REKLAMA

Nowe reklamy Microsoftu: a że niby o co kaman?

Microsoft przygotował nową kampanię reklamową z udziałem emerytowanego szefa Billa Gatesa i jednego z popularnych amerykańskich komików Jerrry'ego Seinfelda. Wczoraj wyemitowano drugi z serii kilku reklamowych spotów telewizyjnych w tej kampanii.

Kiedy w zeszłym miesiącu pojawiły się informacje o współpracy Microsoftu z Seinfeldem mówiono o tym, że kreacja producenta Windows ma być odpowiedzią na serię reklam "Get A Mac" firmy Apple. Microsoft wytoczył potężne działa przeznaczając na kampanię 300 milionów dolarów i wyciągając Gatesa z emerytalnych kapci. Media marketingowe donosiły o rekordowo wysokiej gaży dla Seinfelda (10 milionów dolarów) i z niekłamaną antycypacją czekały na pierwsze efekty tej zaskakującej współpracy.

Nowe reklamy Microsoftu: a że niby o co kaman?
REKLAMA

W pierwszym spocie Gates wybiera buty, a Seinfeld mu w tym pomaga. Jedyny fragment, który luźno związany jest z komputerami to moment "poprawiania ułożenia bielizny pupą" przez Billa Gatesa w końcowym fragmencie spotu. To odpowiedź Gatesa na pytanie Seinfelda czy będą kiedyś "wilgotne i ciągnące się komputery, żeby można było je zjeść w pracy".

REKLAMA

Pierwszy spot Gates/Seinfeld

W drugiej reklamie Gates i Seinfeld mieszkają w przeciętnej amerykańskiej rodzinie uczestnicząc w codziennych rodzinnych ceremoniach i obowiązkach. Jedyny fragment związany z komputerami również pojawia się dopiero na koniec tego czteroipółminutowego spotu (tę wersję Microsoft umieścił w serwisie YouTube; wersja półtoraminutowa do obejrzenia na stronach korporacyjnych firmy), kiedy to Seinfeld pyta, czy kiedyś świat zobaczy żaby z e-mailami, złote rybki z własnymi stronami internetowymi i ameby z blogami, a Gates w odpowiedzi prezentuje taniec robota.

Drugi spot Gates/Seinfeld

Celem kampanii miało być odświeżenie wizerunku firmy Microsoft. Czy taką kreacją Microsoft osiągnie swój cel? Trudno wyrokować, ale zastanawiające jest to, że Microsoft zdecydował się na bardzo nowoczesny i jeszcze nie do końca eksplorowany przekaz reklamowy opierający się na dowcipie absurdalnym. Trudno nawet mówić o jakimkolwiek dowcipie w spotach Microsoftu. One po prostu są i pozostawiają odbiorcę w pełnej gotowości na jakieś mocniejsze uderzenie, punkt kulminacyjny, który de facto celowo w ogóle nie następuje.

Tak zbudowana kreacja może przypadnie do gustu młodym osobom i konsumentom innowatorom, którzy wybierają tylko te produkty, które niosą za sobą jakieś nowe wartości emocjonalne, ale czy Microsoft naprawdę do nich kieruje swój przekaz? Czy aby nie jest błędem użycie bardzo nowoczesnej, wręcz kontrowersyjnej strategii kreacyjnej w przypadku marki wieloletniego lidera rynkowego starającego się naprawić wizerunek zepsuty ostatnimi nieudanymi produktami? Wydaje się, że grupa docelowa Microsoftu po prostu nie zrozumie przekazu reklamowego, a młodzi, zbuntowani ludzie wraz z konsumentami innowatorami nigdy w niego nie uwierzą.

REKLAMA

Może jest tak, że marketer nastawiony jest na długofalową komunikację w tym stylu (stać go na to), albo zamierza ją wkrótce lekko zmodyfikować dodając jednak jakąś treść reklamową w kolejnych spotach. Może pierwsze reklamy z tej serii mają za zadanie wzbudzenie zainteresowania i kontrowersji, gdyż jest szasna na lekki buzz marketingowy w stylu "a widziałeś te głupie reklamy Microsoftu?". Wtedy można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że konsumenci rzucą się do oglądania kolejnych odcinków w poszukiwaniu kolejnych absurdów.

Tyle, że nawet wtedy ciągle nie widać profitów marketingowych dla wizerunku Microsoftu. Taka strategia wydawałaby się do przyjęcia w przypadku marki, która dopiero chce być rozpoznawana, a nie takiej, którą znają dosłownie wszyscy i mają o niej dobrze wyrobione zdanie. Jeśli chce się to zdanie zmienić, to raczej nie robi się tego w tak diametralny sposób.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA