Zamieszkanie blisko galerii handlowej sprawiło, że zacząłem patrzeć na nią zupełnie inaczej.
Wcześniej kojarzyła mi się z typowym nie-miejscem – przestrzenią w stylu lotniska czy dworcowej poczekalni, gdzie człowiek jest zupełnie anonimowy, wręcz niewidzialny. Tłum ludzi się przetacza. Wszyscy jesteśmy tu tylko na chwilę. Nic nas nie łączy, więc nie musimy zwracać na siebie uwagi. Lada moment znowu się rozejdziemy i prawdopodobnie nigdy więcej nie spotkamy.
Czasem tylko, dzień po podróży, gdzieś mignie znajoma twarz. Przypominamy sobie, że siedzieliśmy razem w jednym wagonie – może nawet uśmiechniemy się na myśl, że świat jest jednak mały. I to wszystko.
Dyskont w galerii stał się dla mnie czymś w rodzaju małego sklepu osiedlowego. Zdarza mi się wpaść tam nawet trzy razy dziennie – bo zapomnę o makaronie albo zabraknie przyprawy. Przez te częste wizyty dostrzegam, że galeria handlowa wcale nie jest przestrzenią całkowicie anonimową i obcą. Zaczynam rozpoznawać twarze – i to nie tylko pracowników.
Zauważam, że niektóre osoby spędzają tu niemal cały czas. Mijamy się prawie codziennie. Raczej nie przychodzą na zakupy – rzadko widzę ich z torbami czy choćby z jakimś przedmiotem w dłoni. Siedzą na fotelach, przechadzają się, patrzą przed siebie. Obojętnie mijają witryny. To głównie starsze osoby. Zawsze krąży jeden z tych dwóch czy trzech panów, których znam już z widzenia.
Może to tylko przypadek, że wciąż na siebie wpadamy – dziwne zrządzenie losu. Dziwne, bo trwa już co najmniej dwa lata. A może i dłużej. Jednego z tych panów, bardzo elegancko ubranego, mijałem już przed laty w innych łódzkich galeriach handlowych. Nigdy nie robił zakupów – po prostu spacerował. Albo siedział na fotelu. Nie wyglądało to ani na odpoczynek, ani na obserwację.
Siedzenie w pełni opisywało tę czynność. To była jedyna rzecz, którą wtedy naprawdę wykonywał: był.
Kamery, aplikacje i algorytmy wiedzą o nas więcej, niż chcielibyśmy przyznać. Nawet gdy wydaje się, że jesteśmy tylko kolejną twarzą w tłumie galerii handlowej. Fot: shutterstock / Master1305
Jeden z łódzkich aktywistów zauważył kiedyś, że to charakterystyczna cecha chłodniejszych miesięcy: w galeriach handlowych przybywa starszych osób, które siedzą lub spacerują, bo tylko w ten sposób mogą przebywać w ciepłych pomieszczeniach. Ich mieszkania są zimne, niedogrzane. Wykorzystują więc fakt, że przez galerię ciągle ktoś się przewija – mało kto zauważy, że spędzają tam długie godziny, że właściwie na nikogo nie czekają.
Kiedy zaczyna się robić zimniej, galerie handlowe zamieniają się w udawane poczekalnie. Czeka się w nich tylko na to, aż trzeba będzie wyjść.
Być może właśnie tak jest z ludźmi, których mijam tak często. Tyle że widujemy się również wiosną i ciepłą jesienią. Jakby galeria handlowa była jedynym miejscem, gdzie można po prostu przyjść i być – w oczekiwaniu, aż czas sam zleci. Można wtopić się w tłum, być wśród ludzi, a jednocześnie nie zwracać na siebie uwagi. Być pod ochroną, w zasięgu kamer, a zarazem pozostać jednym z wielu – częścią anonimowej masy.
Obecność nie-konsumentów w galeriach handlowych to w gruncie rzeczy oskarżenie wobec współczesności. Dziś tylko świątynie konsumpcji są przestrzeniami publicznymi, w których można przebywać w komforcie. Owszem, są parki – ale nawet przy dobrej pogodzie doskwiera w nich brak toalet, a sam ich widok w przestrzeni publicznej wciąż budzi sprzeciw. Rodzice z dziećmi nie mają gdzie przewinąć pociech. Gdy pojawiają się inicjatywy, by montować przewijaki w miejscach publicznych, wiele osób reaguje drwiną i oburzeniem.
"Jeszcze nocnik na każdym rogu i kucyki na biegunach" – pisał jeden z komentujących, gdy w Sosnowcu stanęła taka konstrukcja.
Galerie handlowe stają się więc jedynym dostępnym schronieniem. Bo z innych części miasta wypędza się całe grupy ludzi: rodziców, osoby starsze, osoby z niepełnosprawnościami. W wielkim centrum handlowym przynajmniej jest gdzie usiąść i skorzystać z toalety.
Annie Ernaux w "Życiu zewnętrznym" zauważała, że nie istnieją inne zamknięte przestrzenie, w których tak często stykamy się z innymi ludźmi, jak właśnie w galeriach handlowych. To tam, między regałami i alejkami, możemy obserwować ich styl bycia i życia. I odwrotnie – to tam inni mogą przejrzeć nas na wylot.
"W kolejce do kasy jesteśmy najbliżej siebie" – pisała Ernaux. Czekając na zeskanowanie zakupów, "odsłaniamy jak nigdzie indziej nasz styl życia, a przede wszystkim stan naszego konta".
"Kładąc swoje zakupy na taśmie, myślę z lekkim niepokojem, że [kasjerka] będzie na nie patrzeć. Każda rzecz nagle nabiera wielkiego znaczenia, bo przecież ujawnia mój styl życia. Butelka szampana, dwie butelki wina, świeże mleko i ementaler bio, chleb tostowy, dietetyczne jogurty Sveltesse, karma dla sterylizowanych kotów, angielski dżem imbirowy. Teraz to ja jestem obserwowana, ja staję się obiektem" – pisała.
"Tak naprawdę nie dbamy o to, że się odsłaniamy, bo jesteśmy dla siebie nieznajomymi" – dodawała. Ta niewidzialna bariera – "oni nas nie znają" – chroni, pozwalając zignorować fakt, że wystarczy chwila uważności, by zobaczyć znacznie więcej.
Galeria handlowa jest miejscem, w którym to, co prywatne i zwykle skrywane, staje się publiczne – wystawione na ocenę.
Ernaux pisała to jeszcze przed erą sklepowych aplikacji. Dziś programy lojalnościowe i systemy zniżek wymagają przekazania danych z naszych urządzeń, a więc ujawnia się wszystko – bez wyjątku. Wiedzą o nas staje się walutą, którą płacimy za przyszłe promocje. Sklepy nawet nie ukrywają, że chodzi o poznanie nas lepiej – po to, by skuteczniej sprzedać to, czego sami jeszcze nie wiemy, że chcemy. Jedna z sieci opisywała niedawno, że celem jej aplikacji jest "uczenie się każdego klienta", a treści, kupony i promocje są dopasowywane "nie tylko do aktualnych potrzeb, ale także do prognozowanych zachowań zakupowych".
Jeszcze nie sięgniemy po koszyk, a już jesteśmy rozpracowani. Lista zakupów istnieje, choć to nie my ją napisaliśmy. Możemy udawać, że koniec z batonami i czipsami – w misce tylko jabłka i banany, w lodówce wysokobiałkowy jogurt. Zdjęcia z siłowni nie kłamią, wzięliśmy się za siebie. Ale czy to naprawdę ty, prawdziwy ty? – zapyta aplikacja, podsuwając w piątkowy wieczór zniżkę na ciastka, chrupki i lody. Zna przecież twoje nawyki. To są te „prognozowane zachowania zakupowe”.
Jeśli gdzieś naprawdę upadają mury prywatności – tak mozolnie przez lata wznoszone – to właśnie tutaj, w sklepach i galeriach handlowych. Runęły z wielu stron. Co chwila powstaje nowa szczelina, zasłona pęka, odsłaniając bezbronne "ja".
Jest taki (nie)samotny dom
To byłoby zabawne zdjęcie. Wystarczyłoby je tylko odpowiednio skadrować. Na pierwszym planie – wygodny fotel. Patrząc, można niemal poczuć towarzyszące siadaniu uczucie: całe ciało od razu się zapada, plecy czują ulgę. Obok półeczka z książkami, a w tle miga przyjemne, ciepłe światło – ogień w kominku. Jest sielsko, przyjemnie, intymnie. Domowo.
Teraz oddalamy kadr. Widać, że to wcale nie kominek, a ekran imitujący płomień. Fotel faktycznie wygodny, ale zużyty – każdego dnia siada na nim mnóstwo osób. Biblioteczka to falsyfikat: ani jednej prawdziwej książki. Obok wyświetlacza z ogniem stoi bankomat, a wszystko to mieści się pod ruchomymi schodami. Wokół tłum, sklepy, gwar. To wręcz absurdalne, że w galerii handlowej – miejscu tak dalekim od domowej atmosfery, od intymności, bycia u siebie, prywatności – próbuje się odtworzyć klimat zacisza znanych czterech ścian. Ktoś musiał mieć poczucie humoru, projektując taki wystrój.
Na tych fotelach siadają też panowie, których znam z widzenia. Grają w tę grę, jakby byli jej świadomi. To nie dom, a jednak czują się jak u siebie. Wiem, że nie powinienem nawet tak myśleć. Być może przychodzą tu z bardzo smutnych powodów: zimą ich mieszkania są niedogrzane, latem za gorące, by dało się w nich wytrzymać. Może nie mają co ze sobą zrobić, może u siebie przytłacza ich samotność. Wolą być wśród ludzi – nawet jeśli to tylko przemykające od sklepu do sklepu twarze.
Tyle że powodów nie znam. Nie mam bladego pojęcia. Może po prostu lubią tu być. Mają taki kaprys. Tak naprawdę nie wiem, co ich tu przyciąga. Mogę się domyślać, ale mam jedynie kilka niepewnych poszlak. Ich obecność pozostaje tajemnicą – w przeciwieństwie do mojej czy pozostałych klientów. Przychodzimy w określonym celu. Wszystko jest jasne. Razem jesteśmy na widoku. Wystawiamy się kupowanymi rzeczami, gestami, zachowaniem. Samo niezeskanowanie aplikacji przy kasie staje się aktem demonstracyjnym: stać mnie, nie muszę korzystać z promocji, mogę pozwolić sobie na nieprzekazywanie danych, na zignorowanie drugiego, gratisowego opakowania borówek. Raz byłem świadkiem sceny, gdy klient nie chciał sięgać po aplikację, ale gdy usłyszał, że awokado będzie tańsze, uległ. Nieliczni mogą gwizdać na okazje.
Prywatność nie istnieje
Zjawisko prywatności w przestrzeni fizycznej "dla wielu z nas albo już nie istnieje, albo jest na granicy nieistnienia" – zauważa Maja Mozga-Górecka, autorka książki "Figlarnie. Przestrzenie radykalnej prywatności". Zabiera nas do miejsc "zaprojektowanych jako azyle".
Maja Mozga-Górecka, "Figlarnie. Przestrzenie radykalnej prywatności", wyd. Karakter, 2025
Trafiamy między innymi do Pragi, do willi Müllerów autorstwa Adolfa Loosa. Austriacki architekt był, jak pisze Mozga-Górecka, "jednym z ostatnich rzeczników tradycyjnie pojmowanej prywatności". W praskim domu ściany z najlepszym dostępem do słońca mają zamiast okien otwory strzelnicze, a te w kuchni umieszczono tuż pod sufitem. Willa wpuszczała światło, ale nie pozwalała nikomu zajrzeć do środka.
"Mój dom to moja twierdza" – w wersji bardzo dosłownej.
Świat poszedł jednak w zupełnie inną stronę.
Zamiast szczelin – wielkie okna, przez które można zajrzeć i podejrzeć. Mieszkania zapraszają gapiów: proszę bardzo, oglądajcie, tak żyjemy. Irlandczycy ustawiają na parapetach figurki, zabawki, pluszaki – żeby każdy mógł zobaczyć, co lubią domownicy. Nie kryją się ze swoimi pasjami. Podobny zwyczaj zauważyłem w Łodzi: na parapecie, w pełnym świetle, stał stojak z płytami CD. Może został przestawiony na czas sprzątania, a może ktoś chciał pochwalić się gustem.
"Zobacz, to jestem ja. Tu żyję. Takiej muzyki słucham" – zdawała się mówić ta miniaturowa wystawa. Kusiło, by spojrzeć dokładniej, ale powstrzymałem się przed przyjęciem tego przypadkowego zaproszenia do czyjegoś wnętrza.
Zdarza mi się jednak zerkać w inne mieszkania – z daleka, z chodnika, więc nie widzę wiele, ale ciekawi mnie, jakie tytuły stoją w biblioteczce przy oknie. Wtedy też przekraczam czyjąś granicę. Tyle że łódzka kamienica to nie willa w Pradze. Okna są duże, a z ulicy da się zobaczyć zaskakująco dużo.
Próba oddzielenia prywatności od tego, co publiczne, w kontekście Loosa budzi niepokój. Trudno odseparować twórcę od dzieła, gdy zna się jego historię – szczególnie taką. "Trzy dziewczynki w wieku od ośmiu do dwunastu lat zeznały, że Loos zapłacił im, żeby przyszły do jego mieszkania" – pisze Mozga-Górecka. Miały mu pozować nago. Ostatecznie sąd oczyścił go z najpoważniejszych zarzutów, ale jego wina moralna pozostała oczywista.
Czytając więc o ścianach pozbawionych okien, trudno nie zastanawiać się, co Loos naprawdę chciał osiągnąć. Czy rzeczywiście chodziło o ochronę prywatności? O pełną swobodę domowników? Zapewne tak – bo willa nie była projektowana dla niego samego. A jednak pozostaje wątpliwość.
Przypomina to trochę postawę osób oburzonych sprzeciwem wobec inwigilacji: skoro nie podoba ci się, że ktoś – rząd, korporacja – może przeglądać twoje wiadomości czy dane, to pewnie masz coś do ukrycia. Podejrzliwość staje się normą.
Skomplikowane relacje między tym, co prywatne, a tym, co publiczne, uosabia gabinet Sigmunda Freuda. To przestrzeń, w której pacjenci zdradzali swoje największe sekrety, odsłaniali historię rodzin, ujawniali to, co wstydliwe. Freud "w celach terapeutycznych wdzierał się do miejsc intymnych, a potem w swoich książkach wystawiał ich zawartość na widok publiczny" – zauważa Mozga-Górecka. Prywatny gabinet stał się miejscem, w którym "prywatność doznała poważnego uszczerbku".
Lekarz dbał o anonimowość pacjentów, ale jego "uniwersalna diagnoza" ostatecznie obarczyła cały rodzaj ludzki. Gabinet Freuda ostrzega: to, co prywatne, bardzo łatwo staje się publiczne.
Trochę szkoda, że w książce tak mało przykładów polskich azylów. Tym bardziej że pierwszy rozdział poświęcony jest Białemu Domowi w Łazienkach Królewskich, gdzie Stanisław August Poniatowski mógł liczyć na chwilę odosobnienia i ucieczki od niechcianych relacji.
Z drugiej strony, czy nie mamy dziś wokół siebie mnóstwa takich twierdz?
Grodzone osiedla przestały być modą, stały się normą. Szlabany blokują dojazdy nie tylko do nowych apartamentowców, ale i do starych bloków z czasów PRL-u. Nawet śmietniki są pod ochroną – bez kodu nie wyrzucisz worka, a podrzucenie cudzego nagra kamera. Mysz się nie prześlizgnie, a co dopiero obcy. Idealne warunki, by tworzyć azyle – schronienia, w których można być sobą i mieć pewność, że nikt nie będzie przeszkadzał.
Tylko czy te szczelnie strzeżone przestrzenie faktycznie dają spokój? Raczej przeciwnie – mamy do czynienia z paradoksem. Mieszkania i domy są chronione jak twierdze, a jednak nasze wnętrza zostały skutecznie spenetrowane. Dziś nawet odkurzacze mają kamery.
Z raportu "Rynek Internetu Rzeczy w Polsce 2024" wynika, że na jednego mieszkańca przypada średnio siedem urządzeń podłączonych do sieci, a do 2028 roku liczba ta wzrośnie do szesnastu. Samych telewizorów z dostępem do internetu jest już sześć milionów. W 2023 roku urządzenia smart home były atakowane średnio dziesięć razy dziennie. Każdy z tych sprzętów to potencjalne zagrożenie dla prywatności. Nie trzeba popadać w paranoję – ale zagrożenie istnieje. I nie chodzi nawet o lodówki, odkurzacze czy telewizory. Wystarczy spojrzeć na własny telefon. Albo na portal społecznościowy.
Jesteśmy w zupełnie innym położeniu niż Alvar Aalto, jeden z bohaterów "Figlarnii". Fiński architekt "doskonale rozumiał potrzebę tworzenia przestrzeni niedostępnych dla ludzkiego wzroku", a jednocześnie nie ukrywał niczego przed żoną – nawet licznych zdrad. Prowadził "cygańskie, bezpruderyjne życie".
Bo prywatność to nie kłamstwo ani ukrywanie się, lecz umiejętność wyznaczania granic. Oddzielenia tego, co można pokazać, od tego, czego nie chcemy ujawniać.
Niewielu może sobie dziś na taki luksus pozwolić. We współczesnym świecie prawda o nas wycieka bez naszej wiedzy. Czasem lepiej nie wiedzieć, jak wiele informacji o nas posiadają technologiczne korporacje.
We współczesnym świecie prawda o nas wycieka bez naszej wiedzy. Fot: shutterstock / Master1305
Prywatność jak ogród
Maja Mozga-Górecka pisze, że prywatność można uprawiać jak drzewka owocowe, pomidory czy porzeczki. "Dopiero wtedy wydaje owoce, gdy zaczynamy traktować ją jak żyzne podłoże dla czynności inaczej niemożliwych lub trudnych do wykonania".
To piękne porównanie – i zarazem gorzkie. Bo uprawianie prywatności wymaga przestrzeni, czasu i cierpliwości. A tych dziś najczęściej brakuje. Nawet do balkonowych pomidorków potrzebny jest balkon. Prywatność staje się więc przywilejem – czymś, co trzeba wypracować i na co trzeba móc sobie pozwolić.
Tymczasem ci, którzy nas z niej odarli, sami budują potężne twierdze. Jak Mark Zuckerberg na Hawajach – jego Ko’olau Ranch to ponad 5,5 km² prywatnej ziemi z własnym schronem o powierzchni 420 m². Ale czy jest czego zazdrościć? Ciszy? Spokoju? Być może.
To jednak raczej wyraz lęku niż wolności. W takim bunkrze trudno myśleć o lepszym świecie – o przestrzeniach, w których każdy mógłby czuć się swobodnie, jak u siebie. Ranczo utwierdza tylko w przekonaniu, że trzeba się odgrodzić. My kontra oni. Ale to przecież znamy już dobrze z naszych własnych, polskich osiedli.
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-11-03T15:17:19+01:00
Aktualizacja: 2025-11-03T15:09:44+01:00
Aktualizacja: 2025-11-03T14:40:25+01:00
Aktualizacja: 2025-11-03T14:32:30+01:00
Aktualizacja: 2025-11-03T14:00:59+01:00
Aktualizacja: 2025-11-03T13:14:29+01:00
Aktualizacja: 2025-11-03T12:25:31+01:00
Aktualizacja: 2025-11-03T11:51:06+01:00
Aktualizacja: 2025-11-03T11:23:12+01:00
Aktualizacja: 2025-11-03T10:45:20+01:00
Aktualizacja: 2025-11-03T09:01:55+01:00
Aktualizacja: 2025-11-03T08:52:18+01:00
Aktualizacja: 2025-11-03T08:11:32+01:00
Aktualizacja: 2025-11-03T07:53:33+01:00
Aktualizacja: 2025-11-03T07:32:22+01:00
Aktualizacja: 2025-11-03T06:45:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-03T06:30:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-03T06:15:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-03T06:00:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-02T19:29:40+01:00
Aktualizacja: 2025-11-02T18:45:29+01:00
Aktualizacja: 2025-11-02T17:15:41+01:00
Aktualizacja: 2025-11-02T16:20:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-02T16:10:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-02T16:00:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-02T14:30:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-02T13:30:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-02T07:52:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-02T07:42:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-02T07:32:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-02T07:22:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-02T07:12:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-02T07:00:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-01T16:24:06+01:00
Aktualizacja: 2025-11-01T16:15:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-01T16:00:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-01T15:45:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-01T15:30:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-01T15:15:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-01T15:00:00+01:00