mniej wygodna od Chrome (o tym dlaczego poniżej), to nie przynosi żadnych nowych, unikalnych rozwiązań, które nie byłyby obecne u konkurencji (no, może poza Readerem). I nie mowa tu o wewnętrznych bebechach w postaci nowych silników, których pracy i tak na co dzień nie odczujemy (no bo niby jaka jest różnica pomiędzy otworzeniem strony w 1,5 sekundy a 1,75 sekundy?), ale małych udogodnieniach w przeglądaniu internetu i zarządzania kartami i zakładkami.

O ile mogę przeboleć prezentację kart pod paskiem adresu (choć ciągle mi się wydaje, że przez to skraca się dostępna przestrzeń na prezentację treści) oraz brak faviconów (małe logotypy stron) przy otwartych kartach w nowej wersji Safari, o tyle 4 małe braki w stosunku do Chrome nie pozwalają mi przenieść się z powrotem na Safari. Po kilkumiesięcznym codziennym używaniu Chrome te 4 rzeczy weszły mi w krew na tyle, że nie potrafię bez nich cieszyć się szybkim, wygodnym i ergonomicznym korzystaniem z przeglądarki internetowej. Oto one:

1. Safari daje w końcu wbudowaną możliwość otwierania linków w nowych kartach (wcześniej trzeba było nieco pogrzebać, aby tak się działo). Niby więc jest ok, ale nie do końca. Prawy klik myszki i wybranie „otwórz w nowej karcie” (przy okazji?, w Chrome ta opcja jest wyświetlana jako pierwsza, w Safari jako druga) przenosi nas bowiem od razu do nowej karty z linkiem, w który klikamy. To niezwykle denerwujące?, bo przecież klikając w dany link podczas czytania danej treści otwieramy go „na potem”, czyli po tym, jak skończymy czytać tekst źródłowy. To zdecydowanie wydłuża czas czytania, gdyż trzeba wrócić do karty źródłowej i odnaleźć dany fragment tekstu.

2. Ciągle brakuje w Safari szybkiego przeglądu zawartości folderów z zakładkami internetowymi. Aby przejść do kolejnego folderu z naszym ulubionymi stronami należy klikać na każdy folder z osobna. W Chrome wystarczy jeden klik na wybrany folder, a przesunięcie kursorem na kolejny skutkuje wyświetleniem jego zawartości. Brak tej aktualizacji denerwować może najbardziej, bo przecież znacznie wydłuża to czas dotarcia do szukanej przez nas strony. A w związku z tym, że w głównej mierze na co dzień odwiedzamy strony z naszych zakładek, to brak reakcji na kursor w folderach skutecznie odstrasza od Safari.

3. W Chrome wyszukiwarka Google’a (lub inna, w zależności od ustawień) wbudowana jest w pasek adresu, więc czy to wpisujemy adres www z palca, czy szukamy informacji w sieci używamy tylko jednego pola tekstowego. Po kilku miesiącach z Chrome przyzwyczajenie do tego rozwiązania jest na tyle silne, że można się zastanowić jak do tej pory mogły skutecznie funkcjonować dwa pola: jedno na adres strony, drugie na wyszukiwarkę. Safari niestety nie przynosi unifikacji obu okien, a to rozwiązanie byłoby przecież najbliższe polityki Apple’a kondensowania możliwie wszystkich funkcjonalności w jednym miejscu i maksymalnego odchudzania wszelkich technikaliów.

4. Klikając jednym klikiem w pasek adresu w Chrome od razu zaznacza się cała jego zawartość. W Safari należy wykonać? aż trzy kliki, gdyż jeden włącza kursor wewnątrz paska, drugi zaznacza pierwszy wyraz, a dopiero trzeci całą zawartość tekstową. Rozwiązanie Chrome’a jest zdecydowanie lepsze, bo Google dobrze przeanalizował po co użytkownicy przeglądarki klikają w pasek adresu – po to, aby wpisać nowy adres (lub wprowadzić nowe zapytanie do wyszukiwarki). Safari ciągle tkwi jeszcze w dobie „modyfikacji” adresu.

Odnoszę wrażenie, że Safari 5 nie jest do końca przemyślanym produktem, szczególnie właśnie pod kątem przyjemności i szybkości operowania przeglądarką. Tak to jednak jest kiedy Apple skupia się aktualnie prawie wyłącznie na rozwoju swoich mobilnych produktów, a nie tych z doby ery peceta.

Zostaję przy Chrome, chyba że ktoś wskaże mi rozszerzenia do Safari, które pomogłyby obejść powyższe 4 punkty.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA