Szkoła tyrania wpędza uczniów w pracoholizm. Czas na czterodniowy tryb nauki?

Uczniowie spędzają w szkole często więcej czasu niż ich rodzice w pracy. Etat wyrabiają na lekcjach. Nadgodziny na zajęciach dodatkowych i podczas odrabiania lekcji. Owszem właśnie zaczynają się wakcje i będzie czas na odpoczynek. Ale to też najwyższy czas by zastanowić się czy nie czas wprowadzić w szkołach czterodniowy tydzień nauki.

Szkoła wpędza w pracoholizm. Czas na 4-dniowy tryb nauki?

Krótszy, czterodniowy tydzień pracy zaczęło właśnie testować 3 tys. pracowników w Wielkiej Brytanii. To największy tego typu eksperyment, który swoim zasięgiem obejmie 70 firm reprezentujących szeroki wachlarz branż: od nowych technologii, przez organizacje charytatywne, aż po knajpki z fish & chips.

Na podobne eksperymenty już wcześniej zdecydowała się Islandia czy Hiszpania. W tym drugim kraju testy jeszcze trwają, ale islandzkie doświadczenia pokazują, że krótszy czas pracy pozytywnie wpływa na wydajność i samopoczucie pracowników.

Daleko. Inny poziom rozwoju gospodarki. Inna średnia jakości życia. Tyle że na ten model już na stałe przechodzą też pierwsze firmy w Polsce. – Zmiana jest bardzo pozytywna. Nasi pracownicy przychodzą do pracy zadowoleni, z uśmiechem na twarzy. W poniedziałek po długim weekendzie mają tyle energii, że aż palą się do pracy – mówił w podcaście "Pracownia" pełen entuzjazmu Paweł Finkelman, prezes działającej w branży IT szczecińskiej firmy NCDC, która wprowadziła krótszy czas pracy.

Czterodniowego tygodnia pracy z entuzjazmem wypatruje już tak naprawdę większość Polaków. Pytani przez Personnel Service o to, jak wpłynęłoby to na ich zdrowie i samopoczucie, w zdecydowanej większości (68 proc.) odpowiadają, że pozytywnie. I choć do powszechnego wprowadzenia tego modelu w naszym kraju jeszcze daleka droga, to coraz więcej osób jednoznacznie widzi, że przemęczenie zbyt dużą liczbą obowiązków i przepracowanie grozi tylko wypaleniem i chorobami.

Nie dziwi więc, że czterodniowy tydzień pracy czy choćby skrócenie standardowego dnia pracy do 7 godzin z warstwy fantastycznych spekulacji coraz bardziej przenosi się do jak najbardziej prawdopodobnych analiz społecznych i ekonomicznych. Jednocześnie nie dostrzegamy, że to samo wyzwanie powinno być rozważane w stosunku do tych, których o zdanie niemal nikt nie pyta – dzieci.

Bo skoro pracujemy za dużo, to spójrzmy prawdzie w oczy: także edukacja zasługuje na zmniejszenie obciążeń. Szczególnie że będzie z czego ścinać.

Nauka na pełen etat

– Uczniowie „pracują” często więcej czasu niż ich rodzice w pracy. Po lekcjach muszą odrabiać prace domowe, uczyć się do sprawdzianów, co zajmuje kolejne godziny każdego dnia. Szacuje się, że przeciętnie to nawet 50-60 godzin tygodniowo – mówi dr Mikołaj Marcela, wykładowca akademicki, nauczyciel, ekspert w tematyce edukacji dzieci i autor książek.

Fot. pathdoc / Shutterstock.com

A jakby tego było mało, rodzice często czują się w obowiązku zagospodarować im wolny czas i wysyłają je na rozmaite zajęcia dodatkowe, co ma zwiększyć ich szansę na sukces na rynku pracy w przyszłości. Efekt jest jednak taki, że dzieciaki są strasznie przemęczone. – Wiele z nich już pod koniec podstawówki jest wypalonych i nie ma siły na dalszą naukę – dodaje dr Marcela.

Wtóruje mu Sabina Piłat, nauczycielka i pomysłodawczyni projektu filmowego "Nauka w Plecaku". – Kiedy młody człowiek spędza w szkole te 7-8 godzin, to na ostatnich lekcjach jest zbyt zmęczony, aby być aktywnym, zaangażowanym i skoncentrowanym. To nie sprzyja nauce, bo z tych zajęć zwykle niewiele wynosi – przekonuje.

I w tej opinii nie jest odosobniona. Ba, to zdanie niemal w polskiej edukacji powszechne, a jego świadomość istnieje nawet na wierzchołku systemu. W podobnym tonie w zeszłym roku wypowiadał się nawet minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek. W czasie Forum Ekonomicznego w Karpaczu wyjaśniał, że percepcja ucznia spada podczas kolejnych godzin lekcyjnych i po siódmej, ósmej czy dziewiątej godzinie nauka staje się nieefektywna. – Bez wątpienia musimy popracować nad odchudzaniem podstawy programowej – zapowiadał minister.

Wciąż jednak nic takiego nie nastąpiło, a zamiast odchudzenia resort przygotował kosmetyczne zmiany niezmieniające wymiaru godzin. Od września HIT, czyli Historia i Teraźniejszość zastąpi Wiedzę o Społeczeństwie (WOS), a w kolejnym roku Podstawy Przedsiębiorczości prawdopodobnie zastąpi Biznes i Zarządzanie.

5 minut nauki

Tymczasem eksperci nie mają wątpliwości, że uczniowie są przeciążeni, przemęczeni i jak tlenu potrzebują wolnego czasu, aby po prostu móc odpocząć. Pomóc w tym mogłoby skrócenie czasu nauki np. do czterech dni w tygodniu. Mikołaj Marcela proponuje wykonać prosty eksperyment myślowy.

– Niech każdy z nas zastanowi się, kiedy pracuje i uczy mu się lepiej: kiedy jest przemęczony, czy kiedy wypoczęty? – pyta retorycznie.

I przytacza badania prof. Zbigniewa Kwiecińskiego. W 1995 roku dokonał on analizy 100 lekcji w typowych polskich szkołach. Wnioski: tylko trochę pond 25 minut lekcji to czas jakkolwiek zorganizowany przez nauczyciela i co ważniejsze tylko 5,5 minuty to czas wykorzystany przez nauczycieli w taki sposób, że uczennice i uczniowie mogą się efektywnie uczyć, poznawać nowe wiadomości i zyskiwać nowe kompetencje.

- Pozostały czas z każdej lekcji to sprawy administracyjne; sprawdzanie listy obecności, sprawdzanie i zadawanie prac domowych, odpytywanie, zrobienie sprawdzianu czy kartkówki. Wychodzi więc na to, że młodzi ludzie wartościowo spędzali w szkole w 1995 roku zaledwie 12 proc. czasu. A dziś nic nie wskazuje na to, że jest lepiej – mówi dr Marcela i dodaje, że oznacza to, że w szkole efektywnie uczymy się przez zaledwie jedną, maksymalnie dwie lekcje w ciągu dnia. Pozostały czas przepływa przez palce.

– To ogromne marnotrawstwo, co pokazują doświadczenia edukacji domowej. W tym modelu dziecko uczy się 3-4 godziny dziennie, a nie 10 czy więcej i wystarcza, aby opanować wymagany materiał. Prof. Kwieciński w tym kontekście pisał, że „szkoła to zorganizowana strata czasu i zorganizowana blokada rozwoju”  – dodaje dr Marcela.

Gruntownej zmiany wymaga więc nie tyle podstawa programowa, ale cały system edukacji. Najlepiej na taki, w którym uczniowie po szkole będą mieli czas dla siebie. Aby bez pośpiechu odpocząć, spędzić czas poza domem, spotkać się z przyjaciółmi, uprawiać sport. To konieczne, aby dobrze się rozwijać. Niestety, obecna rzeczywistość często daleko odbiega od tej – wydawałoby się niezbyt wymagającej – wizji.

– Licealiści potrafią pierwszy "etat" wyrabiać w szkole, a kawałek drugiego robiąc "nadgodziny" na zajęciach dodatkowych, odrabiając lekcje itd. To zajmuje więcej niż praca dorosłemu człowiekowi. Nastolatkowie bywają tak przeciążeni, że zostaje im już tylko kilka godzin na sen. O czasie wolnym i słodkim "nicnierobieniu" nie ma mowy. To szczególnie widoczne w prywatnych i elitarnych szkołach, gdzie rodzice wytwarzają presję na to, aby zajęć było dużo, aby wypełniały im każdą wolną chwilę, bo to ma przygotować ich dzieci do egzaminów i ułatwić dostanie się na wymarzone studia – mówi Sabina Piłat. I dodaje, że to nie jedyna przyczyna obecnego obciążenia dzieci.

– Kolejną jest praca. Niektórzy rodzice, zarówno szkoły prywatne, jak i publiczne, traktują jak przechowalnie na dzieci. Miejsce, gdzie można dziecko niczym bagaż bezpiecznie przechować na czas ich pracy. Jestem pewna, że znalazłoby się sporo rodziców, którzy protestowaliby przeciwko skróceniu czasu nauki ich dzieciom, bo okazałoby się, że muszą się nimi zajmować – dodaje ekspertka.

Jaka praca, taka edukacja

Zmiana musiałaby więc dotyczyć przede wszystkim tego, jak rodzice traktują szkołę. Nierzadkie są bowiem sytuacje, kiedy dzieci skończą już zajęcia, ale i tak zostają w placówce dłużej np. na świetlicach, bo czekają, aż rodzice skończą pracę i je odbiorą. A to zwykle zmarnowany dla dzieci czas.

– To z czym się zmagamy doskonale obrazuje przypadek eksperymentu ekonomicznego przeprowadzonego w jednym z izraelskich przedszkoli, które miało problem z tym, że rodzice spóźniali się z odbiorem dzieci przez co nauczycielki musiały zostawać dłużej. Wprowadzono tam kary finansowe, licząc że to rozwiąże problem spóźnień. Skutek był jednak odwrotny od oczekiwań. Rodzice uznali, że za tak niską opłatę (karę) opłaca zostawiać im się dzieci na jeszcze dłużej – mówi dr Marcela i dodaje, że obecny 5-dniowy system edukacji od godziny 8 rano do 15 popołudniu jest odpowiedzią na 5-dniowy tydzień pracy. - Zajęcia w szkole nie muszą tyle trwać, ale trwają, bo mniej więcej tyle zajmuje praca. Szkoła po prostu została dopasowana do pracy rodziców. Owszem również uczy dzieci, ale przejęła opiekę kiedy rozpadł się model wielopokoleniowej rodziny – dodaje.

fot. shutterstock.com/ Julia Tim
fot. Julia Tim / Shutterstock.com

To dopasowanie widać, kiedy spojrzymy w przeszłość. Przecież jeszcze w latach 70. XX wieku uczniowie chodzili do szkoły od poniedziałku do soboty. Było tak, bo również praca w soboty była normą. Zmiana zaczęła następować dopiero, gdy stopniowo zaczęto wprowadzać wolne soboty od pracy, czyli od 1973 roku. I jak nie od razu wszystkie soboty były wolne od pracy, tak nie wszystkie były wolne dla uczniów. Sobotnie lekcje w szkole zdarzały się jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku.

Skoro wówczas skrócenie czasu nauki wiązało się ze zmniejszeniem wymiaru tygodniowego czasu pracy, to czy teraz obie te kwestie również muszą być ze sobą powiązane? Niekoniecznie.

Rewolucja, bo tak w obecnej rzeczywistości należałoby nazwać taką zmianę, może nastąpić, kiedy wymusi ją krótsza praca. Jeśli będziemy pracować krócej, to i szkoła będzie trwała krócej, ale jest też druga możliwość. – Kiedy to system edukacji się zmieni, a za nim pójdzie świat pracy – mówi dr Marcela. I dodaje, że ten drugi scenariusz wymaga (i tak oczekiwanej) gruntownej zmiany w szkolnictwie.

Model francuski

– Tu nie chodzi tylko o dyskusję o tym, co skrócić, co odjąć, z czego zrezygnować, tylko jakiej my szkoły w XXI wieku faktycznie potrzebujemy? Ta szkoła powinna być dostosowana do nowych realiów, a może nawet kształtować te realia – w końcu to w szkole dzieci doświadczają tego, jak jest (lub może być) zorganizowany nasz świat. A ta organizacja może wyglądać zupełnie inaczej, na przykład tydzień pracy może trwać cztery dni Obecnie mamy tyle źródeł informacji, zasobów w sieci, że uczniowie nie muszą już jak w XIX wieku uczyć się na pamięć w szkole, bo to jedyna do tego okazja w życiu. Jeśli przestaniemy od nich wymagać informacji, które mogą im się w przyszłości nie przydać albo tych, które szybko mogą i tak sprawdzić w internecie, a do tego inaczej zorganizujemy proces uczenia się, to nie będzie potrzeby, aby siedzieć w szkole pięć dni w tygodniu od rana do popołudnia – dodaje.

Jak więc ten proces mógłby wyglądać? Sabina Piłat proponuje, aby przyjrzeć się choćby temu, ile godzin dzieci poświęcają na przedmioty, które choćby częściowo można połączyć w tematyczne bloki, np. łącząc nauki ścisłe w jeden blok zamiast rozbijać je na poszczególne przedmioty.

– Tak można byłoby na pewnym etapie połączyć np. historię z językiem polskim czy zajęcia artystyczne – proponuje Sabina Piłat. I podkreśla, że to oczywiście wymagałoby przebudowy całego systemu nauczania i zmiany sposobu myślenia o tym, jak i czego uczymy. – Tutaj szukałabym oszczędności czasu i miejsca na odpoczynek, co mogłoby skutkować krótszym tygodniem nauki – dodaje.

Taki obowiązuje choćby we Francji, gdzie dla uczniów szkół podstawowych środa jest dniem wolnym od nauki. Nie jest jednak tak, że uczniowie mają zupełną labę, bo wolny czas poświęcają na zajęcia pozaszkolne: głównie sportowe, ale też związane z kulturą, np. wizyty w muzeach. Kiedy kilka lat temu wolne środy postanowiono im odebrać, wielu rodziców głośno protestowało, przekonując, że przerwa od nauki dobrze robi dzieciom, a aktywność sportowa jest niezwykle ważna. Nie było więc dużym zaskoczeniem, kiedy w 2017 roku reformę odwrócono.

Przemawiały też za tym ekspertyzy, z których wynikało, że dodatkowy, piąty dzień w szkole nie poprawił wyników uczniów w nauce, a wielu z nich skarżyło się na przemęczenie. Dziś uczniowie, w większości regionów, uczą się w poniedziałek i wtorek oraz czwartek i piątek. Lekcje trwają z reguły w godz. 8.30-16, ale w środku jest długa, nawet dwugodzinna przerwa na obiad. Tyle że nie jest to kwestia funkcjonowania francuskiej oświaty, co po prostu tamtejszego stylu życia, gdzie powszechne są takie właśnie długie przerwy na lunch w pracy.

Eksperymenty na uczniach 

Krótszy czas nauki testują też inne kraje. Głośnym echem w świecie edukacji odbił się eksperyment przeprowadzony w Stanach Zjednoczonych. W latach 2019-2020 ponad 1600 szkół w Idaho, Nowym Meksyku i Oklahomie przeszło na model czterodniowej nauki określany 4DSW (Four Day School Week). Co ważne, podstawa programowa została "ściśnięta" na cztery dni, a więc dzieci spędzały w szkole średnio 50 minut dziennie więcej, ale dzięki temu otrzymywały dodatkowy dzień wolny w każdym tygodniu. A to pozwoliło im łącznie w ciągu roku zaoszczędzić 58 godzin.

Fot. Natalia Varlamova / Shutterstock.com

Jakie były efekty eksperymentu? Uczniowie spędzali znacznie więcej czasu na zajęciach sportowych i poświęcali się obowiązkom domowym. Mieli też więcej czasu na odrabianie prac domowych, własne hobby i spotkania z rodziną niż ich rówieśnicy uczący się 5 dni w tygodniu.

– Niektórzy uczniowie mieli czas, aby podjąć pracę, co ważne w szkołach zawodowych, ale większość spędzała wolny dzień w domu. Uczące się w tym modelu dzieci lepiej się wysypiały i czuły się znacznie mniej zmęczone. Co ciekawe, wolny czas sprzyjał uczniom z mniejszych miejscowości i terenów wiejskich, bo zyskały one okazję, aby w tygodniu wybrać się do miasta i pójść do lekarza czy dentysty – mówi Aleksandra Czetwertyńska, kierowniczka zespołu Otwartej Edukacji.

A co z wynikami w nauce? Tu nie ma prostej odpowiedzi. Badacze porównując wyniki testów, zauważyli, że nie ma znaczącej różnicy między modelem cztero- a pięciodniowym. Jednak wątpliwości pojawiły się po kilku latach. Wtedy zaczęły pojawiać się różnice w postępach uczniów, ale na tyle niewielkie, że trudno było je jednoznacznie zinterpretować. "Wyniki badania nie potwierdzają argumentacji zarówno zwolenników, jak i krytyków czterodniowego tygodnia nauki" – podsumował opisujący eksperyment magazyn "Education Week".

– Trudno dziś jednoznacznie stwierdzić jakie byłyby efekty skróconego czasu spędzonego w szkole na wyniki w nauce, ale pamiętajmy, że badając na przykład wyniki egzaminów sprawdzamy przede wszystkim efekty realizowania podstawy programowej. A więc nie jest tak, że wiemy w jaki sposób dzieciaki się rozwijają, czy faktycznie poszerzają wiedzę, rozumieją otaczający je świat, tylko czy są w stanie wykazać postęp w realizacji tejże podstawy programowej, co często sprowadza się do zapamiętywania informacji potrzebnych do zdania egzaminów a następnie ich zapomnienia – mówi dr Marcela i dodaje, że nie dziwi go to, że coraz więcej rodziców odchodzi od tego tradycyjnego modelu i decyduje się przenieść swoje pociechy do edukacji domowej czy szkół stawiających w edukacji na inne bardziej społeczne i rozwojowe akcenty. – Przytoczone przez Petera Hartkampa dane, które zawarł w książce "Zamiast edukacji przymusowej" sugerują raczej, że im mniej instytucjonalnej, przymusowej nauki, tym lepsze wyniki w nauce. I pamiętajmy, że skrócenie czasu trwania lekcji niekoniecznie musi oznaczać skrócenie czasu uczenia się i przebywania w szkole. Oznaczać może, do czego zachęcam w swoich książkach, nauczenie się na nowo, czym jest edukacja i rozwój młodych ludzi. Szkoła z greki to „czas wolny”, a kluczowym elementem tego czasu powinna być nieskrępowana zabawa i eksperymentowanie, autonomia oraz możliwość bazowania na motywacji wewnętrznej.

Nie matura, lecz chęć szczera!

Placówką stawiającą na bardziej społeczne i rozwojowe akcenty z założenia ma być niepubliczne Liceum Sowizdrzała w Katowicach, w które ruszy po wakacjach. Nie będzie w nim ocen, prac domowych, a tygodniowy czas nauki będzie skrócony do czterech dni.

– To tylko wierzchołek góry lodowej! – obrusza się Dominika Hofman-Kozłowska, dyrektorka Liceum Sowizdrzała, kiedy pytam ją o brak ocen, prac domowych i krótszy czas nauki. – To hasła marketingowe – podkreśla i dodaje, że nie chce szufladkować i opisywać tworzonej przez siebie szkoły wyłącznie w kontekście tego, czego w niej nie będzie. 

Pomysł na liceum wyszedł od niej i od drugiego założyciela Kacpra Lemiesza. Hofman-Kozłowska naukowo interesuje się edukacją alternatywną i historią edukacji a zawodowo przez lata koordynowała działalność Uniwersytetu Śląskiego Maturzystów. Lemiesz zaś był liderem oddolnego Uniwersytetu TU, Strajku Uczniowskiego i kilku innych akcji na skraju edukacji, aktywacji i podróży poza horyzont. Na swojej stronie internetowej piszą o sobie z przymrużeniem oka, że są zestawieniem renegatów i kujonów, że zaczynają od opuszczenia tego, co nie służy, aby poszukiwać dojrzalszych tropów.

– Przede wszystkim będziemy szkołą, która chce zadawać ważne pytania i być z młodymi, kiedy te pytania pojawią się w ich życiu. Chcemy, aby refleksja nad tym, co to znaczy być człowiekiem, była swojego rodzaju złotą nitką, przenikającą cały program i wszystkie nasze działania. To jest dla nas ważne – dodaje Hofman-Kozłowska.

I tak zajęcia lekcyjne w katowickiej szkole będą odbywały się od poniedziałku do czwartku w godz. 9.00-15.30 z godzinną przerwą w środku dnia. Uczniowie będą zaczynać naukę później niż w publicznych szkołach a na dłuższej przerwie będą mogli odetchnąć, odświeżyć umysł i bez pośpiechu zjeść obiad. 

fot. Kit8.net

Piątek będzie wolny od nauki. Zamiast lekcji, odpytywania i sprawdzianów będą mieli czas dla siebie, dla szkolnej społeczności. – Będą tego dnia w szkole, ale będzie to luźniejszy czas. Będą mogli w tym czasie wspólnie odpoczywać, sprzątać czy gotować.

Do tego godzin zajęciowych będzie dużo mniej niż w tradycyjnej szkole, bo przedmioty będą podzielone na interdyscyplinarne bloki: humanistyczny, przedmiotów ścisłych, przyrodniczy oraz językowy. Dzięki temu uczniowie będą mieli dużo więcej czasu dla siebie, rozwój własnych emocji i zainteresowań.

Uczniowie będą uczestniczyć też w dwóch pracowniach: praktykowania wspólnoty, gdzie będą poruszać tematy służące otoczeniu oraz pracowni ruchu naturalnego, gdzie będą zgłębiać wiedzę i świadomość dotyczącą m.in. własnego ciała, natury czy ekologii. Całość uzupełnią też zajęcia w tzw. kręgach, czyli przestrzeni do wyrażania emocji i potrzeb.

- Będziemy za ich pomocą budować naszą społeczność, rozmawiać o uczuciach, rozwiązywać konflikty czy ustalać zasady – mówi Hofman-Kozłowska.

A co z przygotowaniem do matury? W końcu od jej wyników zależy przyszłość licealistów. Blok maturalny będzie realizowany dopiero od trzeciej klasy. Czy to nie za późno?

– Wie pan, ja mam już dość pytań o maturę – reaguje na moje pytanie Hofman-Kozłowska. – Uczniowie naprawdę nie potrzebują aż tyle czasu na przygotowanie się do matury. Pięć dni tygodniowo po 7-8 godzin dziennie, przez 4 lata to zdecydowanie za dużo. Dlatego my poświęcimy na to zdecydowanie mniej czasu. Chcemy zastanawiać się jakie wyzwania wiążą się z ich nastoletnim etapem życia, jakimi ludźmi będą się stawać, czy odkryją swoje miejsce w świecie. A nie czy będą mieć 40 czy 80 procent na maturze - dodaje.

Nowatorskie pomysły na edukację wprowadzane są też w państwowych placówkach we Wodzisławiu Śląskim. W ramach wdrażanej nowej strategii oświatowej 13 miejscowych szkół podstawowych ma przejść transformację cyfrową i transformację sposobu kształcenia. Z jednej strony uczniowie mają otrzymać szansę przystosowania nabytej przez nich wiedzy do wyzwań XXI wieku. Co to oznacza? Większy nacisk będzie kładziony na nauki ścisłe, a zajęcia będą prowadzone w sposób projektowy. Praktyką szkolną ma stać się uczenie przez doświadczenie, co ma znacznie zaktywizować uczniów. W trakcie roku szkolnego zdecydowanie mniej będzie też testów, kartkówek i sprawdzianów, a także stawiania ocen. W planach jest też – na ile to możliwe – odejście od tradycyjnych 45-minutowych lekcji oraz wprowadzenie dni projektowych i nauki w blokach międzyprzedmiotowych, co docelowo ma skrócić nauczanie do czterech dni w tygodniu. Nowa strategia edukacji ma być realizowana do 2026 roku, na jej efekty musimy jednak jeszcze poczekać.

Wolne czy zmarnowane?

– Jestem za skracaniem czasu nauki, ale obawiam się, że ten piąty, wolny dzień może być zmarnowany, bo dla wielu dzieci skończy się to po prostu siedzeniem w świetlicy. Dyrekcja musi zapewnić opiekę nad dziećmi. Jeśli nie będzie zajęć dydaktycznych, a jednocześnie pomysłu na ten dzień wolny, wykwalifikowanej, zaangażowanej kadry, a o taką coraz trudniej, to dzieciaki będą siedziały w świetlicy i skrolowały telefony. A chyba nie o to nam chodzi? – mówi Sabina Piłat.

Również Aleksandra Czetwertyńska obawia się, że wprowadzenie takich wolnych dni bez zadbania o to, aby ten czas był atrakcyjny i dobrze wykorzystany, może zwiększyć rozwarstwienie między dziećmi.

– Istnieje ryzyko, że te pochodzące z rodzin z wysokim kapitałem społecznym, częściej mieszkające w dużych miastach, będą wykorzystywać ten czas na czytanie, kontakt z kulturą i sztuką, rozwój pasji, zainteresowań. A dzieciaki z mniejszych ośrodków, z rodzin trudniejszych, z niższym kapitałem kulturowym, w których w czasie wolnym odruchowo nie sięga się po książkę, będą na takiej zmianie tracić, bo ominie je szansa na rozwój – mówi Aleksandra Czetwertyńska. I dodaje: – Skracanie czasu nauki jest potrzebne, ale dobrze dopracowane, aby nie przyniosło więcej szkód niż pożytku. Przy obecnym podejściu do edukacji trudno mi to sobie w najbliższych latach wyobrazić.

– Czy widzę zagrożenia w skróceniu czasu nauki? – powtarza pytanie dr Marcela i na dłużej się zamyśla. – Zagrożenie to ja widzę w trwaniu obecnego systemu. Dużo gorzej niż teraz nie może być. Nasz system edukacji jest niewydolny, przemęcza dzieci, wysysa też energię z nauczycieli i rodziców. Szkodzi właściwie wszystkim, a trwa siłą rozpędu. To trzeba zmienić i mam nadzieję, że nadejdzie to szybciej niż korektę wymuszą groźne zjawiska, jak kryzys finansowy czy kolejna odsłona katastrofy klimatycznej, które rysują nam się na horyzoncie – kończy.

Zdjęcie tytułowe: PCH.Vector / Shutterstock.com
DATA: 27.06.2022