Lex TVN. O co tak naprawdę toczy się gra?

Zamiast „Lex TVN” powinniśmy zacząć mówić o „Pax TVN”. To, co dzieje się wokół nagłego zrywu do „powstrzymania obcego kapitału” w mediach, to nie tylko polityczna próba utemperowania niezależności najsilniejszych medialnych koncernów. To także pokaz ambicji rządu do wybicia się na suwerenność. Tyle że zamiast niezależności możemy wylądować po prostu w innym układzie zależności.

Lex TVN - o co chodzi?

Właśnie mija rok od wizyty w Polsce Mike’a Pompeo, ówczesnego sekretarza stanu w rządzie Donalda Trumpa. Przyjazd tego jednego z najważniejszych amerykańskich polityków był wówczas więcej niż tylko kurtuazyjnym uczczeniem obchodzonej 100. rocznicy Bitwy Warszawskiej. Pompeo przyjechał do Polski – i kilku innych państw Europy Środkowo-Wschodniej – z konkretną agendą.

Polityk nazywany „antychińskim jastrzębiem Trumpa” lobbował za programem „Clean Network” („Czysta Sieć”) zakładającym oczyszczenie sieci – szczególnie tej najnowszej generacji, czyli 5G – z chińskiego sprzętu i oprogramowania, co miało wzmocnić pozycję Stanów Zjednoczonych. Polska była wysoko na liście Pompeo, bo przecież od lat czynem i słowem podkreślała, jak bardzo sojusz ze Stanami Zjednoczonymi leży w naszych interesach.

Tak bardzo, że wyrobiliśmy sobie ironicznie określenie „51. stanu” czy nawet „konia trojańskiego USA w Europie”. I rzeczywiście po wizycie Pompeo polskie ministerstwo cyfryzacji przedstawiło nowelizację ustawy o Krajowym Systemie Cyberbezpieczeństwa. Dokument nie pozostawiał złudzeń. Był tak skonstruowany, że pozwalał nie tylko na zablokowanie udziału Huaweia w budowie sieci 5G, ale mógł doprowadzić do całkowitego pozbycia się chińskiego potentata z infrastruktury operatorów komórkowych. 

Dokładnie rok później prawo to pozostaje wciąż tylko i wyłącznie projektem – choć pierwotnym terminem jego wejścia w życie był koniec grudnia – i mimo kolejnych zapowiedzi rządu nie wiadomo do końca, kiedy konkretnie i czy w ogóle zacznie obowiązywać w takim kształcie. Za to w trybie hiperekspresowym rząd i Sejm zajął się inną nowelizacją. Tym razem uderzającą w kapitał... amerykański, więc nie bez powodu zyskała sobie miano „Lex TVN”.

Mike Pompeo. Fot Ringo Chiu / Shutterstock.com

To, że za symbol nagłego odwrotu w polityce względem Stanów Zjednoczonych rząd PiS wybrał kwestię koncesji dla TVN, nie jest przypadkowe. Poprzez przekręcenie śruby stacji telewizyjnej, która od lat jest solą w oku partii rządzącej, PiS chce pokazać, że mamy podobne ambicje do tych, jakie są na świecie coraz wyraźniejsze. Czyli do okopywania się i chronienia własnych rynków, szczególnie tych związanych ze sferą mediów, internetu i cyfryzacji.

Tylko czy ze strony PiS to faktyczny zryw, by budować cyfrową suwerenność? Czy raczej podporządkowanie tej idei czysto partykularnym interesom politycznym? 

Lex TVN czy Suwerenność 2.0

– Oczywiście chcielibyśmy jak najlepszych relacji, ale jesteśmy państwem suwerennym i będziemy decydowali w najlepszym interesie państwa polskiego – ogłaszał premier Mateusz Morawiecki kilka dni temu na konferencji prasowej. 

– Przede wszystkim proszę się nie wypisywać ze wspólnoty narodowej, to nie jacyś „my”, ale Polska jest suwerenna. Podatek cyfrowy, mówiliśmy wielokrotnie, powinien być wprowadzony na poziomie europejskim, bo dotyczy usług cyfrowych, internetu, które nie zatrzymują się na granicach państw – mówił Radosław Fogiel, zastępca rzecznika prasowego PiS w rozmowie z „Super Expressem”.

– Apeluję, byśmy myśleli o Polsce jako o kraju suwerennym, który ma prawo do decydowania o sprawach w naszym kraju – zapewniał Marek Suski, poseł sprawozdawca nowelizacji ustawy o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji Marek Suski podczas sejmowej komisji.

Wszystkie te wypowiedzi odnoszą się do prawa, które z miejsca uzyskało nazwę Lex TVN. – Jarosław Kaczyński ma, częściowo dosyć przestarzałe, silne przekonanie, że to telewizja, media masowe pozwalają zdobyć rząd dusz. Widać to w misji Jacka Kurskiego w TVP. A teraz widać też w nagłym zrywie do regulacji kapitału właścicielskiego w mediach. Dlaczego sięgnięto po Lex TVN właśnie teraz? Bo wrócił Donald Tusk. Jego powrót do czynnej polityki doprowadził do zmian w sondażach politycznych. Od razu obudziło to w PiS przekonanie, że media takie jak TVN będą Tuskowi sprzyjać i tym samym mogą być zagrożeniem dla PiS – ocenia Łukasz Pawłowski, doktor socjologii, autor książki „Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS” oraz współprowadzący „Podkastu amerykańskiego”.

W połowie lipca posłowie PiS złożyli w Sejmie projekt wspomnianej nowelizacji ustawy. Projekt, w którym wskazano, że „koncesja na rozpowszechnianie programów radiowych i telewizyjnych może być udzielona osobie zagranicznej, której siedziba lub stałe miejsce zamieszkania znajduje się w państwie członkowskim Europejskiego Obszaru Gospodarczego, pod warunkiem, że taka osoba zagraniczna nie jest zależna od osoby zagranicznej, której siedziba lub stałe miejsce zamieszkania znajduje się w państwie niebędącym państwem członkowskim Europejskiego Obszaru Gospodarczego”.

Czyli: TVN należący do „osoby zagranicznej” – amerykańskiego koncernu Discovery – w myśl projektu nie może dostać koncesji. A nawet jeśli otworzy swoje przedstawicielstwo na terenie Europejskiego Obszaru Gospodarczego, np. w Holandii, dalej licencja nie przysługuje, bo holenderskie przedstawicielstwo jest wciąż zależne od Discovery.

Sejm zajął się tą nowelizacją w trybie ekspresowym, po ledwie trzech tygodniach. Nikogo raczej nie zaskakuje to, że tempo prac jest uzasadnione nie tyle nagle zagrożoną suwerennością Polski – którą politycy związani z rządem odmieniają przez wszystkie możliwe przypadki – co faktem, że 26 września kończy się ważność koncesji TVN24, na której przedłużenie ta informacyjna stacja czeka od ponad półtora roku. Ale choć początkowo to los TVN24 wydawał się być kluczowy w tej awanturze, to nie ma co ukrywać, że to nie ta informacyjna stacja dla PiS jest największym problemem. To główna antena z „Faktami” jest najbardziej bolesna i to o jej przyszłość – choć tu koncesja jest ważna do 2023 roku – toczy się gra. Na tyle mocno to widać, że Marek Suski już zapowiedział poprawkę do Lex TVN, zgodnie z którą nowym prawem mają być objęte tylko stacje naziemne.

– Owszem, proces nadawania koncesji przedłużał się. Owszem, TVN a szczególnie oczywiście Fakty drażnią PiS niemiłosiernie. Owszem, od miesięcy coraz wyraźniej przebąkiwano, że mogą być jakieś trudności w przedłużeniu koncesji, ale nikt na poważnie nie brał pod uwagę tak drastycznego scenariusza. Szczególnie że choć stacja ta należy do zagranicznego inwestora, to jednak jest to inwestor ze Stanów Zjednoczonych, czyli naszego najbliższego sojusznika – mówi nam jeden z pracowników koncernu ITI odpowiedzialny za kwestie regulacyjne. – Tym bardziej to, co nagle przedstawił PiS w postaci prawa, które faktycznie ruguje ten zagraniczny kapitał z mediów w Polsce, naprawdę było szokiem. 

To, że TVN jest kontrolowana przez amerykański kapitał, nie jest ani nowością, ani zaskoczeniem. Nie mniejszym niż to, że rząd PiS do niedawna był więcej niż podatny na kolejne połajanki ze strony Stanów Zjednoczonych. Wystarczył list od ambasadorki USA czy wizyta co ważniejszego urzędnika, by rząd teraz tak dużo mówiący o suwerenności szybko podwijał ogon i rezygnował z planów nakładania podatku cyfrowego czy wybijał zęby Lex Uber mającej zwiększyć ochronę tradycyjnych taksówkarzy. Gdy kilka lat temu kontrolowana przez PiS KRRiT próbowała nałożyć na TVN karę z kosmosu, interweniowała amerykańska ambasador Georgette Mosbacher. Stanęła też w obronie mediów, gdy PiS planował specjalny podatek od reklam, który zresztą próbował nazywać „podatkiem cyfrowym”.

Kolejne interwencje Stanów w obronie własnych interesów czy raczej interesów ich medialnych i technologicznych gigantów były skuteczne. – Rząd PiS uwierzył, zresztą mocno umocniony w tej wizji przez kolejnych publicystów, że jest tak ważnym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, a konkretnie Donalda Trumpa, że wszystkie te kwestie warto poświęcać w imię coraz bliższej współpracy na czele z mitycznym Fortem Trump. Kiedy jednak okazało się, że nic z tego nie będzie, bo już po prostu nie ma Trumpa, to PiS de facto obraził się na Stany Zjednoczone – lekko ironizuje Radek Korzycki, dziennikarz specjalizujący się w tematyce kontaktów z USA. Ale dodaje, że obok tych czysto emocjonalnych uwarunkowań widać też kurs na podkreślenie zdolności Polski do samostanowienia. – Pytanie tylko, czy faktycznie mamy takie ambicje, możliwości i konkretne plany, czy to raczej kwestia dobudowania sobie przez rząd takiej psychologicznej racjonalizacji działań.

Koniec american dream

– Skala odwrotu w kontaktach ze Stanami Zjednoczonymi zaczęła zaskakiwać już w momencie wyborów wygranych przez Joe Bidena. I nie chodzi tylko o spóźnione gratulacje ze strony Andrzeja Dudy, choć już one oczywiście wskazywały na to, że mamy do czynienia z mocnym ochłodzeniem stosunków – mówi Pawłowski. – Przypomnijmy, że według Krzysztofa Szczerskiego, ówczesnego szefa gabinetu prezydenta, wynik wyborów, w których przegrał Trump, jeszcze niczego nie przesądzał. Szczerski mówił, że musi go jeszcze zaakceptować sąd, a na koniec być może ulica. To było absurdalne, życzeniowe myślenie. Myślenie, w które polski rząd chyba sam uwierzył – podkreśla Pawłowski.

„PiS już wie, że nie zmieni nastawienia obecnych władz w Waszyngtonie. Wie, że odmowa rozmów na najwyższym szczeblu z prezydentem Dudą oraz powstrzymanie się z konsultacjami przed zawarciem porozumienia z Berlinem w sprawie gazociągu Nord Stream 2 stanowią przemyślany sygnał polityczny. Poprzez atak na TVN Jarosław Kaczyński ogłasza, że gotów jest na kryzys w stosunkach z USA. Jest przekonywany przez otoczenie, że można przeczekać obecną administrację, że po jednej tylko kadencji Bidena do władzy powróci polityk trumpopodobny, ideowo bardziej przychylny PiS-owi – tak właśnie też ocenia te działania Eugeniusz Smolar, analityk i prezes Centrum Stosunków Międzynarodowych na łamach Gazety Wyborczej

Co więcej, PiS wierzy, że już za dwa lata może nastąpić de facto koniec rządów Bidena, bo w następstwie wyborów uzupełniających do Kongresu Demokraci stracą większość w Senacie, a może i w Izbie Reprezentantów

– Tyle że nawet jeżeli tak by się stało, to przecież Biden nie traci władzy. Wręcz przeciwnie, jak inni prezydenci Stanów Zjednoczonych będący przed nim w podobnej sytuacji, gdy mieli ograniczone możliwości działania na arenie krajowej, mocniej zwracali się w stronę polityki międzynarodowej – uważa Pawłowski.

Joe Biden i Donald Tusk

A jak już teraz widzimy po działaniach Bidena, jest ściśle nakierowany na osłabianie pozycji Chin. Czyli dokładnie to samo, choć innymi środkami, co koncentrowało politykę zagraniczną Donalda Trumpa. W ramach tego planu Stany postawiły mocniej na Niemcy, bo widząc, że Unia Europejska wciąż nie jest tak silna, jak może być, uznały, że to państwo o najmocniejszej pozycji będzie dla nich najbardziej wartościowym sojusznikiem na Starym Kontynencie.

Takie właśnie myślenie stało choćby za tym, że USA – ku wielkiemu rozczarowaniu naszych polityków – wsparły Niemcy w procesie budowy rosyjskiego gazociągu Nord Stream 2.

Pawłowski tłumaczy, że jednym z największych błędów dyplomacji PiS w kontaktach ze Stanami jest przekonanie, że im bardziej jesteśmy niezależni od Unii, tym bardziej jesteśmy interesujący. – W rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie. Stany Zjednoczone budując sojusze, wybierają tych graczy, których wartość jest mierzona nie tylko ochotą do ścisłej współpracy, ale przede wszystkim faktyczną siłą. A ta leży przede wszystkim w sieci partnerów, których Polska pod rządami PiS nie ma – dodaje ekspert. 

Nowy (uk)ład

To, że za decyzjami rządu, czy dotyczącymi nagłych inicjatyw ustawodawczych, czy ich wstrzymania, stoją decyzje o podłożu nie tyle merytorycznym, a raczej wizerunkowym, widać w ostatnich miesiącach coraz częściej.

Przykładem niech będzie choćby nagły zryw resortu sprawiedliwości pod koniec ubiegłego roku do uregulowania kwestii tzw. prywatnej cenzury w mediach społecznościowych. Resort Zbigniewa Ziobry przygotował projekt ustawy o wolności słowa w internecie, która miała ograniczyć samowolę serwisów społecznościowych w kwestii blokowania treści. Termin był nieprzypadkowy, właśnie wtedy Twitter i Facebook zdecydowały o zablokowaniu Donalda Trumpa, więc polski rząd w ramach obrony prezydenta USA przygotował prawo nazywane nawet ironicznie „Lex Trump”. W międzyczasie okazało się, że jednak Trump nie będzie pełnił urzędu kolejnej kadencji, a prace nad ustawą zawisły w niebycie. 

Kukułczym jajem stała się wspomniana nowelizacja KSC. To, co jeszcze rok temu wydawało się być rozwiązaniem, które umocni sojusz ze Stanami, dziś jest dla rządu PiS tylko problemem. I choć bez tej nowelizacji nie może ponownie być ogłoszona aukcja 5G (a od odwołania poprzedniej minęło już 15 miesięcy), to nie ma szczególnego pośpiechu w pracach legislacyjnych. – A tak długo, jak tej nowelizacji nie ma, tak długo nie obowiązują ograniczenia na zakupy sprzętu telekomunikacyjnego, więc jest trochę jak z „kotem Schrödingera”. Równolegle panuje przekonanie, że jednak trochę gramy na Stany, ale jednak nie działamy też wbrew Chinom – ironizuje jeden z urzędników związanych z cyfryzacją. 

Podobnie rząd PiS próbuje rozgrywać Lex TVN – przekonywać, że to element szerszego myślenia o pozycji Polski. I rzeczywiście na taki element wygląda, tyle że niekoniecznie zgodnie z intencjami PiS. Eksperci radzą, by zwrócić uwagę na przyjętą równolegle przez Sejm ostateczną wersję nowelizacji kodeksu postępowania administracyjnego. W wielkim skrócie: wszystkie decyzje dotyczące przekazania odebrania nieruchomości sprzed 1991 roku – a więc oczywiście i te z czasów tuż po wojnie – są nie do ruszenia, a więc tym samym roszczenia żydowskie nie będą miały podstawy prawnej. 

– Moim zdaniem w Lex TVN nie chodzi o sam TVN, ile o zagraniczne naciski na Polskę przy uregulowaniu kwestii mienia. Jest aż nadto widoczna zbieżność w czasie amerykańskiego pohukiwania na Polskę i ustawę reprywatyzacyjną z samym Lex TVN. I pod tym względem Polska nie rzuciła się z motyką na słońce – potwierdza dr Bartosz Rydliński z Centrum im. Ignacego Daszyńskiego.

Protest w obronie TVN po ustawie Lex TVN. Fot. Panaceum Media / Shutterstock.com

I rzeczywiście amerykańska reakcja na tę ustawę – choć słabsza niż na Lex TVN – też jest wyraźnie negatywna. „Jesteśmy zaniepokojeni polską ustawą ograniczającą odzyskiwanie mienia przez ocalałych z Holokaustu i odzyskiwanie własności skonfiskowanej w czasach komunizmu oraz ustawą, która poważnie osłabi wolność mediów” – powiedział już po głosowaniach sekretarz stanu USA Anthony Blinken. A skoro takie płyną sygnały z Waszyngtonu, to gdy zacznie się mocny sprzeciw z Izraela – a że będzie taki, możemy być pewni, bo tamtejszy rząd na czele z Ministrem Spraw Zagranicznych Ja’ir Lapidiem wielokrotnie wysyłał głosy sprzeciwu – zabraknie nam najmniejszego nawet wsparcia od do niedawna najważniejszego sojusznika.

Tym razem jednak nie widać, by polski rząd brał takie opinie pod uwagę. Choćby pojawiały się głosy, że może się to spotkać z konkretnymi reakcjami ze strony Stanów, włącznie nawet z przesunięciem części wojsk amerykańskich z Polski do Rumunii. – Jarosław Kaczyński ma świadomość asymetrii siły w relacjach Warszawa-Waszyngton, ale zdaje sobie też sprawę, że USA przez Lex TVN nie wycofają swoich rotacyjnych wojsk z Polski ani też nie cofną swoich dużych inwestycji. To byłoby zachowanie przeciwko interesom samych Stanów – uważa Rydliński.

Nawet jeżeli taki scenariusz byłby możliwy, to zadziałoby się tak nie tylko ze względu na bieżące działania polskiego rządu, ale przede wszystkim z powodu pozycji samej Rumunii. – Tej geograficznej, bo mając dostęp do Morza Czarnego, jest to po prostu strategicznie ważny kraj – podkreśla Korzycki. Ale i politycznie, bo Rumunia od jakiegoś czasu kolejnymi decyzjami politycznymi, m.in. zdecydowanym wykluczeniem chińskich dostawców z budowy sieci 5G, podkreśla swój kurs na Stany Zjednoczone. 

To że i same Stany doskonale rozumieją geopolityczny wymiar decyzji, jakie podejmuje rząd PiS, najlepiej pokazuje, że według informacji Polskiej Agencji Prasowej rozmowy w sprawie Lex TVN prowadzi po stronie amerykańskiej Wendy Sherman. Ta zastępczyni sekretarza stanu jest jednym z najgłośniejszych krytyków projektu Nord Stream 2 i wiosną obiecała zrobić wszystko, by go zatrzymać. Nie jest to ze strony Stanów gest wynikający tylko z dobrej woli. Administracja Bidena doskonale zdaje sobie sprawę, że choćby i polski rząd mówił dużo o suwerenności, to rozluźnienie sojuszu z USA i konflikty, jakie mamy z Brukselą, mogą oznaczać, że zaczniemy dryfować w stronę Węgier, a więc i Chin. A to już dla Waszyngtonu jest mocno nieciekawy scenariusz.

Pytanie tylko, czy rząd PiS będzie potrafił wykorzystać amerykańskie obawy przed wzmacnianiem pozycji Pekinu i co dla PiS będzie większą wartością: utemperowanie mediów, bezpieczeństwo energetyczne czy wizerunkowa walka o podkreślenie niezależności.

Zdjęcie tytułowe: Protest w obronie TVN, MOZCO Mateusz Szymanski / Shutterstock.com.