Klub Nudnych Facetów
"Zbieranie butelek po mleku, podążanie szlakiem brązowych znaków, spotting pomp wodnych, fotografowanie nagrobków, podziwianie rond – to wszystko brzmi jak nuda, czyż nie?" – pyta narrator. Tak zaczyna się jeden z wielu materiałów dokumentalnych o społeczności, która – jak przyznają jej uczestnicy – zrzesza osoby pielęgnujące przeciętność i spokój.
Pogodna, sympatyczna twarz starszego mężczyzny, siedzącego wygodnie w fotelu, spogląda w kamerę. Sceneria, niemal jak z obyczajowego serialu o losach brytyjskiego rodu, zdradza od razu miejsce akcji: Winchester w południowej Anglii, nieopodal nadmorskiego Southampton. To Grover Click – współzałożyciel Dull Men’s Club, czyli Klubu Nudnych Facetów.
Chociaż klub istnieje już od dekad, to dopiero kilka lat temu zyskał międzynarodową rozpoznawalność. Najpierw idee ruchu zaszczepiono w USA (skąd oryginalnie pochodzi), potem w Australii. Potem, za sprawą internetu oczywiście, wieść o stowarzyszeniu ludzi ceniących zwykłość rozeszła się po całym globie.
Mimo iż inicjatywa powstała jako żart kilku przyjaciół szukających pretekstu do spotkań, wyewoluowała w ogromny ruch, który w czasach pogoni za łatwym poklaskiem, w epoce wiecznego spektaklu odgrywanego na platformach społecznościowych, w dobie efemerycznych trendów instant wyrasta na bunt wobec współczesności. Członkowie DMC propagowali mindfulness, detoks cyfrowy i RiGCz (Rozum i Godność Człowieka) zanim to było modne.
Dullsterom (po naszemu "Nudziarzom") – bo tak nazywają siebie członkowie grupy – przyświeca kilka zgrabnych haseł oddających ich ducha. Jedno z nich brzmi: Celebrating the ordinary ("Świętując zwyczajność"). Kolejne: Born to be mild ("Urodzeni, by być łagodnymi"), co stanowi oczywiste nawiązanie do tytułu utworu grupy Steppenwolf Born to be wild ("Urodzeni, by być dzikimi"). Niektórzy twierdzą nawet, że to, co uprawiają, to antyinfluencing.
Nudni faceci są jak faceci z memów: cieszą się byle czym.
Rondziarze. Słupnicy. Kolekcjonerzy
Co właściwie robią członkowie tej społeczności? Łatwiej byłoby powiedzieć, czego nie robią. Jak na grupę ludzi zjednoczonych pod sztandarem nudy, oddają się dość niecodziennym zainteresowaniom.
Jedna z gwiazd Klubu, Kevin Beresford, aktywny pod pseudonimem Dull Kev ("Nudny Kev"), jest fanem rond. Podróżuje głównie po Anglii, zachwycając się danym światu przez Brytyjczyków rozwiązaniem problemu płynności ruchu drogowego. Nie tylko robi zdjęcia rond, ale też opowiada o nich, studiuje ich historię, analizuje przepustowość i klasyfikuje. Zresztą nie jest w tym sam — jakiś czas temu objął rolę przewodniczącego Towarzystwa Miłośników Rond, funkcjonującego w ramach DMC.
Inną liczną (ponad tysiąc członków) podgrupą jest Towarzystwo Miłośników Słupów Telegraficznych, któremu przewodniczy Martin Evans. Podobnie jak Kevin, chętnie opowiada w mediach o swojej pasji, która dosłownie polega na podziwianiu słupów podtrzymujących linie kabli komunikacyjnych. "Chodzi o ich estetykę, piękno, z jakim wpasowują się w krajobraz" – tłumaczy w wywiadzie dla Olivera Slowa z BBC. "Nie interesują mnie techniczne szczegóły".
Lista przeróżnych pasji uprawianych przez osoby zrzeszone w Klubie jest naprawdę długa. Cześć z nich łączy się z podróżami spoza broszur biur turystycznych: odwiedzanie grobów sławnych osób, fotografowanie skrzynek na listy, pomp wodnych, brązowych znaków wskazujących drogę do atrakcji turystycznych. Sporo wiąże się z kolekcjonowaniem, najczęściej mało efektownych suwenirów z całego świata jak butelek po mleku, pachołków drogowych, opakowań po cukierkach, gumek do włosów albo czegoś bardziej konwencjonalnego, na przykład starych sprzętów audio, jak w przypadku Marcina, użytkownika z Polski (imię zmienione na prośbę rozmówcy).
– Zbieram radia, ale takie bardzo stare radia, przedwojenne – mówi. – Wymieniamy się zdjęciami, znaleziskami. Jeżdżę oczywiście na giełdy i jestem na jednej polskiej grupie, ale tam mam kontakt z ludźmi praktycznie z całej Europy. Umieszczam moje okazy, na przykład polskie urządzenia, a w odpowiedzi dostaję zdjęcia z USA, Włoch, Niemiec czy Austrii.
Jeszcze inne pasje klubowiczów polegają na dokumentowaniu trywialnych elementów otoczenia (równo zamontowane gniazdka elektryczne, niecodzienne ułożenie cegieł w ścianie) lub dopracowywaniu do perfekcji powtarzalnych, banalnych czynności – jak chociażby mierzenie czasu nalania wody do butelki, zgadywanie godziny bez patrzenia na zegarek czy gotowanie idealnego jajka.
Do tego dochodzi cały szereg konkursów, które co prawda podważają niechęć do rywalizacji, ale pozostają w zgodzie z postulatem ograniczania wysiłku. Na stronie DMC można zobaczyć wyniki zawodów w takich dyscyplinach jak plucie groszkiem przez rurkę do celu albo conkers – dziwaczna zabawa polegająca na uderzaniu nawleczonym na sznurek kasztanem w kasztan przeciwnika.
– Moja teoria jest taka, że pewien typ ludzi, z zamiłowaniem do rzeczy osobliwych, choć zgoła nudnych dla ogółu, potrzebuje się uzewnętrznić – i tak powstała ta grupa – mówi inny użytkownik, przedstawiający się jako Wojciech.
– Nie zdziwiłbym się, gdyby pierwszy wpis dotyczył jakiegoś nietypowego przebiegu w samochodzie założyciela grupy, np. 11 111 mil, bo w grupie są zarówno Amerykanie, Brytyjczycy, jak i Europejczycy. Myślę, że nie są to osoby o typowo inżynieryjnych umysłach, bo taka grupa pewnie nie przetrwałaby długo. Bardziej chodzi tu o dzielenie się napotkanymi osobliwościami otaczającego świata – trochę z przymrużeniem oka, bez oczekiwania poklasku czy jakiejkolwiek admiracji – dodaje.
Jak tłumaczył Grover Click w licznych materiałach prasowych, fundamentalnym założeniem Klubu jest sprzeciw wobec społecznej presji "blichtru i świecidełek" oraz docenianie rzeczy pozornie nieistotnych.
"Dullsterzy to osoby, które czerpią przyjemność z koszenia trawnika, mycia samochodu albo malowania płotu" – opowiada z kolei drugi asystent wiceprezydenta DMC, Leland Carson, na łamach Positive News.
– "Nie skaczą ze spadochronem ani nie płacą fortuny za dołączenie do klubu golfowego, żeby nosić głupkowate spodnie i koszulki. Znajdują radość w drobnych, zwykłych czynnościach" – mówił..
Na pierwszy rzut oka brzmi to jak modna dziś pop-psychologia czy quasi-religia minimalizmu, o której pisaliśmy niedawno. Nie pasuje to jednak do manifestów wzywających do ascezy i estetyki pustki – często pełnych zbytku, a niekiedy wręcz irracjonalnych zachwytów nad błahostkami czy nadmiernego zbieractwa. To raczej zwyklizm. Przeciętnizm.
Dullsterzy to osoby, które czerpią przyjemność z koszenia trawnika, mycia samochodu, malowania płotu czy oglądania znaków drogowych. Źródło: Facebook/Dull Men's Club.
JOMO zamiast FOMO
Reportaż z Clickiem, o którym wspominam na początku, powstał dobre osiem lat temu, jednak największy przypływ nowych członków nastąpił w czasie pandemii COVID-19. Na początku 2020 roku klub zrzeszał niewiele ponad 100 tysięcy osób. W ciągu zaledwie kilku miesięcy rozrósł się kilkukrotnie, zyskując także wielu użytkowników z naszego kraju.
Jak pisze Lee Carlson z "New York Magazine", wzrost popularności Klubu był ściśle związany z potrzebą poszukiwania ukojenia w prostocie i codzienności.
"W rutynie i zwyczajności sporo ludzi odnalazło receptę na stres i przeciążenie bodźcami" – zauważa Carlson.
– "Dla doświadczonych członków DMC pandemia nie była radykalną zmianą stylu życia. Jak tłumaczy jeden z założycieli: po prostu spędzaliśmy jeszcze więcej czasu w swoich szopach czy garażach, ciesząc się drobiazgami i dzieląc się nimi z podobnie myślącymi osobami" – dodaje.
Grupa zupełnie niezamierzenie stała się przestrzenią do wyciszenia i odpoczynku od informacyjnego chaosu, ale też od werbalnej agresji. Zaczęła przyciągać tych, którzy szukają miejsca do rozmów – często o niczym – i dzielenia się przemyśleniami. Tych, którzy tęsknią za starym internetem, trącącym może nieco bumerszczyzną, w którym taką funkcję pełniły blogi i fora.
Świadczy o tym chociażby fakt, że w społeczności wciąż żywy jest żart z porównywaniem przedmiotów na zdjęciu do banana (słynne banana for scale), popularny na takich serwisach jak 9GAG piętnaście lat temu. Znamienne jest też promowanie postawy JOMO (Joy of Missing Out), czyli radości z bycia pomijanym, w miejsce odmienianego już przez wszystkie przypadki FOMO (Fear of Missing Out) – strachu przed byciem pominiętym.
W społeczności wciąż żywy jest żart z porównywaniem przedmiotów na zdjęciu do banana (słynne banana for scale) Źródło: Facebook/Dull Men's Club.
– Nasz mózg nie jest przystosowany do ciągłego zalewu informacji i bodźców, jakie dziś dostarcza technologia – wyjaśnia psycholog Maja Jackowska.
– Dlatego tak bardzo potrzebujemy antidotum w postaci ciszy, natury i prostych czynności. To nie fanaberia, ale realna potrzeba naszego układu nerwowego. Takie aktywności pomagają nam wrócić do naturalnego rytmu, oddychać, spokojnie pomyśleć i poczuć własne emocje – tłumaczy.
Internet nudziarzy to internet, jakiego byśmy chcieli, a na jaki nie zasłużyliśmy.
– Myślę, że generalne przesłanie jest takie, że dobrze być nudziarzem – mówi Wojciech.
– Twarzą tego wszystkiego mógłby być James May, brytyjski dziennikarz motoryzacyjny. Może i to nudne, ale jednak interesujące. Grupa jest totalnie neutralna. Wrzutki użytkowników są z zasady po prostu nudne – nie triggerują nikogo.
– Czasami jest to nudne nawet i dla mnie – żartuje polski dullster. – Traktuję to trochę jako ciekawostkę, inne spojrzenie na media społecznościowe – dodaje.
Bez napinki
Grupa nudziarzy pełni jeszcze jedną, bardzo istotną funkcję: forum samopomocy, na którym można zapytać o pomoc w dowolnej sprawie związanej z nudnym hobby.
– Najczęściej ta społeczność przydaje się, kiedy nie potrafię zidentyfikować jakiejś części albo mam problem z naprawą czegoś – opowiada Marcin, kolekcjoner sprzętów audio.
– Pytania o to, co to może być, albo co mogę zrobić, to zdecydowana większość mojej aktywności. Super, bo odpowiedzi są spokojne, bez napinki, bez żadnych głupich komentarzy w stylu "po co ci to" albo "to już było sto razy" – tłumaczy.
Choć, jak dodaje Wojciech, czasem bywa gorąco.
– To ciekawa inicjatywa, gdzie z pozoru nudne rzeczy zamienia się w tematy do dyskusji – czasem burzliwej. Na przykład, gdy użytkownicy proszą o wyjaśnienie pochodzenia danego przedmiotu i nagle okazuje się, że istnieje kilka wersji zależnie od regionu świata – dodaje.
– Innym razem wrzuciłem na grupę zdjęcie z pozdrowieniami z Polski. Prozaiczny widok, który nie zmieni świata: osobliwy przebieg auta – sześć dwójek. Do tego moje auto stało na słońcu, a czujnik temperatury wskazywał 38 stopni. Nie spodziewałem się efektu, jaki przyniesie taka wrzutka. Pojawiło się kilkadziesiąt komentarzy i jeszcze więcej lajków. Przy czym ludzie chyba komentowali głównie spalanie mojego auta – śmieje się.
Co więc w tym wszystkim odkrywczego? Czym społeczność ta różni się od grup i forów, które – pomimo hegemonii platform społecznościowych – wciąż działają? Oprócz tego, że mało która zrzesza dwa miliony osób, jeszcze mniej ma swój własny język i kody kulturowe.
Oddział-matka Dull Men’s Club w Zjednoczonym Królestwie co roku wydaje kalendarz z sylwetkami wybranych przez specjalne gremium klubowiczów. Przyznaje też nagrodę Anorak of the Year (słowo anorak oznacza zarówno rodzaj kurtki, jak i potocznie – wieloletniego, zaangażowanego członka społeczności). Klub prowadzi też sprzedaż elementów garderoby pozwalających zidentyfikować członka: czapek i koszulek.
– Nie, nie, to zupełnie co innego niż inne grupy – twierdzi Marcin. – Mamy swoje żarty, na przykład ten z kładzeniem banana na zdjęciach. Często idzie to jeszcze dalej – ludzie piszą, że akurat nie mieli jak przyłożyć banana, albo wrzucają zdjęcia bananów napotkanych gdzieś po drodze: plakatów, zabawek, grafik. Niektórzy na końcu posta podają nawet numer buta albo rozmiar koszulki. Nie wiem, po co i dlaczego – opowiada.
Marcin nie zdradził swojej sygnatury, ale Wojciech już tak: M, 33 lvl, shoe size 42 (41 for casual shoes).
– To ciekawa perspektywa – przyznaje. – Chociaż nie wiem, czy jest to jakkolwiek zakomunikowane. Manifest wolniejszego podejścia do życia, zauważania osobliwości otaczającego świata? Być może coś w tym jest. Myślę, że to trochę grupa dla introwertyków, którzy – gdy zobaczyli, że inni funkcjonują podobnie – otworzyli się i zaczęli dodawać własne treści.
Wszystko to wydaje się pstre i niewinne.
Przeglądając aktywność DMC dłużej, pojawiają się dwie niepokojące refleksje o tym, jak socialowe mechanizmy wdzierają się nawet w ten idylliczny skrawek rzeczywistości.
Po pierwsze – scrollowanie kolejnych postów bardzo wciąga. Jak na TikToku – trudno przerwać, bo czekamy, czym zaskoczy kolejny wpis. Można dojść do wniosku, że mimo programowego odrzucenia bolączek współczesności mamy tu do czynienia ze starym, niedobrym algorytmem i dark patterns, które wypychają na ekran najbardziej angażujące treści i łapią nas w dopaminową pułapkę.
Po drugie – klubowicze owszem, celebrują zwykłość, ale dla niektórych najwyraźniej oznacza to również publikowanie zdjęć ewidentnie "pod publiczkę", nastawionych na lajki i podziw. Pozornie stając w opozycji do społeczeństwa spektaklu, podążają ścieżką wytyczoną przez Big Techy, szukając poklasku wśród innych członków społeczności.
Wpadają w tę samą pułapkę co nieświadomi konsumenci shitpostów, nurzający się w masowo produkowanym contencie niskich lotów.
Choć, rzecz jasna, to, co publikują, bardzo różni się od typowego instagramowego feedu. To jednak nisza nisz.
Leśne wellness made in Poland
Parafrazując Reja: Polacy nie gęsi i swoje spokojne hobby mają. O ile peany na cześć trywialnych czynności mogą wydawać się kuriozalne, o tyle nad Wisłą mamy przecież formę relaksu hołubioną kolektywnie i uprawianą na skalę ogólnokrajową – "nudną" pasję, która łączy całe pokolenia. Mowa, rzecz jasna, o zbieraniu grzybów – rodzimej, znanej od pokoleń, darmowej wersji cyfrowego detoksu.
Każdej jesieni polskie lasy zamieniają się w terapeutyczne gabinety. Zamiast woni olejków eterycznych oddychamy mchem i wilgotną glebą. W ciszy, z koszem pod pachą i – przynajmniej w teorii – bez zasięgu internetu.
– Polacy są narodem mykofilnym – mówi prof. Marta Wrzosek, specjalistka w dziedzinie mykologii (obszar biologii zajmujący się badaniem grzybów) z Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego oraz pracownik Ogrodu Botanicznego UW.
– Znają się bardzo dobrze na grzybach jadalnych. Wykorzystują, potrafią rozróżnić i nazwać kilkadziesiąt różnych grzybów jadalnych. Znają też w mniejszym stopniu grzyby trujące – podkreśla.
– Polacy są narodem mykofilnym – mówi prof. Marta Wrzosek, specjalistka w dziedzinie mykologii (obszar biologii zajmujący się badaniem grzybów) z Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego oraz pracownik Ogrodu Botanicznego UW. - Znają się bardzo dobrze na grzybach jadalnych. Wykorzystują, potrafią rozróżnić i nazwać kilkadziesiąt różnych grzybów jadalnych. Znają też w mniejszym stopniu grzyby trujące.
– Nasze zamiłowanie do grzybów według mnie ma kilka źródeł. Przede wszystkim w Polsce długo utrzymywała się pańszczyzna, a chłopi dysponowali tak małym areałem na własne potrzeby, że zbiór owoców i grzybów leśnych był potrzebny do przetrwania zimy i przednówka. Grzyby łatwo się suszy na słońcu. Wysuszone i przetrzymane w suchych pomieszczeniach nadają się do spożycia przez długi czas. Zapewniają bazę pokarmową, mogą też działać prozdrowotnie. Wiedzę o grzybach przekazywano więc z pokolenia na pokolenie – tłumaczy Wrzosek.
Jak twierdzi mykolożka do tej czysto pragmatycznej kwestii dochodzi walor relaksacyjny, również doceniany od dziesiątek, jeśli nie setek lat.
Do tej czysto pragmatycznej kwestii dochodzi również walor relaksacyjny, doceniany od dziesięcioleci.
– Zbieranie grzybów to czynność, która w naturalny sposób angażuje uważność – tłumaczy psycholog Maja Jackowska. – Skupiamy się na tym, co tu i teraz: na kolorach, zapachach, kształtach. To zatrzymuje natłok myśli i działa podobnie jak medytacja czy trening mindfulness.
Zdaniem Jackowskiej, choć każda aktywność łącząca skupienie, ruch i oderwanie od codziennego pośpiechu może mieć podobny efekt, grzybobranie ma w sobie coś wyjątkowego. Wymaga uważności i cierpliwości, a jednocześnie zanurza nas w naturze. Las działa kojąco na układ nerwowy, przywraca równowagę i poczucie spokoju.
Podobnego zdania jest dr n. med. Katarzyna Skórzewska, specjalistka w temacie kortyzolu i autorka książki “Kortyzol. Jak oswoić hormon, który rządzi twoim życiem”. – Nudne hobby, tj, szydełkowanie, rozwiązywanie krzyżówek, majsterkowanie są rodzajem treningu redukcji stresu opartego na uważności. To skupienie na wykonywanej pracy pozwala na zapomnienie o stresorach i regulowanie naszych emocji, dzięki czemu nasze nadnercza nie muszą dostarczać nam dodatkowej dawki kortyzolu – tłumaczy.
– Grzybobranie jest świetną formą treningu redukcji stresu opartego na uważności – dodaje Skórzewska.
– Spacer po lesie, kontakt z przyrodą, zielenią, szum drzew, skupienie się na poszukiwaniu wśród liści dorodnych borowików czy zgrabnych podgrzybków skutecznie odwracają naszą uwagę i myśli od stresorów, dzięki czemu wydzielanie kortyzolu się normalizuje. Kontakt z naturą normalizuje ciśnienie krwi, tętno, napięcie mięśni, przywracając homeostazę i nasze nadnercza mogą odpocząć zamiast produkować dodatkowe dawki kortyzolu potrzebne do walki lub ucieczki. Chyba, że w lesie napotkamy dzika, ale to już inna historia – żartuje.
Autor tekstu na grzybobraniu. Fot. archiwum prywatne.
To nasza organiczna szkoła świadomości i balansu. Obozy higieny cyfrowej czy letnie szkoły bez technologii zyskują dziś popularność, ale wciąż nie mogą konkurować z błądzeniem między zaroślami ze wzrokiem wtopionym w ściółkę – prawdziwym etosem polskiego slow life.
Grzybobranie można śmiało nazwać polskim sportem narodowym. Mamy nawet swoich grzybowych celebrytów, takich jak Janusz Piechociński. Jak zauważa Marta Wrzosek, niemały wpływ na popularność grzybobrań ma zamiłowanie Polaków do gry. Mykolożka przywołuje określenie ukute przez radzieckiego pisarza Władimira Sołouchina, który nazwał zbieranie prawdziwków i kozaków "trzecim, bezkrwawym typem polowania".
Wrzosek uważa, że grzyby odgrywają tak istotną rolę w naszej kulturze i historii, że zasługują na własne muzeum. – Różnorodność biologiczna jest zasobem, wartością, bogactwem – mówi. – Istnieją ogrody zoologiczne podtrzymujące gatunki zwierząt, ogrody botaniczne chroniące rośliny i prowadzące banki nasion. Nie ma jednak w Polsce instytucji poświęconej wyłącznie grzybom.
– W Ogrodzie Botanicznym UW prowadzimy mykotekę – miejsce poświęcone edukacji mykologicznej, gdzie jesienią można uzyskać konsultację w sprawie grzybów – wyjaśnia.
– Mykoteka działa jednak po godzinach urzędowania, bez wsparcia finansowego, bazując wyłącznie na osobach działających pro publico bono.
Jak zaznacza, działalność mykoteki ogranicza się obecnie jedynie do edukacji. Brakuje zaplecza laboratoryjnego, które pozwoliłoby na realne działania na rzecz ochrony bioróżnorodności. Mimo to badaczka ma nadzieję, że powstanie w Polsce prawdziwe muzeum historii naturalnej – łączące funkcje edukacyjne, naukowe i konserwatorskie.
Polska mykofilia znalazła nawet oddźwięk w tiktokowym trendzie natury… matrymonialnej. Od dwóch–trzech lat w sieci pojawiają się filmiki (często ironiczne), w których kobiety deklarują, że nie chcą już gangsterów, piłkarzy czy biznesmenów – wolą spokojnego grzybiarza lub wędkarza. Bo ten nade wszystko ceni spokój i w sobotni wieczór zamiast na imprezę idzie spać, by w niedzielę o świcie stawić się w lesie albo nad jeziorem.
Trochę jak fanki Władcy Pierścieni, które z wiekiem przeniosły swoje westchnienia z pięknego Legolasa i charyzmatycznego Aragorna na dobrotliwego, opiekuńczego Sama.
Poza zasięgiem? Cudnie!
Pora jednak na łyżkę dziegciu w tej beczce gęstej grzybowej zupy. Z sezonu na sezon można odnieść wrażenie, że fanów grzybiarstwa systematycznie przybywa.
Czy zatem faktycznie mykofilski hajp narasta, czy to tylko iluzja, którą fundują nam socialowe trendy? Być może wcale nie mamy coraz więcej zbieraczy runa leśnego, lecz tylko nam się tak wydaje – bo platformy społecznościowe od lat zalewa grzybiarski content.
– Grzybobranie daje emocje związane z poszukiwaniem i radość z odnalezienia szczególnie dużego i pięknego okazu – mówi Marta Wrzosek.
– Ta duma bardzo wyraźnie widoczna jest w mediach społecznościowych, gdzie selfie z grzybem pojawia się często. Platformy umożliwiają dzielenie się informacjami o trofeach, co napędza współzawodnictwo, które tak lubimy – dodaje.
Choć większość z nas nie postrzega tego zjawiska jako problemu, warto zwrócić uwagę, jak społecznościówki i nowe technologie zmieniają nawet tak przyziemną rzecz jak niedzielna eksploracja runa leśnego – w festiwal lajków.
Jak w przypadku Klubu Nudnych Ludzi, tak i tutaj stale wymuszana przez społecznościówki żądza nakarmienia swojego ego może odebrać nam radość płynącą z prostego hobby.
Któż bowiem odmówiłby sobie zastrzyku dopaminy, jaki daje lawina serduszek i lajków pod zdjęciem wyjątkowo okazałego borowika, prawdziwka czy wielkiego kosza wypełnionego brązowymi kapeluszami i nóżkami? Fotki tego typu krążą po sieci, zalewając sociale we wrześniu i październiku.
Tymczasem specjaliści nie mają wątpliwości: zabieranie telefonu na grzyby i ciągłe uciekanie w świat za ekranem odbiera nam szansę na wyciszenie się i uspokojenie.
– Warto potraktować grzybobranie jako czas offline, moment, w którym naprawdę jesteśmy obecni. Odkładamy telefon, by dać sobie przestrzeń na ciszę. Dobrze też skupić się na swoich zmysłach – słuchać odgłosów lasu, zwrócić uwagę na zapach, dotknąć liści, szyszek czy pnia drzewa. Takie małe praktyki pomagają naszemu układowi nerwowemu się wyciszyć i regenerować. To prosty, darmowy, a jednocześnie bardzo skuteczny sposób dbania o siebie – mówi Maja Jackowska.
Zarówno w czasie urlopu, jak i podczas polowania na kozaki, maślaki czy kanie, bodźcowanie się smartfonem niweczy to, co moglibyśmy zyskać, oddając się całkowicie słodkiemu oflajnowemu niebytowi. Wszystkie te dobroczynne właściwości, nad którymi zachwycają się lekarze i psychologowie, nie zadziałają, jeśli będziemy co chwila wyjmować z kieszeni smartfon, żeby zrobić zdjęcie i pochwalić się nim w storiesach. Albo – jeszcze lepiej – trzymać go cały czas przed sobą, nadając live stream.
Jeśli chodzi o relację między platformami społecznościowymi a przeżywaniem radości z hobby, zdania ekspertów i wyniki badań nie dają jednoznacznego obrazu sytuacji. Z jednej strony, jak pokazuje praca naukowców z Regent University, w socialach znajdujemy osoby o podobnych zainteresowaniach, zacieśniamy więzi i budujemy społeczności skupione wokół różnych pasji. Inne badania, przeprowadzone przez naukowców z tajwańskiego Shih-Chien University, dowodzą, że interakcja z innymi użytkownikami i obserwowanie ich aktywności może motywować do działań na świeżym powietrzu.
Z drugiej jednak strony wielu obserwatorów zwraca uwagę, że społecznościówki w ostatnich latach psują sferę zajęć pozazawodowych – częściowo przez mechanizm ciągłego porównywania się i rywalizowania o to, kto jest "lepszy" w swoim hobby, ale głównie przez kulturę dorobku i chęć czerpania zysku (lub przynajmniej poklasku) z wszystkiego, co nas interesuje.
Ale to już opowieść na inną okazję. Na razie widzimy, że to, co jeszcze niedawno wydawało się nudne i obciachowe, wraca dziś do łask. I nie jest to jedynie kwestia tego, że autor tego tekstu posuwa się w latach – bo ta myśl, skonfrontowana z głosami specjalistów, znajduje potwierdzenie.
– Myślę, że tak, to już się dzieje. Widać coraz większe zainteresowanie ideą slow life, świadomym odpoczynkiem, powrotem do natury. Ludzie szukają równowagi po latach życia w pośpiechu i przebodźcowaniu. Grzybobranie czy spacery po lesie stają się dla wielu formą naturalnej terapii, sposobem na odzyskanie spokoju i znalezienia sensu w codzienności – podsumowuje Jackowska.
Najlepsze chwile w życiu
A co z Dull Men’s Club? Czy i ta inicjatywa będzie rosła w siłę i zyskiwała zwolenników w najbliższym czasie?
– W idealnym świecie mogłoby tak być – komentuje Wojciech, po chwili jednak dodaje:
– Wydaje mi się natomiast, że mnogość trendów i tempo zmian otaczającego nas świata raczej pozostawią grupę w takiej formie, w jakiej jest dzisiaj.
Nudziarze wszystkich krajów – łączmy się więc. Albo i nie. Bylebyśmy pamiętali, że przeciętność może być obiektem uwielbienia. A najlepsze rzeczy w życiu bywają tymi najnudniejszymi – tymi, które nie przyniosą lawiny serduszek i szerów.
Wielkiego Piękna nie opisze żaden mem.
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-10-22T15:53:51+02:00
Aktualizacja: 2025-10-22T15:32:53+02:00
Aktualizacja: 2025-10-22T15:08:20+02:00
Aktualizacja: 2025-10-22T14:44:58+02:00
Aktualizacja: 2025-10-22T14:14:54+02:00
Aktualizacja: 2025-10-22T13:26:50+02:00
Aktualizacja: 2025-10-22T12:51:08+02:00
Aktualizacja: 2025-10-22T11:30:14+02:00
Aktualizacja: 2025-10-22T10:53:48+02:00
Aktualizacja: 2025-10-22T09:51:39+02:00
Aktualizacja: 2025-10-22T09:18:25+02:00
Aktualizacja: 2025-10-22T08:34:11+02:00
Aktualizacja: 2025-10-22T07:33:15+02:00
Aktualizacja: 2025-10-22T06:55:00+02:00
Aktualizacja: 2025-10-22T06:31:00+02:00
Aktualizacja: 2025-10-22T06:21:00+02:00
Aktualizacja: 2025-10-22T06:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T21:46:28+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T21:37:36+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T21:09:33+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T20:38:31+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T20:26:17+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T20:01:22+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T19:26:38+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T18:39:21+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T17:52:19+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T16:59:55+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T16:16:44+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T15:27:59+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T14:39:20+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T13:38:57+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T12:48:18+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T12:18:28+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T12:14:44+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T11:39:32+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T10:53:02+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T10:49:13+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T09:38:31+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T08:59:54+02:00
Aktualizacja: 2025-10-21T08:50:46+02:00